Nareszcie przybywam do Was z nowym rozdziałem. Mam za sobą nieprzespaną noc ale za to w końcu mogę coś opublikować.
Chciałam was zaprosić na bloga mojej kochane Alex. może najdziecie tam coś dla siebie.
https://coseeterne.wordpress.com/
Dziękuję również Venetii za wspaniałą reklamę buziaki dla Ciebie kochana.
Podziękowania wędrują jak zwykle do mojej ukochanej bety Małej_Mi
A jeszcze taka mała informacja techniczna. szablon się jeszcze zmieni. czekam na razie na realizację zamówienia.
Pamiętajcie również o komentarzach dla mnie. Nie zostawiajcie mnie biednej bez mojego pożywienia ;-)
Zapraszam
piątek, 12 grudnia 2014
czwartek, 9 października 2014
część dwudziesta szósta
Dzisiejsza część dedykowana jest Rose Johnson. ;-) W tym rozdziale występuje kilka rosyjskich zwrotów. Zapisałam je
fonetycznie dla ułatwienia. Raczej niewiele osób poradziłoby sobie z
cyrylicą a na końcu znajdziecie tłumaczenie. podziękowania jak zwykle
lecą do Małej_Mi. No już nie zanudzam. Edit: widząc liczbę odwiedzin z ostatniego tygodnia mam do Was czytelnicy pytanie... Czy z zostawieniem komentarza jest jakiś techniczny problem?:
niedziela, 7 września 2014
część dwudziesta piąta
Dla Małej_Mi i Alex
Nie ukrywam że liczę na choć jeden komentarz pod tym rozdziałem ;-)
Nie ukrywam że liczę na choć jeden komentarz pod tym rozdziałem ;-)
poniedziałek, 11 sierpnia 2014
część dwudziesta czwarta
Kolejny rozdział już dziś. tak wiem że to wcale nie już bo minął miesiąc ale miałam parę spraw które bardzo absorbowały mój czas. Poza tym szkodniczki ciągle dają w kość. Ktoś mnie kiedyś zapytał po co Voldemortowi był potrzebny Lucjusz Malfoy. W tym rozdziale mamy odpowiedź - a przynajmniej ja tak to widzę.
wtorek, 8 lipca 2014
część dwudziesta trzecia
Kolejny rozdział już dzisiaj. Dedykacja dla Alex i Małej_Mi za pomoc i wsparcie przy pisaniu tej części. dobrej zabawy. Jeśli ktoś tu zagląda proszę zostawić po sobie ślad. To Was nic nie kosztuje a mnie ogromnie cieszy.
sobota, 28 czerwca 2014
część dwudziesta druga
Z okazji zakończenia roku szkolnego mam dla was nową część. Jest ona ze specjalną dedykacją dla mojego kochanego męża, za inspirację do stworzenia tej konkretnej części. Dodatkowo proszę nie jeść i nie pić przy czytaniu. To może się źle skończyć. Podziękowania dla mojej kochanej Małej_Mi, która pomimo sesji znalazła dla mnie czas.
środa, 18 czerwca 2014
sobota, 31 maja 2014
część dwudziesta
Trochę mi przykro, że nikt tu nie zagląda, ale trudno będę publikować dalej. Liczę, że jednak pojawi się jakiś komentarz. pozdrawiam.
Ostatnie dni
minęły jej bardzo szybko. Od poprzedniej wizyty Hermiony właściwie nic się nie
zmieniło, nie licząc tego, że jej rany wygoiły się nie pozostawiając żadnych
blizn. Jedynym śladem, jaki pozostał po tamtych strasznych wydarzeniach, były
jej wspomnienia. Snape nawet proponował, że może zmodyfikować jej pamięć i
usunąć bolesne sceny. Odmówiła, bo wiedziała, że to i tak nic nie da, i tak
budziłaby się w nocy z koszmarów. Nie chciała nic zmieniać. Wręcz przeciwnie,
chciała pamiętać i nienawidzić tego, kto jej to zrobił. A jeśli nadarzy się
możliwość, zemści się najdotkliwiej jak to tylko będzie możliwe. Zdziwiła się
słysząc, że to sam Czarny Pan zaproponował zmianę jej pamięci. Właściwie to od
rana, zaraz po przybyciu do jego komnat, widziała go rzadko. Wieczorami i
czasem, kiedy w środku dnia się z kimś spotykał, ale wtedy nie ważyła się nawet
podejść do drzwi. Ale to były najczęściej prywatne lub bardzo ważne sprawy,
resztę, jak się dowiedziała od Nagini, załatwiał w ogólnodostępnym gabinecie. Zwykle
więc nudziła się. Na książki nie miała ochoty ani siły, a nie śmiała o nic
prosić. Czasem rozmawiała chwilę z Nagini. Niestety, źle się czuła, posługując
się mową węży. Zawsze przypominał jej się jej pierwszy rok w Hogwarcie. Dlatego
zwykle wypełniała sobie czas siadając na parapecie okna i podziwiając zazwyczaj
deszczowy krajobraz. Miała czas na rozmyślanie. Do niej samej przychodził tylko
Snape, żeby sprawdzić jej stan i czy nie wystąpiły jakieś powikłania. Zawsze
kiedy pytała go o Hermionę, mówił, że dał jej jakieś ważne zadanie i jeśli
będzie taka możliwość, przyjaciółka odwiedzi ją – kiedy skończy. Starała się
nie martwić. Ostatnio wydawała się być zadowolona z obrotu spraw, ale Ginny
podejrzewała, że jest coś, o czym jej nie mówiła. Na razie wolała się nad tym
nie zastanawiać, bo tylko bardziej by się martwiła.
Poza tym
wszystko wydawało jej się takie nierzeczywiste, jakby to był sen, z którego
zaraz się obudzi we własnym łóżku. Już dawno miała coś zrobić i była
zawiedziona samą sobą. Co z tego, że podjęła decyzję po ostatniej wizycie
Hermiony, skoro bała się z nim porozmawiać? Kiedy przychodził, bała się do
niego odezwać. Pierwszego dnia było jej już chyba wszystko jedno, dlatego
zachowywała się tak głupio i nieostrożnie. Chciała umrzeć. Teraz popadła z
jednej skrajności w drugą. Ostatnio bała się własnego cienia. Ona, Gryfonka,
okazała się takim tchórzem. Sny, które ją co noc nawiedzały, tylko pogarszały
sprawę. Tego dnia jednak zawzięła się. Nie mogła zaprzepaścić swojej jedynej
szansy. Ubrała się szybko. Chciała zdążyć, zanim wyjdzie z komnat. Podeszła
powoli, wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi do komnat Voldemorta.
-
Potrzebujesz czegoś, Ginewro? – odezwał się, choć cały czas stał do niej tyłem.
Jego głos ją przerażał, a jego oczy jeszcze bardziej przyspieszały bicie jej
serca. Odwrócił się do niej i właśnie te oczy spoczęły na niej. W pierwszym
odruchu chciała uciec, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wzięła kolejny
głęboki oddech i spojrzała mu prosto w oczy. Nie mogła się poddać, nie teraz
,skoro już zaczęła.
- Chciałam ci
coś pokazać… – zawahała się na moment, ale na szczęście jej nie przerwał. –
Moje wspomnienia o tobie…
- Myślisz, że
coś na tym zyskasz? – Nie sądziła, że tak od razu ją przejrzy. Wytrąciło ją to
trochę z równowagi, ale nie mogła przerwać. Tama pękła.
