Wracał powoli z krainy
snów, ale nie podnosił jeszcze powiek. Pamiętał dokładnie, co się wydarzyło,
zanim stracił przytomność… Weasley posłał mu sectumsemprę… nigdy nie
zapomni tego bólu… uczucia, że z każdą kroplą krwi uchodzi z niego życie… Nie
sądził, że Wieprzlej potrafi użyć klątwy na pograniczu czarnej magii… Nie był
nawet pewny, czy dotarło do nich, że w Malfoy Manor nie ma porwanych dziewczyn…
Rudzielec nigdy nie potrafił słuchać… Zanim Draco całkiem stracił przytomność,
ugodził go klątwą, która powinna go tego nauczyć. A przynajmniej dać mu
porządny narząd słuchu. Aż żałował, że nie zdążył tego zobaczyć. Gryfon musiał
wyglądać komicznie z oślimi uszami… ale najlepsze było to, że klątwy tej nie
dało się zdjąć, a trwała dokładnie czterdzieści osiem godzin, w czasie których
ośle uszy zmienią się w uszy słonia afrykańskiego, potem w świńskie, a na
koniec uszy Harta Afgańskiego, długie i owłosione. Biedny Weasley… nie, jednak
wcale nie. W końcu wymyślił tę klątwę specjalnie dla niego jakiś czas temu. Miał
nadzieję, że to upokorzenie go czegoś nauczy, choć wątpił w to.
Gdzieś w oddali rozległ
się grzmot. Czy w tym miejscu nigdy nie przestaje padać? Przekręcił się trochę,
bo było mu niewygodnie, ciekawe, ile tak leżał... Kilka godzin, dni...? Znowu
usłyszał jakiś dźwięk, tym razem zaraz obok siebie. Szelest, stuknięcie,
skrzypnięcie... Ciekawe, czy to znowu ojciec przysłał skrzata domowego, żeby go
pilnował. Uchylił delikatnie oczy... Brązowe tęczówki były w niego badawczo
wpatrzone, zdecydowanie ludzkie, nie skrzacie... W pierwszej chwili nawet
wydawało mu się, że to Ona przy nim siedzi, ale nie... Szopa kasztanowych
włosów wyraźnie temu przeczyła. A więc Granger... Ponownie otworzył oczy. Tym
razem na dłużej. Zdziwił się, że musi w to włożyć tak wiele wysiłku.
- Obudziłeś się w końcu,
zaraz wyślę skrzata z wiadomością dla Severusa – Granger zabrzmiała jakoś
dziwnie... Czyżby w jej głosie słyszał ulgę? Może cieszy się, że nie będzie
musiała dłużej przy nim siedzieć... Zaraz... Ood kiedy ona nazywa Snape'a
Severusem...? Co jest grane? Może po prostu jeszcze śni...
Skrzat pojawił się,
wysłuchał polecenia, natychmiast zniknął i wrócił chwilę później z wiadomością,
że jego wujaszek przyjdzie koło dwudziestej... Właściwie to ciekaw był, ile
jeszcze zostało do tej dwudziestej, w pokoju panował półmrok, ale w taką pogodę
nawet w południe nie było zbyt jasno...
- Może napijesz się
wody? – Tak się zamyślił, że nawet nie zwrócił uwagi, że ona ciągle jest w
pokoju... W sumie chętnie by się napił, w ustach miał Saharę... Spróbował się
podnieść, ale ona go powstrzymała... To Granger miała tyle siły czy on był tak
słaby...? – Poczekaj, pomogę ci. – Czy ona sobie żarty z niego stroi? Jeszcze
raz spróbował się podnieść, ale udało mu się ledwo unieść głowę, a poczuł taki ból
w żebrach, że mało nie krzyknął. Opadł na poduszki, dysząc ciężko. Jak to
możliwe? – Mówiłam, że ci pomogę. – Podniosła mu głowę delikatnym gestem i
przyłożyła szklankę z wodą do jego spierzchniętych warg. – Pij małymi łyczkami
– pouczyła go jak jakiegoś dzieciaka. – Severus uprzedzał, że będziesz
wyczerpany, ale nie sądziłam, że aż tak... To pewnie upływ krwi, ale i eliksir
czerpał twoją energię do szybszego wyleczenia ran.
- Co on mi podał? –
ledwo sam siebie usłyszał, już nie mówiąc o rozpoznaniu własnego głosu.
