poniedziałek, 13 maja 2013

część jedenasta

ponownie ostrzegam. ten rozdział wybitnie nie jest przeznaczony dla osób poniżej 18 roku życia. osoby niepełnoletnie nawet jeśli weszły proszone są o pominięcie rozdziału. zapewniam że później będzie można bez problemu zorientować się o co chodziło. pozdrawiam i jak zawsze proszę o komentarze.





Ginny siedziała w lochu, ciągle nasłuchując. Nie mogła się już doczekać, kiedy w końcu przyjdzie jej opiekun. Obiecał, że się pojawi jeszcze przed wyruszeniem na misję. Ale robiło się coraz później, a jego ciągle nie było. Zawsze kiedy o nim myślała, dręczyło ją to dziwne wrażenie, że zna go, i to dość dobrze. Istniało duże prawdopodobieństwo, że chodził do Hogwartu w tym samym czasie co ona, ale przecież nie znała zbyt wielu osób ze starszych roczników. A przynajmniej z żadną z nich nie mogła skojarzyć tych oczu, głosu i tego zapachu, mmmm… Dziwne, że akurat o tym pomyślała. Owszem, kojarzył jej się dobrze, był taki pociągający, ale to były bardzo nieoczekiwane myśli jak na nią. Przecież zawsze kochała się w Harrym, a tu nagle jakieś ciepłe myśli o śmierciożercy, którego prawdopodobnie nie zobaczy więcej po dzisiejszym wieczorze… Zdecydowanie zaczynała już wariować w tym lochu. Wzdrygnęła się, jak tak dalej pójdzie, skończy jak Snape, jako wampir…
Jej myśli nie były zbyt optymistyczne przez ostatnie kilka dni. Czas mijał, a ona powoli zaczynała tracić nadzieję na uwolnienie jeszcze przed ceremonią oddania. Zostało jeszcze tylko kilka dni. Bała się coraz bardziej, że nie uniknie tego przerażającego momentu. Przypomniała sobie, co mówił jej Voldemort. Zapowiedział, że czeka ją to samo, że nie ma innej możliwości niż poddanie – albo śmierć. A musiała przyznać, że umierać nie chciała. Miała rodzinę, przyjaciół, jednym słowem, miała dla kogo żyć. Najgorsza była dla niej ta niepewność. Żeby chociaż miała jakieś przypuszczenia, do kogo będzie należała, ale nie, to wszystko było urządzone tak, żeby jak najbardziej dręczyć więźniów.
Jej ponure rozmyślania przerwał znajomy dźwięk. Głośnie trzaśnięcie drzwi – pomyślała, że jej opiekun lubi mocne wejścia – a później ten energiczny krok, który znała już tak dobrze. Kilka słów zamienionych ze strażnikiem i w końcu pojawił się przy kratach jej celi.
- Witaj – powiedział, otwierając kratę. – Mam dla ciebie niespodziankę, Gin – znowu wypowiedział jej imię w sposób, który tak jej się podobał. Wyczarował sobie krzesło, usiadł i wyjął spod płaszcza dwie butelki piwa kremowego. – Tylko nikomu nie mów.
- A strażnik? Ostatnio pisałeś, że mogą być kłopoty.
- Może dla mnie, ale ty nie masz się co tym martwić. Musimy wypić razem, jeśli mielibyśmy już nigdy nie mieć takiej okazji.
Nie wiedziała, co o tym myśleć, ale bez oporów przyjęła butelkę. Zawsze uwielbiała kremowe piwo. Charlie dzielił się z nią, kiedy jeszcze sama nie mogła go pić. Jak by nie było, jednak jakieś procenty w nim były. Zastanawiała się, czy zadać mu już pytanie, nad którym się zastanawiała od dawna. Wyjdzie na głupią, ale co jej szkodzi, jeśli mieliby się już nie zobaczyć…
- Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o tym, czy opiekun może otrzymać swoją podopieczną? – zaczęła niepewnie. Przytaknął, więc kontynuowała. – Chciałam zapytać, czy będziesz się ubiegał o mnie na ceremonii – wypaliła z policzkami dorównującymi barwą jej włosom. Lepiej mieć to za sobą, później mogłaby się już nie odważyć zapytać go o to. Milczał przez chwilę, przyglądając się jej.