- Nie wiem,
ale mogę ci pokazać kilka sytuacji związanych z tobą, o których nikt, nawet ty,
Marvolo, nie masz pojęcia – poczuła jak powietrze zawibrowało, kiedy podszedł
do niej i nachylił się tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Jak śmiesz…
– pierwszego dnia, kiedy ją umieścił w swoich komnatach, zupełnie inaczej się
zachowywał, ale widocznie wspomnienia jej cierpienia poruszyły w nim resztkę
uczuć. Wiedziała, że skoro jej ciało wyzdrowiało, niedługo już zabawi w tych
komnatach. Musiała chociaż spróbować wykorzystać wszelkie możliwości na odmianę
swojego losu.
- To ja byłam
tą dziewczynką z Komnaty Tajemnic – przerwała mu bojąc się, że nie da jej
dokończyć.
W mgnieniu
oka znalazł się za drugim końcu pokoju i wyciągnął myślodsiewnię. Była
zszokowana szybkością, z jaką się poruszał. Nie wiedziała, jak to było możliwe.
- Chcę
wiedzieć wszystko – zażądał, podając jej jej własną różdżkę. Teraz już nie było
odwrotu. Przyłożyła różdżkę do skroni i zaczęła jedno po drugim wkładać
wspomnienia do myślodsiewni.
- To wszystko
– stała nieruchomo, siłą woli powstrzymując się, żeby się nie cofnąć, kiedy
podchodził do kamiennej misy.
- Ty
pierwsza.
- Ja nie
wchodzę – widziała, że chce zapytać dlaczego, więc od razu powiedziała. –
Pamiętam wszystko jakby to było wczoraj, nie chcę przeżywać tego na nowo.
- Jak chcesz,
tylko oddaj różdżkę. – Wyciągnęła rękę, ale nie mogła się powstrzymać od
wypowiedzenia swoich myśli.
- Czyżby
największy czarnoksiężnik bał się zwykłej nastolatki?
- Raczej nie
chcę, żebyś próbowała ucieczki. To byłoby bardzo głupie z twojej strony. - Nie
odezwała się już więcej, a on patrzył tylko, ale spuściła wzrok. Chwilę później
wszedł do myślodsiewni.
- Pokazałaś
mu w końcu swoje wspomnienia? – Mimowolnie wzdrygnęła się, usłyszawszy syk
Nagini. Nie chciała znowu posługiwać się mową węży, więc przytaknęła tylko. –
Usiądź, to może trochę potrwać. Pewnie będzie oglądał wspomnienia po kilka
razy. A ja się zdrzemnę. Ale się najadłam...
Nagini miała
rację. Nie sądziła, że to będzie trwało aż tyle. Trochę żałowała, że nie weszła
razem z nim... ale nie mogła. Młodzieńcza twarz Voldemorta prześladowała ją w
koszmarach równie często jak twarz Malfoy'a. Zresztą pamiętała, jak ciężko było
jej pokazać te same wspomnienia Dumbledore'owi. Wtedy musiała jeszcze tłumaczyć
każde zdanie wypowiedziane w języku węży, zwłaszcza że pod koniec roku
szkolnego rozmawiali głównie tą mową. Teraz wolała poczekać. Zdziwiła się, że w
ogóle dał jej wybór, że pozwolił jej odmówić. Może to w tej sytuacja nie była
najbardziej sensowna myśl, ale zastanawiała się, czy od stania w takiej pozycji
już ponad godzinę nie będą go bolały plecy. A jak znosił to Dumbledore, w jego
wieku musiał być to wyczyn.
W końcu po
półtorej godzinie wyprostował się. Jego spojrzenie chwilę błądziło po pokoju,
aż w końcu zatrzymało się na niej.
- Muszę
wyjść. To może potrwać – szybkim krokiem skierował się do drzwi.
- Zaczekaj.
Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – wykrzyknęła podrywając się z fotela. Bała
się, że jej działania mogły odnieść odwrotny skutek. Ale zatrzymała się w pół
kroku, przerażona własną reakcją. To już nie był jej przyjaciel, to był
Voldemort, a ona odezwała się do niego tak bezczelnie.
- Masz jakieś
życzenia?
- Słucham? –
wyrwało jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Pytam, czy
czegoś potrzebujesz? Pokazałaś mi swoje wspomnienia, więc wnioskuję, że
oczekujesz czegoś w zamian. – Nie dopytywała się już o nic więcej, bo widziała,
że to i tak nic nie da. Nawet nie odwrócił się w jej stronę, więc powiedziała
to, co już dawno chodziło jej po głowie.
- Chcę się
spotkać z Hermioną i z moim opiekunem. Ale najpierw z Hermioną. – Wyszedł, nie
mówiąc już nic więcej. Nie była nawet pewna, czy spełni jej prośbę. Nie
wiedzieć czemu, była jakaś podenerwowana. Zrobiła już wszystko, teraz powinna
się uspokoić, ale nie. Ciągle coś nie dawało jej spokoju. Pewnie chodziło o jej
opiekuna. Tyle razy powtarzała w myślach scenariusze rozmowy, która ich
czekała, i co z tego… nie mogła przewidzieć, co się stanie. Chodziła w kółko,
próbując się uspokoić, ale kiedy z rozmachem otworzyły się drzwi, podskoczyła
przestraszona. Voldemort przepuścił Snape’a, który wprowadził Hermionę,
spojrzał na nią ponuro i wyszedł. Zanim zatrzasnęły się za nimi drzwi,
usłyszała jeszcze, że opiekun przyjdzie za pół godziny.
Jej
przyjaciółka stała przez chwilę w bezruchu. Włosy opadły jej na twarz. Serce
jej zamarło, miała najgorsze przeczucia. Czyżby Snape coś zrobił Hermionie?
Podeszła o krok. W tym momencie dziewczyna podniosła rękę i odgarnęła włosy, a
na jej twarzy gościł radosny uśmiech. To samo zobaczyła w jej oczach, dlatego
odetchnęła z ulgą. Podły sobie w ramiona. Nie wiedzieć czemu łzy stanęły jej w
oczach i tylko siłą woli powstrzymała się, żeby się nie rozpłakać.
- Gdzie możemy
usiąść? – zapytała Hermiona.
Ginny nie
mogła odpowiedzieć. Miała tak ściśnięte gardło, że nie wypowiedziałaby ani
słowa. Zaprowadziła więc tylko przyjaciółkę do swojego pokoju i usiadły na
sofie. Nie odzywały się przez dłuższy czas. Nie potrzebowały słów, żeby czuć
wzajemne wsparcie. Ciekawość w końcu zwyciężyła i Ginny odezwała się, udając
oburzenie:
- Co takiego
robiłaś, że nie mogłaś się ze mną spotkać wcześniej? Snape mówił tylko, że
jesteś zajęta.
- Słyszałaś,
że Ron, Harry, bliźniacy i kilku innych chłopaków z Zakonu zaatakowało
rezydencję Malfoy’a? – Ginny zrobiła wielkie oczy na te informacje. Mimo iż
mieszkała obok Voldemorta, nie dowiedziała się o czymś takim. – W każdym razie
jeden ze śmierciożerców został poważnie ranny i Severus kazał mi się nim zająć.
- Chyba
żartujesz, opiekowałaś się jakimś śmierciojadem? Trzeba było pozwolić mu
umrzeć. Oni wszyscy są tacy sami. Sadyści i mordercy.
