Po bardzo długim czasie ale jest kolejny rozdział.
Obudziła się w jasnym pokoju, w miękkiej pościeli, w
ogromnym łóżku. Zaczynała sobie powoli przypominać wydarzenia
poprzedniego dnia. Snape musiał dać jej eliksir nasenny, bo nie
pamiętała, żeby wychodził. Przekręciła się i zdziwiła, że plecy prawie
nie bolały, ale skóra na nich była tak jakoś dziwnie naprężona. Nie
bolała jednak tak, jak przez ostatnie dni. Podniosła się, znowu mile
zaskoczona spostrzegła, że ma na sobie bawełnianą koszulę nocną. Chciała
położyć stopy na podłodze żeby poszukać łazienki, ale niemal pisnęła ze
strachu, kiedy stanęła na czymś walcowatym i skórzastym. Jakież było
jej zdziwienie, kiedy z podłogi usłyszała syk.
- Uważaj, gdzie stajesz – to niezaprzeczalnie była
Nagini, ale w jaki sposób ją zrozumiała… myślała, że ta umiejętność
zniknęła wraz ze zniszczeniem dziennika Riddle’a. Nigdy potem nie
próbowała… nawet nie chciała pamiętać o tamtych wydarzeniach. Nie
chciała wierzyć, że jest zła, a zawsze tak się czuła, kiedy wracała
myślami do swojego pierwszego roku w Hogwarcie. Zawsze zastanawiała się,
czemu to właśnie ona została opętana, w końcu była Gryfonką. Teraz
miała podejrzenia, że jednak w jakiś sposób Riddle rozpoznał jej
ślizgońskie geny. Wzięła kilka głębszych oddechów i odłożyła te
rozważania na inny termin, teraz miała pilniejszy problem. Rozejrzała
się. W sypialni, w której została umieszczona, było troje drzwi. Jedne
to te, którymi weszła wczoraj razem z Voldemortem. Szybko sprawdziła
pierwsze z brzegu i – na szczęście – odnalazła łazienkę. Dziękowała
Merlinowi za taki luksus. Zrobiła co miała zrobić, a potem długo
zastanawiała się czy powinna wziąć prysznic. Obawiała się o swoje rany,
ale z drugiej strony miała perspektywę zmycia z siebie całego brudu,
zmęczenia i tego ohydnego zapachu, który na sobie czuła. Była to
mieszanka jej własnego potu, smrodu celi i zapachów, których nawet nie
chciała nazywać. Poddała się w końcu. Chciała poczuć się znowu czysto,
przynajmniej fizycznie. Przez te kilka dni ochłonęła trochę po tym, co
się stało. Nie chciała już umierać. Chciała żyć i móc się zemścić.
Nienawiść do Malfoy’a i Nott’a dała jej siłę, by stanąć przed
Voldemortem i nie czuć strachu. Nie obchodziło jej, co się z nią stanie,
chciała tylko zobaczyć jak Malfoy zostaje poniżony i upokorzony, tak
samo jak ona. Miała na to tylko jedną szansę. Wczoraj otrzymała ją od
samego Czarnego Pana, i zamierzała z niej skorzystać.
Woda przyjemnie obmywała jej ciało, ale nadal czuła
się zbrukana. Kiedy zamykała oczy, widziała jasnowłosego mężczyznę
pochylającego się nad nią, jego szalony wzrok. Czuła obrzydzenie do
samej siebie. Gdyby mogła tylko zrobić coś, żeby temu zapobiec. Ale nie
mogła. Całe życie czuła się silna, czuła, że może wszystko, bo jest
czarownicą, a teraz okazuje się, że bez różdżki, bez tego kawałka drewna
jest niczym. Odetchnęła głęboko i znowu odpędziła od siebie natrętne
myśli. One tylko pogarszały jej samopoczucie.
Już wczoraj zwróciła uwagę na zupełnie inny fakt.