- A chciałabyś? - zapytał, ale zanim zdążyła odpowiedzieć, dodał. - Zastanów się dobrze, to nie będzie dla ciebie łatwe. Na ceremonii musiałbym zrobić to samo, co Snape, a później też nie dałoby się tego uniknąć. Na wszystkie niewolnice podczas ceremonii rzucanych jest wiele zaklęć. Niewolnice są nagrodą. Te zaklęcia mają spowodować, że będą ślepo posłuszne, wykonają każdy rozkaz i będą gotowe w każdej chwili służyć swojemu panu – zamilkł, więc pomyślała, że skończył. To, co powiedział spowodowało, że w jej głowie kołatało się jeszcze więcej pytań, na które nie znała odpowiedzi... kto będzie jej panem? jak przeżyje ceremonię? jak dalej będzie wyglądało jej życie? Nie wiedziała, co ma robić, dlatego uczepiła się tej ostatniej iskierki nadziei, jaką było oddanie jej opiekunowi.
- Biłbyś mnie, gdyby Voldemort oddał ci mnie? - zauważyła, że spiął się kiedy wypowiedziała to imię, ale nie wzdrygnął jak większość znanych jej czarodziei.
- Lepiej będzie, jak oduczysz się wypowiadać to imię. Dla własnego dobra, twój przyszły pan może być niezadowolony, jeśli ci się wypsnie.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Biłbyś mnie?
- Jeśli wymagałaby tego sytuacja...
- Co to znaczy? Jaka sytuacja?
- Myślisz, że Snape tknąłby Hermionę, gdyby sytuacja tego nie wymagała? - odpowiedział tak cicho, żeby tylko ona usłyszała.
- Bo jest mugolaczką? - zapytała równie cicho.
- Bo jest jego uczennicą, a przynajmniej była. Twoja przyjaciółka jest zbyt cenna, zbyt zdolna, żeby jakiś śmierciożerca zniszczył ją albo zabił.
- Ja nie jestem tak mądra - odpowiedziała z goryczą.
- Nie gadaj głupot, gdyby ten stary dureń mu pozwolił, już jutro Snape zabrałby was obie do domu.
- Dumbledore? Przecież on nie żyje… Kim ty w ogóle jesteś, że tak o nim mówisz? - zapytała, nie licząc nawet na odpowiedź.
- Kimś, kto na swoje nieszczęście wie i widział już za dużo... - wstał i przeszedł się kilka razy po celi w tę i z powrotem, w pierwszej chwili myślała, że chce wyjść, ale na szczęście nie zrobił tego. - Zmieńmy lepiej temat.
Wyjęła szachy i zaczęli grać. Pierwszą partię rozegrali w całkowitym milczeniu. Później też nie rozmawiali dużo, ale Ginny cieszyła się samą jego obecnością. Był u niej kilka godzin, aż w końcu syknął, łapiąc się za ramię. Był już wieczór.
- Czarny Pan mnie wzywa. To znak, że zaraz wyruszamy. Życz mi powodzenia, Gin – powiedział rozbawiony.
- Będziesz bezpieczny? – przytaknął. – Więc powodzenia – wyszedł, machając jej jeszcze na pożegnanie i zostawił własnym myślom.
Czekała na niego, mając nadzieję, że wróci i zostanie jej panem. Ciągle też żywiła nadzieję, że jednak do tej całej ceremonii nie dojdzie. Niestety, następnego dnia po jego wyjeździe zjawił się ktoś, kto zniszczył całą jej nadzieję, cały jej świat przestał istnieć. Zastąpił go ból i rozpacz.
Nic nie zapowiadało, że ten dzień będzie tak tragiczny w skutkach. Rano, jak zwykle, dostała śniadanie i świeże ubrania. Czytała, gdy jej uwagę zwrócił dziwny hałas. Trzaśnięcie drzwiami, a potem kroki kilku osób. Nigdy wcześniej nie zdarzyło się, żeby ktoś krzyczał, a teraz wyraźnie słyszała rozbawione męskie głosy. Podniosła głowę, ale niczego dziwnego nie dostrzegła.
- Strażnik – nagle usłyszała znajomy, władczy głos – możesz już iść, zostałeś zwolniony z reszty warty. – Mężczyzna patrolujący lochy był bardzo szczęśliwy, że może iść wcześniej.
- Tutaj jej nie maaa – krzyknął ktoś głosem świadczącym o tym, że jego właściciel mocno przesadził z samego rana z alkoholem.