- Ten twój
opiekun też? – Hermiona zrobiła tajemniczą minę. A ona sama nie wiedziała, co
ma odpowiedzieć. Przecież nie przesadzała. A może jednak?
- Nie wiem.
Przekonamy się. W końcu niedługo ma tu przyjść. Wybacz, ale chciałam cię trochę
wykorzystać. Widzisz, chciałam z nim porozmawiać, ale nie chcę zostawać z nim
sama – przez chwilę wydawało jej się, że Hermiona chce coś powiedzieć. Jakby
się nad czymś zastanawiała, ale w końcu uśmiechnęła się.
- Nie ma
sprawy. O ile on się zgodzi.
- Nie będzie
miał wyboru. Po tym, co mi powiedziałaś o zaklęciach, jakie rzucili na ciebie
podczas ceremonii, długo się zastanawiałam i nie mogę pozwolić, żeby to jemu
mnie oddali. – Starsza Gryfonka zasmuciła się nieco, choć próbowała to ukryć za
lekkim uśmiechem, który jednak nie obejmował oczu. - Jest coś jeszcze, prawda?
Nie kłam, dobrze cię znam. – Ginny zaczęło szybciej bić serce. Denerwowała się
coraz bardziej, bo cisza się przedłużała. Jej przyjaciółka zaplatała i
rozplatała palce. Widziała to już wiele razy w stresujących sytuacjach. W końcu
brązowowłosa odezwała się z wahaniem w głosie:
- Widzisz,
ostatnio dowiedziałam się od kogoś, jak silne są rzucone na mnie zaklęcia.
Severus nie mówił mi tego wcześniej. Tłumaczył się tym, że bał się, jak
zareaguję, i że nie chciał mnie straszyć, ale myślę, że chodziło o coś więcej.
Podobno to jest jakaś starożytna magia. Ja naprawdę się boję. Jeżeli Severus
oddałby komuś władzę nade mną albo sam rozkazałby mi coś, czego nie chciałabym
zrobić... To może mnie zabić. Chcę cię ostrzec, żebyś nie próbowała się
przeciwstawiać swojemu panu, jeśli nie będzie chodziło o coś naprawdę
ważnego... – Ruda słuchała tego z zapartym tchem i wydawało jej się, że z
każdym słowem rozumie coraz mniej. Jaką władzę może mieć nad nią śmierciożerca,
którego Marvolo wybierze na jej pana? Umrze, jeśli nie spełni rozkazu? Miała
mętlik w głowie.
- Teraz tym
bardziej nie mogę pozwolić, żeby opiekun został moim panem.
- Żartujesz?
Wolisz, żeby twoim dalszym życiem kierował jakiś szaleniec, ktoś, kto może
zażądać od ciebie wszystkiego? Ty nawet nie wiesz, jak to boli, zrobisz
dosłownie wszystko, żeby przestało, uwierz mi... nawet jeśli każe ci kogoś
zabić, zrobisz to! – Nieczęsto widywała Hermionę taką wściekłą, i to jej własne
słowa tak na nią podziałały. Nie mogła pozwolić się jej przekonać. Decyzja już
zapadła.
- Więc umrę.
Wolę to, niż zakochać się w śmierciożercy. A wierz mi, że tak by się stało,
może nawet szybciej niż z tobą, bo ty Snape'a nie lubiłaś, a ja mimowolnie
darzę opiekuna cieplejszymi uczuciami, bo był dla mnie dobry... – Zapadła
cisza, żadna z dziewczyn nie odezwała się, aż usłyszały pukanie do drzwi.
- Otworzysz?
– Zapytała, choć wiedziała, że Hermiona sama miała zamiar to zrobić. Mimo iż
się przed chwilą pokłóciły, czuła, że starsza dziewczyna chce dla niej jak
najlepiej. I rzeczywiście, poszła od razu. Wróciła po chwili, prowadząc go za
sobą, a potem usiadła na krześle tak, żeby im nie przeszkadzać, ale
jednocześnie żeby być w zasięgu wzroku Ginny. Tak, żeby czuła się bezpieczna.
Ruda czasem nie mogła się nadziwić zapobiegliwości przyjaciółki – zawsze przygotowana,
zawsze gotowa pomagać innym.
Zdawała sobie
sprawę, że odwleka nieuniknione, ale specjalnie nie patrzyła na niego. Chciała
przez chwilę przyzwyczaić się do jego obecności w pokoju. Bała się też, że
kiedy w końcu na niego spojrzy i usłyszy jego głos, wszystko, co sobie
postanowiła, wyparuje jej z głowy... W końcu nie mogła wytrzymać. Zaparło jej
dech w piersi, kiedy go znowu zobaczyła. Był wysoki, dobrze zbudowany, szeroki
w barkach. Widziała to choć jego czarne szaty skrywały resztę jego wspaniałej
sylwetki. Kaptur, maska, wyglądał tak samo jak w lochu. Podszedł bliżej, a ona
gestem zaproponowała mu, żeby usiadł na sofie, na której siedziała wcześniej z
Hermioną. Sama stanęła za niewielkim stolikiem, musiała się jakoś od niego
odgrodzić, przynajmniej na razie. Zajmował tyle miejsca, że dotąd ogromny pokój
wydawał jej się malutki. Usiadł na miejscu, które mu wskazała. Zrobił to
swobodnie i z gracją. Tyle razy zastanawiała się, kim jest. Po jego zachowaniu
od razu było widać, że był wychowywany wśród luksusów. Czuł się w tym pokoju
dużo lepiej niż ona sama. Kiedy siadała lub wstawała, bała się, że zaraz
zniszczy te piękne meble lub zachlapie dywan jedzeniem. A on w ogóle się tym
nie przejmował. Chodziła chwilę po pokoju jak najdalej od niego. Wodził za nią
wzrokiem, czuła to. W końcu podeszła i usiadła obok niego na sofie. Bała się
przebywać tak blisko mężczyzny, ale nie była przecież tchórzem i w razie czego
była jeszcze Hermiona... Jej uwagę znowu zwróciły jego oczy, tylko je widziała
spod maski. W lochu było zupełnie inne światło, teraz wydawało jej się, że jego
oczy nie są całkowicie szare. W zależności od kąta patrzenia, były czasem
niebieskawe. Wpatrywała się w niego dłuższy czas, aż w końcu nie wytrzymał.
- Podobno
chciałaś się ze mną widzieć? Chyba nie przyszedłem tu po to, żebyś mogła na
mnie popatrzeć? Może w końcu coś powiesz? – jego głos był lekko
zniecierpliwiony, ale to brzmienie przypomniało jej, jak się czuła, kiedy
rozmawiali w jej celi. Przypomniał jej tą nadzieję, która przepadła wraz z
przybyciem Lucjusza Malfoy’a. Tyle razy powtarzała w głowie, co mu powie, a
teraz nie potrafiła wydusić z siebie sensownego zdania. Postanowiła w końcu
wyrzucić to z siebie. Oznajmić prosto z mostu, czego chce.
- Nie chcę,
żebyś starał się o mnie podczas ceremonii – wydukała, ale słowa ledwo
przechodziły jej przez gardło. Mężczyzna milczał, dłuższy czas przyglądał jej
się tylko, a ona denerwowała się coraz bardziej.
- Dlaczego? –
a jednak zadał to pytanie. Nie wiedziała, po co chciał to wiedzieć, nie mógł po
prostu przyjąć do wiadomości jej decyzji i zrobić, o co prosi?