Coś co ją zastanowiło i dało do myślenia. Może nie miała pełnego obrazu
sytuacji, ale wydawało jej się, że Voldemort był jakiś dziwny. Zupełnie
inaczej się zachowywał na ceremonii Hermiony. Był wtedy władczy,
wzbudzał strach. Samym wzrokiem rozstawiał wszystkich śmierciożerców po
kątach. Poprzedniego dnia był zupełnie inny. Wydawało jej się nawet, że
pobłaża i jej, i Snape’owi, i opiekunowi również. Czuła się dziwnie,
kiedy do niej podchodził. Niemal spanikowała, kiedy był tylko kilka
centymetrów od niej. Czuła jego moc, ale zupełnie inną niż kiedy stało
się blisko Dumbledore’a. Trudno było jej uwierzyć, że jest to ten sam
człowiek, którego poznała dzięki jego dziennikowi. Tamten przystojny
młodzieniec tak bardzo różnił się wyglądem od Voldemorta, ale kiedy
przez chwilę patrzyła mu w oczy, widziała tę samą żądzę władzy, tę samą
chęć bycia niepokonanym, nieśmiertelnym. Zastanawiała się czy on zdaje
sobie sprawę z ich przyjaźni, jeśli można było to tak nazwać. Czy wie,
co się wydarzyło w Komnacie Tajemnic. Czy mogłaby to w jakiś sposób
odwrócić na swoją korzyść.
Z takimi myślami wyszła z łazienki, owinięta
ręcznikiem. Widok Voldemorta w koszuli i spodniach trochę zbił ją z
tropu. Nie chciała patrzeć mu w oczy, ale nie wiedziała, gdzie ma
podziać wzrok.
- Dzień dobry, Ginewro. Nagini powiedziała mi, że
już nie śpisz. Jak się czujesz? – nie odpowiedziała. Gdyby nie stała
przed samym Voldemortem przysięgłaby, że usłyszała, jak cicho westchnął,
ale to nie było możliwe. – Tu masz śniadanie – kontynuował, nie zrażony
jej milczeniem - Ostrzegam cię, dowiem się, jeśli nie zjesz
wszystkiego. Musisz nabrać sił – powiedział, wskazując mały, zastawiony
stolik. Słowa układały się w groźbę, ale ton jego głosu wydawał jej się
niemal żartobliwy. Stop. Przecież Lord Voldemort nie żartuje. Nigdy. –
Nagini narzekała, że na nią stanęłaś. – A może jednak żartuje?
Wiedziała, że w ten sposób próbuje ją zmusić do mówienia. Zastanawiała
się nad tym, ale nie chciała jeszcze się odzywać. Nie do niego. –
Niedługo będzie tu Severus. Sprawdzi jak twoje siniaki i rany. Widzę, że
mają się już trochę lepiej – mówił, obchodząc ją dookoła. – Oczekuję od
ciebie posłuszeństwa. Do czasu ceremonii zostaniesz tu. Pod moją
osobistą opieką.
Rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna wyszedł,
zostawiając otwarte drzwi do swojego saloniku. Ginny stanęła przy nich.
Niby nieładnie było podsłuchiwać, ale jeśli od tego miała zależeć jej
przyszłość, nie miała najmniejszego zamiaru się tym przejmować.
- Ach, dobrze, Severusie, że ją przyprowadziłeś. Może coś pomoże. Idź do Ginewry, a ja tymczasem zostanę z twoją towarzyszką.
- Tak, panie – usłyszała głos Snape’a i zdążyła
odsunąć się od drzwi, zanim mężczyzna wszedł. Przywitał się, ale ona nie
chciała na niego patrzeć. Nie wiedzieć czemu czuła się winna, że nie
posłuchała jego rady. Gdyby zaufała mu, może nie doszłoby do tego
wszystkiego. Szybko się uwinął ze sprawdzeniem jej pleców i siniaków. I
wyszedł, a chwilę później wrócił Voldemort.
- Severus twierdzi, że plecy dobrze się goją. Skrzat
zaraz przyniesie ci ubrania. Jak się ubierzesz, daj znać. Masz gościa.