- Tu teszsz jej nieee maa – mężczyźni ewidentnie kogoś szukali. Słyszała, jak powoli zbliżają się w kierunku jej celi, coraz bardziej niepokoiła się, że może chodzić im o nią. Ale dlaczego, zastanawiała się, przecież Voldemort wyjechał, a miała tu zostać aż do ceremonii.
- Znalazłem – wykrzyczał Lucjusz Malfoy, kiedy stanął wyprostowany pod kratą jej celi. Po chwili pojawili się też jego dwaj towarzysze. W przeciwieństwie do niego słaniali się na nogach i musieli trzymać się krat, żeby nie upaść. Po następnych słowach, jakie padły z ust jednego z pijanych mężczyzn, zmroziło jej krew w żyłach.
- Ty to masz szszęśsie, Luss..juszu – usłyszała ponownie bełkotliwy głos. – Myślisssz, sze ciągle jest... nietttkniętaaa?
- Kto pierwszy, ten lepszyy – wybełkotał drugi.
Malfoy bez żadnego trudu otworzył kratę i wszedł do jej celi. Za nim podążyło jego dwóch towarzyszy. Zerwała się z łóżka na ten widok. Mężczyźni tylko zarechotali. Jasne było dla niej, że przyszli ją skrzywdzić. Mogłaby prosić, błagać, ale to i tak nic by nie dało. Obronić się też nie miała jak. Wolała już nie robić nic, niż poniżać się przed tymi ludźmi. Błagać o litość Lucjusza Malfoy’a? O nie, była na to zbyt dumna. Pochodziła z rodziny czystej krwi czarodziejów, miała swoją godność. Stała wyprostowana jak struna, kiedy powoli podchodził do niej.
- Panna Weasley. Jak się pani czuje? Widzę, że pani opiekun jest głupcem, tak o panią dbając. Na szczęście jest też na tyle głupi, żeby powiedzieć, że wyjeżdża i widzisz, jak to się dla ciebie skończyło? Gdyby jeden z moich ludzi nie usłyszał, że ten kretyn wyjeżdża, pewnie nie spotkalibyśmy się dzisiaj – w tym momencie przypomniała jej się wiadomość Snape’a. Żałowała bardzo, że nie posłuchała go i nie uciszyła opiekuna, kiedy jeszcze mogła. Żałowała, że nie zaufała mu na tyle, żeby powiedzieć o wiadomości od Mistrza Eliksirów. – Nic nie mówisz? Zobaczymy, jak głośno będziesz krzyczeć, kiedy już się do ciebie dobiorę – patrzyła mu prosto w oczy. Musiała zadrzeć porządnie głowę, ale nie spuściła wzroku. Kątem oka widziała, że tamci dwaj zamknęli kratę i ustawili się po obu stronach wejścia. Ciągle milczała. Po słowach Malfoy’a postanowiła, że nie da mu satysfakcji, że nie odezwie się nawet słowem, że z jej gardła nie wyrwie się najcichszy dźwięk. Nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc. Tylko tak mogła z nim walczyć.
- A teraz zobaczmy, co tam kryjesz – próbował ją dotknąć, ale odtrąciła jego rękę. Chciała walczyć, ale bardzo szybko sobie z nią poradził, już po kilku minutach leżała pod nim naga, z jego różdżką przyciśniętą do gardła. – Myślisz, że możesz bezkarnie ze mną walczyć? – powiedział, dotykając trzech krwawych śladów na swoim policzku, zostawionych przez jej paznokcie. – Miałem obejść się z tobą delikatnie, ale teraz zapłacisz mi za to – czuła, jak uderzają w nią kolejne klątwy mężczyzny. Patrzyła mu ciągle w oczy nie wydając żadnego dźwięku, w tym spojrzeniu zawarła całą nienawiść do niego, całe obrzydzenie i satysfakcję, że udało jej się przynajmniej w nieznacznym stopniu odpłacić mu za to, co jej robił.
Podniósł się, zostawiając ją rozkrzyżowaną na zimnej, kamiennej posadzce. Chciała się ruszyć, ale jego zaklęcia nie pozwoliły jej na to. Patrzyła, jak się rozbiera od pasa w dół. Między jej nogi rzucił jej własne ubrania, a potem na nich ukląkł.
- Zaraz się przekonamy, co z ciebie za jedna. Cnotka czy dziwka – jego zimne palce wbiły się w jej biodra. Jego pożądliwy uśmieszek przyprawiał ją o mdłości. Gdyby w tej chwili miała jakikolwiek wybór, wybrałaby śmierć.