- Nie udawaj,
że nie wiesz. Byłeś przecież w myślodsiewni. Widziałam twoją reakcję na to, co
się stało. Brzydzisz się mną. Ja nie chcę, żebyś mnie dotykał, nie chcę, żeby
jakikolwiek mężczyzna mnie dotykał. Jestem brudna, jestem zbrukana przez tego
parszywego arystokratę i jego kumpli. Ja sama się sobą brzydzę. – Chciał
dotknąć jej dłoni, wiedziała, że chciał ją pocieszyć, ale nie pozwoliła mu na
to. Bała się, tak bardzo bała się, że zostanie mu oddana. O ironio, jeszcze
kilka dni wcześniej miała nadzieję, że jednak będzie należała do niego. Ale po
tym, co powiedziała jej Hermiona. Po tym, jak opowiedziała jej, jakie zaklęcia
na nią rzucono… Ona już teraz żywiła do opiekuna jakieś uczucia, a co dopiero
jakby miała z nim przebywać i jakby na nią również rzucono takie czary?
Zakochałaby się w nim bardzo szybko. Zanim ktokolwiek pomyślałby o ich
ucieczce, ona nie chciałaby już uciekać. Wiedziała, że byłoby zupełnie inaczej
niż z Hermioną, ona nie lubiła Snape’a. Musiała go przekonać, musiała się
uwolnić od niego i od tych kłębiących się w niej uczuć. – Poza tym ja już nie
jestem taka jak wcześniej. Nie mogłabym dać ci nic w zamian za to, że mnie
chronisz…
- Więc wolisz
zostać własnością jakiegoś zboczonego starucha? – Ta wizja przeraziła ją
jeszcze bardziej, ale musiała to znieść, musiała, bo jeśli byłaby jego, to nie
chciałaby żyć bez niego, a przecież Zakon w końcu je uwolni. Jak mogłaby żyć
dalej, kochając śmierciożercę, a co, jeśli znaleźliby się po dwóch stronach
różdżki, co, jeśli musiałaby z nim walczyć? Czy potrafiłaby go skrzywdzić? A
co, jeśli on rozkazałby jej skrzywdzić kogoś z Zakonu? Musiałaby go posłuchać?
Czy potrafiłaby poświęcić własne życie? Nie chciała być zmuszana do sprawdzenia,
jakie byłyby odpowiedzi na te pytania. Wolała nienawidzić jakiegoś pieprzonego
śmierciożercę i z łatwością go atakować niż być bezradną w starciu z opiekunem.
Złapał ją za ręce i zaczął mówić.
- Ze mną
byłabyś bezpieczna. Nie krzywdziłbym cię. Ja chcę, żebyś była szczęśliwa. –
próbowała mu się wyrwać, nie chciała tego słuchać. Nawet nie zauważyli, kiedy
Hermiona do nich podeszła. Położyła mu tylko rękę na ramieniu i od razu ją
puścił. Patrzyli na siebie przez chwilę. Ginny już zaczynała się bać, że mężczyzna
może zrobić coś jej przyjaciółce za to, że mu przeszkodziła, ale on tylko
kiwnął głową, jakby jej przytaknął, i z powrotem zwrócił twarz w kierunku
rudowłosej.
- Mówisz, że
chcesz, żebym była szczęśliwa? Ja będę szczęśliwa, kiedy wrócę do domu. Z daleka
od was, brudnych śmierciojadów, i waszych chorych ambicji – musiała to zrobić i
zrobiła, powiedziała to zimnym, wypranym z emocji głosem. Nie mogła pozwolić mu
się przekonać. Widziała, że jego ręce z powrotem wędrują w jej kierunku,
dlatego wstała. – Nie dotykaj mnie, jesteś taki sam jak oni wszyscy – ją samą
bolały te słowa. Przecież był dla niej taki dobry. Kiedy była przy nim, czuła
się taka bezpieczna. Nie mogła na to pozwolić. Nie chciała dać mu jakiejkolwiek
szansy na przywiązanie jej do siebie. Dlatego musiała go odepchnąć. Musiała
pokazać mu, że gardzi tym, kim jest. Że nienawidzi śmierciożerców i będzie z
nimi walczyć, na ile starczy jej sił. – Wyjdź i nie wracaj więcej. Nie chcę cię
więcej widzieć – widziała w jego oczach, jak bardzo zraniła go swoimi słowami.
Ale nie mogła inaczej. – Nie staraj się o mnie, słyszysz? Nie waż się o mnie
prosić podczas ceremonii.
- Dobrze.
Skoro tak do tego podchodzisz… obiecuję, że jako twój opiekun nie będę się o
ciebie starał – wstał i udał się w kierunku drzwi. Myślała że już wyszedł, ale
usłyszała jego głos. – Zrobię co chcesz, ale jeśli będziesz kiedyś potrzebowała
mojej pomocy, zjawię się.
Kiedy
podniosła wzrok, jego już nie było. Spojrzała na przyjaciółkę, która patrzyła
jeszcze ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Do jej oczu mimowolnie napłynęły
łzy. Pozwoliła sobie w końcu na płacz. Padła w ramiona Hermiony i pozwoliła się
pocieszać. Opłakiwała wszystko, co się do tej pory wydarzyło, nie mogła
uwierzyć, że jeszcze kilka tygodni temu była taka szczęśliwa i beztroska. Jak
to się stało że jej życie skomplikowało się tak bardzo? Jeszcze niedawno
myślała, że kocha Harry’ego, ale wszystkie wspomnienia o nim tak szybko się
zatarły przez te szare oczy, wspaniały zapach, który jeszcze czuła w
powietrzu...
Szloch Ginny
zagłuszył ciche pukanie do drzwi salonu Voldemorta. Również ciche kroki na
puszystym dywanie nie były słyszalne, dopiero kilka słów wypowiedzianych
charakterystycznym głosem zaalarmowało dziewczyny.
- Moje dwie
gołąbeczki zupełnie same i bez opieki.
wtorek, 6 maja 2014
część dziewiętnasta
Proszę bardzo kolejny rozdział.
Wracał powoli z krainy
snów, ale nie podnosił jeszcze powiek. Pamiętał dokładnie, co się wydarzyło,
zanim stracił przytomność… Weasley posłał mu sectumsemprę… nigdy nie
zapomni tego bólu… uczucia, że z każdą kroplą krwi uchodzi z niego życie… Nie
sądził, że Wieprzlej potrafi użyć klątwy na pograniczu czarnej magii… Nie był
nawet pewny, czy dotarło do nich, że w Malfoy Manor nie ma porwanych dziewczyn…
Rudzielec nigdy nie potrafił słuchać… Zanim Draco całkiem stracił przytomność,
ugodził go klątwą, która powinna go tego nauczyć. A przynajmniej dać mu
porządny narząd słuchu. Aż żałował, że nie zdążył tego zobaczyć. Gryfon musiał
wyglądać komicznie z oślimi uszami… ale najlepsze było to, że klątwy tej nie
dało się zdjąć, a trwała dokładnie czterdzieści osiem godzin, w czasie których
ośle uszy zmienią się w uszy słonia afrykańskiego, potem w świńskie, a na
koniec uszy Harta Afgańskiego, długie i owłosione. Biedny Weasley… nie, jednak
wcale nie. W końcu wymyślił tę klątwę specjalnie dla niego jakiś czas temu. Miał
nadzieję, że to upokorzenie go czegoś nauczy, choć wątpił w to.