Czeka na ciebie – czyżby mówił o Hermionie albo Opiekunie? Miała ogromną
nadzieję, że to jednak jej przyjaciółka. – Zjedzcie razem śniadanie –
znowu to dziwne zachowanie. Czyżby ten najgroźniejszy czarnoksiężnik
pozwolił jej się spotkać z przyjaciółką? A może to jej opiekun na nią
czeka? Miała nadzieję, że jednak nie, nie chciała go widzieć. A
właściwie chciała, musiała mu coś powiedzieć. Skrzat pojawił się zaraz
po zniknięciu Czarnego Pana, przyniósł jej lekkie spodnie i bluzkę bez
pleców. Ktoś zadbał, żeby nic nie podrażniało jej ran. Kiedy skończyła,
podeszła do drzwi i zajrzała do połączonego z jej pokojami salonu.
Voldemort rozmawiał ze Snape’em nad jakimiś papierami leżącymi na stole.
Hermiona stała niedaleko, przyglądając się z ciekawością mężczyznom.
Nie wyglądała na przestraszoną czy pobitą. A to znaczyło, że Nott nie
miał racji. Snape musiał ją dobrze traktować. Miała na sobie ładne
ubranie, włosy lśniły, oczy błyszczały, policzki były lekko
zarumienione. Nawet w szkole czasem nie wyglądała tak dobrze. Ginny
odchrząknęła, by zwrócić na siebie uwagę. Wszystkie oczy zwróciły się w
jej kierunku. Hermiona najpierw się uśmiechnęła promiennie, ale po
chwili jej uśmiech zgasł. Musiała dojrzeć siniaki. Snape patrzył na nią z
nieodgadnionym wyrazem twarzy. Voldemort wyglądał na zadowolonego z
tego, co widzi. Zauważyła też szybką wymianę spojrzeń między Hermioną a
Snape’em wydawało jej się, że mężczyzna niemal niedostrzegalnie skinął
głową, dopiero wtedy Hermiona podeszła do niej. Kiedy w końcu były same,
Ginny rzuciła się w objęcia przyjaciółki i wybuchnęła płaczem. Ta
próbowała ją pocieszać, głaskała po gęstych, rudych włosach i płakała
razem z nią. Dziewczyna uspokoiła się po kilku minutach. Zaprowadziła
przyjaciółkę do zastawionego stołu i obie usiadły. Przez chwilę
przyglądały się sobie.
- Wiem, co się stało. Nie mogę w to uwierzyć. Tak mi
przykro, Ginny – nie odpowiedziała, ale widać przyjaciółka się tym nie
przejęła, bo kontynuowała. – Severus powiedział mi, co się stało, i
mówił też, że się nie odzywasz – Ginny zamrugała oczami. Coś bardzo nie
pasowało jej w wypowiedzi Hermiony, ale przez chwilę nie mogła
zorientować się, co to było. – Ja czułam, że cos się dzieje, Malfoy
groził, że coś ci zrobi, ale kiedy Severus poszedł sprawdzić – dopiero
teraz zorientowała się, co jej nie pasowało w wypowiedzi przyjaciółki –
było już za późno.
- Severus? – zapytała zaskoczona, zanim zdołała się
powstrzymać. Miała nic nie mówić, ale teraz już chyba nie było sensu
udawać niemowy. Na szczęście powstrzymała się od krzyku. – Nazywasz
Snape’a po imieniu?
Jej słowa musiały chyba urazić nieco jej przyjaciółkę. Spojrzała na swoje ręce, a dopiero po chwili odpowiedziała.
- Nie oceniaj mnie, proszę – jej cichy głos był
jednocześnie smutny i odrobinę oskarżycielski. – Sam to zaproponował, a
poza tym, dużo łatwiej mi myśleć o nim jako o Severusie, w końcu muszę z
nim… pomyśl, jakie to by było niewłaściwe, gdybym ciągle zwracała się
do niego “profesorze”.
- Rozumiem, ale on cię krzywdzi – o dziwo, Hermiona pokręciła przecząco głową.
- Robi to, co musi, żeby zapewnić nam bezpieczeństwo
i uwierz, nie czuję się z tym tak źle, jak myślisz – prawdopodobnie
wyglądała bardzo głupio z otwartą buzią, bo Hermiona uśmiechnęła się do
niej przebiegle. – Nie robi nic, na co bym się nie zgadzała, a muszę
powiedzieć, że wczoraj było całkiem przyjemnie.