Jednym mocnym ruchem wbił się w nią. Całe jej ciało przeszył niewyobrażalny ból. Chciała walczyć, chciała kopać, chciała krzyczeć. Zacisnęła mocno szczęki, przygryzając sobie policzek do krwi. Nie pozwoli mu się poniżyć. Wyszedł z niej i wbił się drugi raz. Myślała że umiera, wolałaby umrzeć, ale nie, ciągle słyszała nad sobą jego sapanie. Nie chciała na niego patrzeć, zamknęła oczy. Czuła się brudna, czuła się skalana, a on się tylko śmiał.
- Jednak cnotka – wysapał, informując swoich popleczników, że pozbawił ją niewinności. Pozbawił ją złudzeń, marzeń, zostawił tylko ból. – Krzycz, do cholery – sapnął, kiedy po kolejnym mocnym pchnięciu nawet nie pisnęła, choć rozrywał ją od wewnątrz, choć kamienna posadzka zdzierała jej z pleców skórę. – Krzycz! – nie doczekał się i wtedy padł pierwszy cios. Gdyby nie zaklęcia podtrzymujące ją przy świadomości, na pewno zemdlałaby pod jego siłą. Nie wiedziała jak, ale i tym razem udało jej się nie wydać żadnego dźwięku.
Nie wiedziała, jak długo to trwało, ale w końcu Malfoy z obleśnym sapaniem wytrysnął nasieniem w jej wnętrzu. Niemal zwymiotowała, kiedy w końcu doszedł. Chwilę później stał nad nią, wycierając z siebie jej dziewiczą krew i wyzywając od dziwek. Gdyby to nie dotyczyło jej, pewnie roześmiałaby się z absurdalności sytuacji, ale teraz wcale nie było do śmiechu. Miejsce Malfoy’a zajął jeden z jego towarzyszy. Był tak pijany, że chwiał się na nogach, ale przyciągnął ją do siebie z ogromną siłą.
- Witaj, córeczko – odezwał się do niej. Miała wrażenie, że wariuje. Cały świat stanął na głowie. Jej własny, biologiczny ojciec był obłąkany. Zgwałcił własną córkę cały czas się śmiejąc. Jego chichot rozbrzmiewał w jej celi tysiącem głosów. Nie mogła na niego patrzeć, ale zmusiła się, chciała się przekonać, czy jest między nimi jakiekolwiek podobieństwo. Na szczęście niczego takiego nie zauważyła. Mężczyzna miał jasnobrązowe włosy i piwne oczy. Na szczęście prawdą było to, co zawsze jej powtarzano – że jest żywym odbiciem matki.
Mężczyzna skończył szybko. Podchodził do niej właśnie drugi, gdy zza krat usłyszała znajomy głos.
- Co tu się dzieje, do kurwy nędzy! – jego głos wprost emanował furią. Podniosła wzrok i ich oczy spotkały się na ułamek sekundy, zanim trafił w niego niebieski promień.
- Obliviate – rozległ się głos Malfoy’a, a zaraz po nim drugie zaklęcie – imperio – kolejny promień pomknął w stronę Mistrza Eliksirów. Nawet nie próbował się uchylić. Widać było zmianę, kiedy zaklęcie owładnęło nim. – A teraz, Severusie, bądź tak miły i idź zerżnąć tę swoją szlamę – krew zmroziło jej w żyłach. Jej przyjaciółka miała cierpieć tak samo jak ona. Nie mogła nic na to poradzić, nic zrobić. Kolejny raz poczuła się taka bezradna. – Lepiej się zbierajmy, nie wiem, jak długo Snape będzie pod działaniem mojej klątwy. Udało mi się nad nim zapanować tylko dzięki zaskoczeniu, ale mam wrażenie, że to nie potrwa długo.
- Ale teraz moja kolej. Teraz ja miałem się z nią zabawić! – krzyknął trzeci mężczyzna.
- Znajdziemy ci inna zabawkę – stwierdził Malfoy.
- Ale ja chcę właśnie ją. Tę rudą wywłokę.
- Śmiesz mi się sprzeciwiać, Avery? – ton Malfoy’a był władczy i oschły.
- Nie, Lucjuszu, wybacz, ja tylko chciałem…
- Milcz, idioto. Musimy się szybko stąd ulotnić – wyciągnął różdżkę w jej stronę, zobaczyła fioletowy promień. Niewerbalne zaklęcie trafiło ją, pozbawiając świadomości.

2 komentarze:

  1. Żadnego komentarza, takie nie może być! Swietny rozdział i wiem, ze następne też takie będą.

    OdpowiedzUsuń
  2. No no świetnie piszesz bardzo przejrzyście i obrazowo.

    OdpowiedzUsuń