Gdzieś w oddali rozległ
się grzmot. Czy w tym miejscu nigdy nie przestaje padać? Przekręcił się trochę,
bo było mu niewygodnie, ciekawe, ile tak leżał... Kilka godzin, dni...? Znowu
usłyszał jakiś dźwięk, tym razem zaraz obok siebie. Szelest, stuknięcie,
skrzypnięcie... Ciekawe, czy to znowu ojciec przysłał skrzata domowego, żeby go
pilnował. Uchylił delikatnie oczy... Brązowe tęczówki były w niego badawczo
wpatrzone, zdecydowanie ludzkie, nie skrzacie... W pierwszej chwili nawet
wydawało mu się, że to Ona przy nim siedzi, ale nie... Szopa kasztanowych
włosów wyraźnie temu przeczyła. A więc Granger... Ponownie otworzył oczy. Tym
razem na dłużej. Zdziwił się, że musi w to włożyć tak wiele wysiłku.
- Obudziłeś się w końcu,
zaraz wyślę skrzata z wiadomością dla Severusa – Granger zabrzmiała jakoś
dziwnie... Czyżby w jej głosie słyszał ulgę? Może cieszy się, że nie będzie
musiała dłużej przy nim siedzieć... Zaraz... Ood kiedy ona nazywa Snape'a
Severusem...? Co jest grane? Może po prostu jeszcze śni...
Skrzat pojawił się,
wysłuchał polecenia, natychmiast zniknął i wrócił chwilę później z wiadomością,
że jego wujaszek przyjdzie koło dwudziestej... Właściwie to ciekaw był, ile
jeszcze zostało do tej dwudziestej, w pokoju panował półmrok, ale w taką pogodę
nawet w południe nie było zbyt jasno...
- Może napijesz się
wody? – Tak się zamyślił, że nawet nie zwrócił uwagi, że ona ciągle jest w
pokoju... W sumie chętnie by się napił, w ustach miał Saharę... Spróbował się
podnieść, ale ona go powstrzymała... To Granger miała tyle siły czy on był tak
słaby...? – Poczekaj, pomogę ci. – Czy ona sobie żarty z niego stroi? Jeszcze
raz spróbował się podnieść, ale udało mu się ledwo unieść głowę, a poczuł taki ból
w żebrach, że mało nie krzyknął. Opadł na poduszki, dysząc ciężko. Jak to
możliwe? – Mówiłam, że ci pomogę. – Podniosła mu głowę delikatnym gestem i
przyłożyła szklankę z wodą do jego spierzchniętych warg. – Pij małymi łyczkami
– pouczyła go jak jakiegoś dzieciaka. – Severus uprzedzał, że będziesz
wyczerpany, ale nie sądziłam, że aż tak... To pewnie upływ krwi, ale i eliksir
czerpał twoją energię do szybszego wyleczenia ran.
- Co on mi podał? –
ledwo sam siebie usłyszał, już nie mówiąc o rozpoznaniu własnego głosu.
- Wiesz, co to eliksir
Harpera?
- Ale to się podaje
umierającym... – gdyby mógł, na pewno by wykrzyknął te słowa, ale z jego gardła
wydobył się tylko skrzek.
- Podobno niewiele
brakowało, żebyś się wykrwawił. Nie było pewności, że przeżyjesz... – popatrzył
na nią uważniej. Nie wyglądała najlepiej... Blada twarz, podkrążone oczy.
Czyżby Snape zmusił ją, żeby się nim zajmowała?
- A jednak żyję. Możesz
już sobie iść – myślał, że wyjdzie po tych szorstkich słowach, ale ona nie
ruszyła się z miejsca.
- Jak nie chcesz gadać,
wystarczyło powiedzieć, wróciłabym do czytania. Nie musisz na mnie warczeć.
- Nie chcę, żebyś tu
siedziała. Nie potrzebuję niańki – teraz już bardziej poznawał swój głos.
- Niestety, nie masz
wyboru. Severus prosił mnie, żebym się tobą zajęła, a ja się zgodziłam, więc
będziesz musiał znieść jakoś towarzystwo szlamy, chyba że masz już tyle siły,
żeby samemu wyrzucić mnie z pokoju – wyglądała na urażoną i jej słowa to
potwierdziły. Tyle że jemu zupełnie nie o to chodziło. Nie chciał jej litości.
- Nie potrzebuję twojej
łaski – burknął, mając nadzieję, że jednak zostawi go samego.
- Nie wiem, o czym
mówisz... Poczytać ci? – z rezygnacją przytaknął, znał upór Gryfonów na tyle,
by wiedzieć, że dalsze spieranie się nie ma sensu, dopiero kiedy zobaczył
okładkę opasłego tomiszcza, oczy niemal wyszły mu z orbit...
- Snape pozwala ci
dotykać swojego księgozbioru?! – On sam nie mógł się zbliżyć nawet na metr do
regału, a ona trzymała w ręku jeden z najcenniejszych woluminów Snape'a. Ta
książka warta była fortunę...
- Nie do wszystkich
książek mam dostęp. Niektóre mnie odpychają – powiedziała, jakby to, że może ot
tak brać książki Snape'a, było zupełnie normalne. Ale w sumie po tym, co się
stało w bibliotece McNaira, tak na pewno było bezpieczniej. A pozbawienie
naczelnego mola książkowego Hogwartu jej pożywienia byłoby pewnie jak tortura,
zwłaszcza że nie miała tu zbyt wiele do roboty. Może byłaby z tego jakaś
korzyść również dla niego…
- A „Obrona Przed
Najczarniejszymi Klątwami"? – Próbował namówić Snape'a miesiącami, żeby
pożyczył mu tę książkę.
- Mhm. Nawet mam ją
tutaj – sięgnęła do stolika ustawionego obok jej fotela. – Ale raczej ci się
nie przyda. Zakon nie używa takich zaklęć.
- Skąd wiesz, że to
przed Zakonem chcę się bronić? Mój wróg jest taki jak ja… – sam nie wiedział,
dlaczego jej to mówi. Być może to eliksir przyćmił jego umysł na tyle, by się
zwierzać, a może to jej swoboda i szczerość tak na niego działały…
- Jesteś podobny do
niego tylko z wyglądu – jej słowa spowodowały, że cały się spiął, nie zważając
na nic usiadł na łóżku, złapał ją z całej siły za nadgarstki sprawiając, że
cenna książka upadła na podłogę, przyciągnął ją tak, że niemal stykali się
nosami. Dziewczyna wcale się nie wyrywała, wręcz przeciwnie, była dziwnie spokojna.
– Puść, to boli. – powiedziała bez cienia strachu.
- Gadaj, skąd to wiesz?
Gadaj, słyszysz?! Aaaa! – krzyknął, a wtedy jego klatkę piersiową przeszył tak
ogromny ból, że nie zdołał dłużej utrzymać się w pozycji siedzącej. Znowu opadł
na poduszki. Granger bez żadnego trudu uwolniła się z jego uścisku. Zaczęła
rozmasowywać nadgarstki, nie patrząc na niego. – Powiedz mi – teraz nawet
mówienie bolało. Nie powinien się podnosić, mógł pootwierać świeżo zabliźnione
rany, ale w tamtej chwili niewiele go to obchodziło. Dziewczyna ciągle nie
patrzyła na niego.
- Granger... Hermiono...