- Błagam, bez szczegółów. Snape. Brrrr – Hermiona to
wiedziała, jak poprawić jej humor, pomimo tematu ich rozmowy poczuła
się dużo lepiej. Ucieszyła się na wieść, że Hermiona czuje się całkiem
dobrze w sytuacji, w jakiej się znalazła.
- A tak na poważnie, to Snape jest zupełnie inny,
niż myśleliśmy w szkole. Traktuje mnie niemal jak równą sobie i bierze
na poważnie, rozmawia ze mną. Nigdy nie sądziłam, że z nim da się tak po
prostu porozmawiać. A, i mam do ciebie prośbę, bo widzę, że znowu się
zaczyna – powiedziała między jednym a drugim kęsem tosta z dżemem. Ona
sama jakoś nie mogła jeść, miała przed sobą talerz wypełniony po brzegi
jej ulubioną jajecznicą, ale nie mogła nic przełknąć. - Jakbyś usłyszała
ode mnie jakiś pochwały na temat Snape’a, nie bierz ich nazbyt
poważnie, to przez to zaklęcie Malfoy’a – na dźwięk tego nazwiska Ginny
wydała dźwięk, który brzmiał niemal jak warknięcie.
- Co za zaklęcie? Co oni ci zrobili? – nagle ogarnął
ją strach, po raz pierwszy zastanowiła się, jakie konsekwencje będzie
miała cała ta ich niewola. Ona sama już nigdy nie będzie taka jak
kiedyś, a Hermiona zaczyna wychwalać Snape’a
- Nic groźnego – wydawała się tym zupełnie nie
przejmować. – Głównie denerwuje mnie klątwa, którą Malfoy niedawno
wymyślił i rzucił tylko na mnie. To ma niby być odpowiednik amortencji,
ale obawiam się, że ma dużo głębsze działanie. Zresztą, sama nie wiem.
Czasami wydaje się, że ta klątwa nie działa wcale, ale czasem mam
wrażenie, jakby kierowało mną coś zupełnie niezrozumiałego. Niby jestem
sobą, ale zupełnie gubię się w swoich uczuciach – spojrzenie Hermiony
było odrobinę smutne i nieobecne, ale na jej ustach błądził delikatny
uśmiech. – Obawiam się, że zaczynam się naprawdę zakochiwać w Severusie,
i to prawdopodobnie nie jest wynik zaklęcia, a jeśli jest, to wcale mi
to nie przeszkadza... – nie przerywała jej, wiedziała, że mimo lekkiego
tonu to, co mówi, jest dla niej ważne. – Pamiętasz, jak zawsze się
zachowywałam? Zawsze tylko myślałam, a nigdy nie poddawałam się emocjom.
Najpierw Krum, potem Kormac, twój brat Ron, Justin… Niby mnie
interesowali, ale ja nie potrafiłam się w nich zakochać. Nawet tak
szaleńczo i krótko jak Lavender. Nigdy wcześniej nie czułam się tak, jak
przy Snape’ie, rozumiesz? Ja nie wiem już, co myśleć o tym wszystkim,
ale czasem mam wrażenie, że nigdy się nie zakocham i to, co mnie
spotkało, to moja jedyna szansa na miłość…
- Nie mów tak, po prostu nie spotkałaś jeszcze tego
jedynego – nie wiedziała, co o tym myśleć. Hermiona mówiła jej kiedyś,
że żaden chłopak jej tak naprawdę nie pociągał. Miała ich kilku, ale z
żadnym nie była dłużej niż kilka tygodni. Szybko nudziła się nimi.
Uważała, że nie mają wspólnych tematów, a ich obchodzą tylko dwie
rzeczy: Quiditch i seks, w tej kolejności. Pamiętała, jak kiedyś
Hermiona zaczęła spotykać się z jednym Krukonem, miał na imię Bob czy
Rob, już nawet nie pamiętała, ale tak denerwowało ją to, że cały czas
próbował udowodnić jej, że jest od niej mądrzejszy. To był jedyny facet,
z którym według niej Hermiona rozmawiała za dużo. Ale to były
beztroskie czasy szkoły, a teraz to jest rzeczywistość. Cichy głos
Hermiony po krótkiej ciszy był niemal jak tchnienie wiatru. Musiała się
domyślać, co tak naprawdę usłyszała.