Skąd wiesz, że mój ojciec jest moim wrogiem – bo nie mam żadnych wątpliwości,
że to o niego ci chodziło? – W końcu na niego spojrzała. Czy to, co zobaczył w
jej oczach, to był żal? Czyżby nie czuła do niego nienawiści za to wszystko, co
spotkało ją z jego strony w szkole? Gdyby udało mu się zyskać ją jako
sprzymierzeńca, to może byłoby mu łatwiej zrealizować swój plan…
- Gdybyś się tak nie
zdenerwował i nie zaczął się wygłupiać, to od razu bym ci powiedziała...
- Od tego zależy moje
życie, więc jeśli możesz, to mi to w końcu powiedz! – Czyżby to Snape
powiedział jej coś takiego? Przecież na razie musi utrzymać pozory... nie
sądził, że jego życie coś dla niej znaczy ale może…
- Sam mi to powiedziałeś
wczoraj... – Nie przerywał, mając nadzieję, że usłyszy coś więcej. – Majaczyłeś
w gorączce.
- Czy ktoś jeszcze...?
- Nie, tylko ja. Z tego,
co zrozumiałam, on miał coś wspólnego ze śmiercią twojej matki... Czy on... -
Chyba nie wiedziała, jak ma zapytać o to, co ją interesowało, ale on nie miał
zamiaru jej pomagać. Poza tym nie chciał jej zdradzać zbyt wiele, to było zbyt
osobiste. Za bardzo bolało...
- Nie bezpośrednio, ale
nie pozwolił mi nawet spróbować jej uratować... Ona długo chorowała... Nie
pytaj o nic więcej – zamknął oczy, nie chcąc widzieć jej reakcji. Nie
spodziewał się dotyku jej dłoni na swojej i cichego, pełnego emocji głosu.
- Przykro mi.
Milczeli przez kilka
minut.
- Czytaj… – powiedział w
końcu, bo nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Dziewczyna podniosła upuszczoną
wcześniej książkę i zaczęła czytać. Po pierwszym rozdziale zapytała nawet, czy
interesuje go coś konkretnego, ale on chciał po prostu słuchać i chłonąć
wiedzę, która mogła mu być potrzebna, jeśli doszłoby do bezpośredniej
konfrontacji. Jeszcze kilka dni temu pewnie zawahałby się przed okaleczeniem
lub zabiciem ojca, ale po tym, co zrobił ostatnio i jak się zachowywał po całym
zajściu, nie miałby już żadnych skrupułów. Po prostu odciął szczęśliwe
wspomnienia o ojcu od potwora, jakim się stał.
Około godziny później
wrócił jego ojciec chrzestny. Kazał Granger iść odpocząć, a sam zajął jej
miejsce. Obejrzał go, zmierzył temperaturę, wysłał kilka sond i w końcu
zapytał, czy nie jest głodny. Właściwie to wcześniej w ogóle nie czuł głodu,
ale z chwilą, kiedy usłyszał o jedzeniu, jego żołądek zaczął się głośno
upominać o pożywienie. Już mu ślinka ciekła na myśl o soczystym pieczonym
kurczaku albo pstrągu w ziołach... A tu pod nos podstawiają mu coś TAKIEGO.
- Kleik dla dzieci?
Bleh... Naprawdę muszę to jeść? A nie mógłbym....
- Nie możesz jeszcze
obciążać organizmu.
- Ale to jest paskudne –
Snape tylko sarknął coś o arystokratycznym podniebieniu i wyszedł z pokoju,
mijając się w drzwiach z Granger.
- Przyszłam po książkę –
oznajmiła od progu, ale widząc jego skwaszoną minę przystanęła. – Coś się
stało?
- On chce mnie
zagłodzić, zobacz, co dał mi do jedzenia. Jakieś obrzydlistwo.
- Mhm, szkoda by było
mojego wysiłku. Daj mi to. – Czy jemu się wydawało, czy ona się dobrze bawiła,
widząc jego ogromne cierpienie z powodu tak ubogiego menu? Zabrała ze sobą
miskę z tym paskudztwem i wyszła, już myślał, że nie wróci i będzie głodował,
ale jednak przyszła. Niestety, niosła ze sobą tę samą miskę. Ale to, co
zobaczył w środku, wyglądało zupełnie inaczej, a smakowało bosko. Nawet nie
miał pojęcia, co tam dodała, ale na pewno czuł kawałki jabłka i cynamon. Jadł
ze smakiem, a dziewczyna miała właśnie wyjść, kiedy w drzwiach znowu pojawił
się Snape. Nie zdążył się odpowiednio skrzywić, wkładając łyżkę do ust. Miska z
pyszną zawartością została mu brutalnie odebrana.
- Co to ma być? Jeszcze
sobie paniczyk pomyśli, że mu się należy to, co najlepsze – Draco zafascynowany
patrzył, jak Hermiona z łatwością odbiera miskę strasznemu Mistrzowi Eliksirów,
Postrachowi Hogwartu, a potem zwraca ją jemu samemu ze słowami:
- Daj spokój, Severusie,
odrobina miodu, cynamonu i kawałek jabłka na pewno mu nie zaszkodzą.
- Pamiętaj, że to ty się
będziesz nim zajmować, jeszcze cię tak omota, że spełnisz każdą jego
zachciankę.
- To już mój problem.
Chodź, bo kolacja stygnie – i bezceremonialnie wyciągnęła go z pokoju. Nigdy
nie widział, żeby ktokolwiek zachowywał się tak w stosunku do Snape’a, nie mógł
uwierzyć własnym oczom. Jej zachowanie można jeszcze było wytłumaczyć
zaklęciami jego ojca, choć nie, nie do końca, bo to ona miała chodzić jak
posłuszny piesek, a nie odwrotnie. To wszystko jego umysł by jeszcze jakoś
przetrawił, ale to, co zobaczył chwilę później przez drzwi, których nie
domknęli wychodząc, przeszło jego możliwości percepcji.
Severus Snape, ponury
nietoperz z lochów, złapał swoją uczennicę za rękę, powiedział do niej coś
patrząc jej prosto w oczy, czego, niestety, Draco nie słyszał, a potem
pocałował ją w rękę z największą galanterią, jaką u niego kiedykolwiek widział.
Hermiona zarumieniła się delikatnie i coś mu cicho odpowiedziała, a potem
najzwyczajniej w świecie poszli zjeść kolację, rozmawiając ze sobą spokojnie.
Po prostu nie mógł uwierzyć w to, co widział. A może jednak to wszystko mu się
śniło...
***
To było dokładnie
tydzień temu, ale ta sytuacja śniła jej się każdej nocy i wiedziała, że nie
zapomni tego do końca swoich dni. Tych czarnych oczu patrzących na nią z
wdzięcznością ponad jej własną dłonią, którą musnął delikatnie swoimi ustami.
Głosu, od którego przechodziły ją ciarki. Gdyby go nie znała, w tamtej jednej
chwili uznałaby, że ją uwodzi. Gdyby go
nie znała, właśnie w takim wydaniu chciałaby go poznać. Dokładnie w tym miejscu
dotknął jej dłoni... i duszy. Zadziwiające było, że robili już dużo więcej,
znali nawzajem swoje ciała, ale właśnie to ten dotyk wywarł na niej tak wielkie
wrażenie. Zastanawiała się, czy jeszcze kiedyś uda jej się ujrzeć go takiego.
Bez tego ironicznego wyrazu twarzy, ale z delikatnym uśmiechem i szczerością w
oczach. Ciągle słyszała, jak mówi do niej:
- Hermiono. Dziękuję.
Ten chłopak jest dla mnie jedyną rodziną.
- Nie musisz mi
dziękować. Dzięki temu wiele spraw stało się dla mnie jaśniejszych. Dużo
zrozumiałam – nawet nie wiedziała, jak udało jej się złożyć sensowne zdanie. Do
tej pory nie pamiętała, o czym wtedy rozmawiali, jedząc wspólnie kolację.
Dziękowała wszystkim bóstwom, że nie zachowywał się tak na co dzień, bo gdyby
tak było, wpadłaby jak śliwka w kompot. Bez żadnych szans na ratunek. A tak mogła
sobie jeszcze wmawiać, że to tylko efekty zaklęcia. Choć ostatnio coraz
rzadziej chciała myśleć w ten sposób o tym, co ich łączyło. Gdyby była jakaś
nadzieja... Jakakolwiek iskierka nadziei, że chciałby ją przy sobie zatrzymać,
walczyłaby żeby i on ją pokochał. Ale po tym, co jej powiedział tego dnia rano,
nie wiedziała już, co ma ze sobą począć.
Ostatni tydzień minął
jej jak z bicza strzelił. Po pięciu dniach od wybudzenia się Draco odzyskał
siły na tyle, że nie potrzebował już pomocy i opuścił komnaty Severusa. Nawet
trochę jej było szkoda. Zawsze miała się do kogo odezwać. Odkąd zrozumiała, że
Ślizgon się zmienił, zaczęła go inaczej postrzegać i może za dużo byłoby
powiedzieć, że go polubiła, ale na pewno wzbudził w niej pewnego rodzaju
szacunek. Już nie był dla niej Malfoy'em, ale stał się Draco. Severus ani razu
nie tknął jej od tamtego dnia, gdy jej przyjaciele poturbowali blondyna. I to
raczej nie dlatego, że w pokoju obok spał jego chrześniak. Nadal spali razem,
czasem nawet budziła się w jego ramionach, ale za dnia traktował ją uprzejmie,
lecz z dystansem. Kilka razy zjedli razem któryś z posiłków czy porozmawiali
chwilę przed snem. Jeżeli Hermiona miałaby nazwać ich stosunki, pewnie
stwierdziłaby, że jest to jakiś rodzaj przyjaźni – aż do tego ranka.
Właściwie wszystko było
jak zwykle, Hermiona obudziła się, kiedy Severus miał zamiar wyjść. Wymienili
tylko zdawkowe przywitanie i już go nie było. Niespodziewanie wrócił niecałą
godzinę później. Jakimś dziwnym tonem oświadczył, że za godzinę przyjdzie do
niej pewien śmierciożerca, a potem nakazał jej spełnić każde jego polecenie.
Poczuła, jak wokół niej zawibrowała magia... Severus od tygodni nie
wykorzystywał działania zaklęcia Malfoy'a, a teraz nagle coś takiego... Chciała
go zapytać, dlaczego i o co dokładnie chodzi, ale szybkim krokiem opuścił
komnaty, zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegła za nim, ale nie mogła otworzyć
drzwi na korytarz. Zamknął ją. Nie mogła w to uwierzyć. Wróciła do swojej
książki i nawet otworzyła ją na odpowiedniej stronie, ale nie potrafiła czytać.
Przez jej głowę przebiegały coraz gorsze myśli. Nie miała pojęcia, czego może
od niej chcieć jakiś śmierciożerca. Z każdą chwilą była coraz bardziej
roztrzęsiona, kiedy w myślach tworzyła coraz to nowe scenariusze tego
spotkania. Pierwszym, co przyszło jej do głowy, było przesłuchanie jej, ale do
tego Severus powinien ją jakoś przygotować. Tę wersję więc odrzuciła. Jeśli
ktoś miałby na niej użyć legilimencji czy veritaserum, na pewno było kilka
informacji, które nie powinny wyjść poza nich dwoje. I jeszcze to, co mówił
Draco... Po kolei odrzucała każdy powód wizyty tego śmierciożercy, aż w końcu
został jej tylko jeden, o którym nie chciała nawet myśleć, ale który
najbardziej ją przerażał. Zwłaszcza po tym, co spotkało jej przyjaciółkę... Nie
potrafiła się uspokoić.
Kiedy w końcu usłyszała,
jak drzwi się otwierają, potrafiła już myśleć tylko o najgorszym. Schowała
twarz w dłoniach. Usłyszała, że stanął przed nią. Zsunęła się z sofy na kolana,
odsłoniła zapłakaną twarz i szlochając wyszeptała:
- Błagam, nie róbcie ze
mnie dziwki...
Mężczyzna cofnął się o
krok, a potem spod maski popłynęło pełne pasji:
- Kurwa! – Hermiona
ponownie schowała twarz w dłoniach, nie chciała na niego patrzeć, nie potrafiła
sobie wyobrazić, jak Severus mógł jej zrobić coś takiego. Mężczyzna próbował
złapać ją za ramiona, ale spanikowana wyrwała mu się. Bała się jednak uciekać,
podejrzewając, że to tylko jeszcze bardziej przysporzyłoby jej cierpień.
- Podnieś się i usiądź –
cichy głos był dziwnie łagodny... – Co Snape ci o mnie powiedział?
Próbowała nie
odpowiadać, ale ból był coraz silniejszy, w takim stanie nie potrafiła z nim
walczyć.
- Nic. Kazał tylko
spełniać polecenia – wyjąkała. – Rozkazał! – podkreśliła z naciskiem, jakby to
miało wszystko wyjaśnić.
- Ja pierdolę... Ten to
ma, kurwa, podejście do kobiet – przybysz podszedł do barku i nalał sobie
szczodrze whisky. Usiadł na najdalszym fotelu i raczył się trunkiem. Hermiona
nerwowo zerkała na niego co chwilę przez kurtynę włosów. Siedział zupełnie
spokojnie. – Postaraj się opanować. – Nie poczuła żadnego bólu i to ją
zadziwiło. Czyżby ten śmierciożerca znał działanie rzuconych na nią zaklęć?
Znowu zaczęły się mnożyć pytania. Kim on jest? Czego chce?
- Snape nic ci nie
powiedział. A ty, co sobie pomyślałaś? Że kim jestem?
- Nie wiem. Po tym, co
zrobili Ginny... – Sama nie wiedziała, dlaczego mu to mówi, ale kiedy opanowała
się w końcu trochę, zaczęła logicznie myśleć... Usiadł najdalej jak się dało.
Wierzyła, że zrobił to z premedytacją, żeby czuła się bezpieczniej... Nie
próbował jej więcej dotykać... Mówił spokojnie i zachowywał się swobodnie.
Wcale nie wyglądał na jakiegoś napalonego zboczeńca, gotowego w każdej chwili
rzucić się na nią. Zauważyła też, że na wzmiankę o Rudej spiął się trochę i
zacisnął rękę na oparciu fotela, ale zaraz się opanował. Skończył pić drinka i
odstawił szklaneczkę na gzyms kominka. Oparł się o niego i wpatrywał się w
wygasłe palenisko. Wyciągnął różdżkę. Hermiona o mały włos nie zaczęła uciekać
z krzykiem, tak szybko panika powróciła. Zamaskowany mężczyzna jednak tylko
zaklęciem ułożył szczapy i podpalił je, dzięki temu pokój stał się o wiele
przytulniejszy.