- A jeśli spotkałam tego jedynego i jest nim właśnie
Severus?... – przez chwilę nie mogła uwierzyć w to, co słyszała, a
głupio jej było prosić przyjaciółkę o to, by powtórzyła. Hermiona
wydawała się pogodzić już z tym, co przed chwilą powiedziała, a nawet
być z tego zadowolona. I jeśli jej przyjaciółka miałaby być szczęśliwa,
to kim była, żeby jej to szczęście burzyć? Pytanie tylko, co na to
wszystko Snape. Czy pokocha Hermionę? Czy on w ogóle jest zdolny do
uczuć? Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić Mistrza Eliksirów jako
kochającego męża… ale kto tu mówi o małżeństwie, jeśli ich przyszłość
była tak niepewna?
- Wiesz co? Moim zdaniem, powinnaś korzystać z tego,
co zesłał ci Merlin i nie przejmować się tym, co powiedzą inni, w końcu
nie wiadomo, ile jeszcze pożyjemy.
- Nie mów tak – zaperzyła się Hermiona. – Wszystko
będzie dobrze, zakon nas uwolni, Harry pokona Czarnego Pana i będziecie
żyli długo i szczęśliwie.
Przez chwilę zastanawiała się czy obciążać Hermionę
swoimi problemami, ale musiała się tym z kimś podzielić. Na Hermionę
zawsze mogła liczyć, dlaczego nie teraz?
- Boję się, Herm. Ta cała ceremonia. Pan, do którego
mam należeć… Co się dzieje z moją rodziną? Z Harrym, z Zakonem? Oni nic
nie robią, żeby nas uwolnić. A co, jeśli mój Pan będzie jakiś
okrutnikiem albo jeśli nie przeżyję tego wszystkiego?
- Nie możesz się poddawać. Rób wszystko, by jak
najmniej odczuć to, co się dzieje, i jeśli możesz zrobić coś, na czym
mogłabyś skorzystać, nie zastanawiaj się. Zakon na pewno wkrótce nas
uwolni, może już jutro…
- Tego bym się nie spodziewał – usłyszały cichy głos
Snape’a. Ginny zauważyła na twarzy Hermiony panikę i dobrze ją
rozumiała, żadna z nich nie zauważyła czarnowłosego mężczyzny stojącego w
drzwiach. Żadna nie wiedziała, jak długo tam był i jak wiele z ich
rozmowy usłyszał. – Idziemy, Granger, panna Weasley musi odpocząć i w
końcu coś zjeść – dodał, gdy jego wzrok padł na stół.
Hermiona bez słowa podniosła się z miejsca, Ginny
zrobiła to samo i uścisnęły się krótko. – Trzymaj się, Ginny, i nie
załamuj, będzie dobrze – szepnęła jej do ucha i ruszyła za Snape’em,
wychodzącym z jej pokojów. Obejrzała się jeszcze przy drzwiach i posłała
pokrzepiający uśmiech.
No tak, Hermiona potrafiła znaleźć dobrą stronę
nawet w najgorszym zdarzeniu. Niepoprawna optymistka... ale może dzięki
temu było jej łatwiej. Zastanowiła się przez chwilę i sama uznała, że
sytuacja, w jakiej się znalazła, wcale nie była tak beznadziejna jak
myślała. W końcu miała asa w rękawie, którego zamierzała wyciągnąć,
nawet jeśli miałoby to być niebezpieczne, w końcu nie wiadomo, jak na
jej rewelacje zareaguje najbardziej zainteresowany. Była ciekawa, ile
wiedział z tego, co się wtedy wydarzyło, w końcu nikomu nie mówiła o ich
przyjaźni. Bo niezależnie od tego, co później się wydarzyło, nadal
uważała go za przyjaciela…