- To nie ja skrzywdziłem
twoją przyjaciółkę... A może to właśnie ja... Gdybym to przewidział... – mówił,
patrząc w płomienie. Dziewczyna nic z tego nie rozumiała. Musiała powiedzieć to
na głos, bo mężczyzna spojrzał w jej kierunku. – To ja jestem jej opiekunem,
stróżem, powinienem był do tego nie dopuścić. Zawiodłem, więc jestem temu tak
samo winien jak oni... – w jego głosie pobrzmiewała złość. Hermionę nagle
opuścił cały strach przed nieznajomym. – Będę się o nią starał podczas
ceremonii. Mam kilka zasług, jeśli wymyślę dostatecznie dobrą historyjkę, jest
pewna szansa, że zostanie oddana właśnie mnie...
Nie chciała rozbudzać w sobie
nadziei, ale gdyby to właśnie on dostał Ginny, może nie spotkałoby jej nic
gorszego niż to, co przeszła... Nie mogła tylko zrozumieć, po co przyszedł do
niej... Ciągle też starała się wyłapać coś, co podpowiedziałoby jej, kim jest
ten człowiek, ale jak na razie nie potrafiła go rozpoznać.
Milczenie się
przedłużało, a on zdawał się tego nie zauważać, znowu zapatrzony w ogień.
- Czego w takim razie
chce pan ode mnie? - Hermiona dobrze pamiętała, co powiedział jej Draco o
odpowiednim zachowaniu i wolała się nie narażać na jego złość.
- Potrzebuję kilku
ważnych dla mnie, a zupełnie nieistotnych dla ciebie informacji. Musisz mi
powiedzieć, co wiesz na temat talentów panny Weasley. – Poczuła magię wokół
siebie i wiedziała, że jeżeli zada on jakieś pytanie, będzie musiała
odpowiedzieć. Jego chęć poznania odpowiedzi była dużo silniejsza niż
jakiekolwiek polecenie Severusa. Czuła przymus odpowiedzenia, zanim jeszcze o
cokolwiek zapytał. Zastanawiała się tylko, czy musi odpowiadać zgodnie z
prawdą. Nigdy nie próbowała skłamać Severusowi.
- Skąd mam wiedzieć, że
mogę panu zaufać? Skąd mam wiedzieć, że nie wykorzysta pan tych informacji
przeciwko Ginny? I czy jest pan pewien, że może mi ufać, że nie jestem pod
wpływem zaklęć lub eliksiru... Albo że to właśnie ja nie kazałam jej
skrzywdzić... – chciała zasiać ziarno niepewności w jego sercu. Chciała, żeby
nie zadawał jej żadnych pytań, żeby wyszedł i nie wracał.
- Nie będziesz mi
kłamać. I wierz mi, żadne zaklęcie nie jest silniejsze od tego. Nawet
veritaserum można oszukać, ale nie zaklęcie starożytnej magii. Czy wiesz, że
jeśli teraz dałbym ci eliksir prawdy, ale kazał kłamać, zmyślałabyś jak najęta?
Ta klątwa pozwala mieć twojemu panu pełną kontrolę nad twoim życiem. A w tej
chwili, ponieważ twój pan tak rozkazał, taką właśnie kontrolę mam ja. – Z
każdym jego słowem była bardziej przerażona. Co to wszystko ma znaczyć? Pełna
kontrola? Severus o niczym takim jej nie mówił. Co się z nią stanie, jeśli
będzie próbowała nie wykonywać poleceń? – Powiedz mi, czy Ginewra potrafi
posługiwać się magią bezróżdżkową? – Próbowała nie odpowiadać, ale ból był
coraz silniejszy. – Odpowiedz. Nie warto umierać za tak błahe informacje. –
Musiała przyznać mu rację, to, że będzie wiedział, na pewno jej nie zaszkodzi.
- Matka uczyła ją wykonywać
różne prace domowe bez użycia różdżki.
- Czyli pewnie
potrafiłaby pokroić coś nożem i rozpalić w kominku bez użycia różdżki?
- Bardzo prawdopodobne.
- Zajebiście, po prostu
zajebiście. Latające noże i podpalenia – wyglądał na zdenerwowanego, zaczął
krążyć po pokoju. Zastanawiała się tylko, czy to zdenerwowanie jest spowodowane
tym, że on boi się ataku ze strony Ginny, czy może obawia się, że to ona może
coś zrobić sobie...
- Dobra, nieważne, jakoś
sobie z tym poradzę... – ponownie usiadł na tym samym fotelu. Patrzyła na niego
już bez żadnego skrępowania. Zrozumiała, że jemu wcale nie chodziło o nią, że
nic jej z jego strony nie grozi. Tylko to, co jej powiedział o rzuconych na nią
zaklęciach, nie pozwalało jej się do końca odprężyć.
- Powiedz mi jeszcze, co
ona lubi? Co ją relaksuje? Jak spędza wolny czas?
- Jak chyba każda
dziewczyna, lubi wziąć gorącą kąpiel i lubi czasem poplotkować. Lubi grać w
quiditcha i posłuchać muzyki. Kiedyś widziałam u niej kilka romansów, chociaż
nie wiem, czy to odpowiednia lektura dla niej, zważywszy na sytuację, w jakiej
się znalazła. Potrafi też ładnie rysować – to rzeczywiście wydawało jej się
zupełnie nieistotne. Starała się nie ujawniać nic, czego nie było powszechnie
wiadomo, dlatego nie czuła się bardzo źle z tym, że odpowiedziała na jego
pytania. Ale skoro ona odpowiedziała, może uzyska też od niego odpowiedź. Czuła
się jak ostatnia egoistka, martwiąc się bardziej o siebie niż o Ginny, ale w
tej chwili nie mogła jej pomoc w żaden sposób... Tajemniczy mężczyzna nie
odzywał się, odkąd skończyła mówić. Wydawał się jej zamyślony, jakby coś
planował. Miała nadzieję, że nie wścieknie się na nią. W końcu odważyła się i
odezwała:
- Czy mogę o coś
zapytać? – nieznajomy tylko przytaknął. – Co to znaczy, że nie warto umierać za
tak błahe informacje? Czy to zaklęcie może mnie zabić?
- Snape ci nie
powiedział – to nie było pytanie, ale stwierdzenie. – W sumie miał rację, jeśli
nie chciał cię straszyć. On zna inne sposoby wpływania na ludzi – wstał i
podszedł do drzwi. – Nie wiem, czy powinienem ci to mówić, skoro twój pan
przemilczał sprawę. Ale trudno, najwyżej się wścieknie... – Odwrócił się i
stanął w nonszalanckiej pozie, plecami oparty o drzwi. Jeszcze nie spotkała się
z kimś, kto tak mało przejąłby się gniewem Severusa. – Ty odpowiedziałaś
szczerze na moje pytania, więc się zrewanżuję. Tak. Te zaklęcia mogą zabić.
Jeśli ktoś nie chce poddać się woli swojego pana i walczy bardzo długo, zdarza
się, że mdleje z bólu. Ale kiedy się budzi, a wola pana nadal się nie zmienia,
ból jest jeszcze silniejszy. Słyszałem o przypadku, kiedy ktoś wytrzymał siedem
czy omdleń. Najkrócej jednak ktoś wytrzymał tylko jedno omdlenie. Kiedy się
obudziła, a zaklęcie nadal zmuszało ją do wykonania polecenia, nie chciała się
poddać, ale nie wytrzymała. Zmarła... na moich oczach... – To ostatnie zdanie
wyszeptał tak, że nie była pewna czy dobrze słyszała. Po chwili wyszedł,
trzaskając drzwiami. Zostawił ją z kompletnym mętlikiem w głowie i śladami łez
na policzkach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)