- Wiesz, co to eliksir
Harpera?
- Ale to się podaje
umierającym... – gdyby mógł, na pewno by wykrzyknął te słowa, ale z jego gardła
wydobył się tylko skrzek.
- Podobno niewiele
brakowało, żebyś się wykrwawił. Nie było pewności, że przeżyjesz... – popatrzył
na nią uważniej. Nie wyglądała najlepiej... Blada twarz, podkrążone oczy.
Czyżby Snape zmusił ją, żeby się nim zajmowała?
- A jednak żyję. Możesz
już sobie iść – myślał, że wyjdzie po tych szorstkich słowach, ale ona nie
ruszyła się z miejsca.
- Jak nie chcesz gadać,
wystarczyło powiedzieć, wróciłabym do czytania. Nie musisz na mnie warczeć.
- Nie chcę, żebyś tu
siedziała. Nie potrzebuję niańki – teraz już bardziej poznawał swój głos.
- Niestety, nie masz
wyboru. Severus prosił mnie, żebym się tobą zajęła, a ja się zgodziłam, więc
będziesz musiał znieść jakoś towarzystwo szlamy, chyba że masz już tyle siły,
żeby samemu wyrzucić mnie z pokoju – wyglądała na urażoną i jej słowa to
potwierdziły. Tyle że jemu zupełnie nie o to chodziło. Nie chciał jej litości.
- Nie potrzebuję twojej
łaski – burknął, mając nadzieję, że jednak zostawi go samego.
- Nie wiem, o czym
mówisz... Poczytać ci? – z rezygnacją przytaknął, znał upór Gryfonów na tyle,
by wiedzieć, że dalsze spieranie się nie ma sensu, dopiero kiedy zobaczył
okładkę opasłego tomiszcza, oczy niemal wyszły mu z orbit...
- Snape pozwala ci
dotykać swojego księgozbioru?! – On sam nie mógł się zbliżyć nawet na metr do
regału, a ona trzymała w ręku jeden z najcenniejszych woluminów Snape'a. Ta
książka warta była fortunę...
- Nie do wszystkich
książek mam dostęp. Niektóre mnie odpychają – powiedziała, jakby to, że może ot
tak brać książki Snape'a, było zupełnie normalne. Ale w sumie po tym, co się
stało w bibliotece McNaira, tak na pewno było bezpieczniej. A pozbawienie
naczelnego mola książkowego Hogwartu jej pożywienia byłoby pewnie jak tortura,
zwłaszcza że nie miała tu zbyt wiele do roboty. Może byłaby z tego jakaś
korzyść również dla niego…
- A „Obrona Przed
Najczarniejszymi Klątwami"? – Próbował namówić Snape'a miesiącami, żeby
pożyczył mu tę książkę.
- Mhm. Nawet mam ją
tutaj – sięgnęła do stolika ustawionego obok jej fotela. – Ale raczej ci się
nie przyda. Zakon nie używa takich zaklęć.
- Skąd wiesz, że to
przed Zakonem chcę się bronić? Mój wróg jest taki jak ja… – sam nie wiedział,
dlaczego jej to mówi. Być może to eliksir przyćmił jego umysł na tyle, by się
zwierzać, a może to jej swoboda i szczerość tak na niego działały…
- Jesteś podobny do
niego tylko z wyglądu – jej słowa spowodowały, że cały się spiął, nie zważając
na nic usiadł na łóżku, złapał ją z całej siły za nadgarstki sprawiając, że
cenna książka upadła na podłogę, przyciągnął ją tak, że niemal stykali się
nosami. Dziewczyna wcale się nie wyrywała, wręcz przeciwnie, była dziwnie spokojna.
– Puść, to boli. – powiedziała bez cienia strachu.
- Gadaj, skąd to wiesz?
Gadaj, słyszysz?! Aaaa! – krzyknął, a wtedy jego klatkę piersiową przeszył tak
ogromny ból, że nie zdołał dłużej utrzymać się w pozycji siedzącej. Znowu opadł
na poduszki. Granger bez żadnego trudu uwolniła się z jego uścisku. Zaczęła
rozmasowywać nadgarstki, nie patrząc na niego. – Powiedz mi – teraz nawet
mówienie bolało. Nie powinien się podnosić, mógł pootwierać świeżo zabliźnione
rany, ale w tamtej chwili niewiele go to obchodziło. Dziewczyna ciągle nie
patrzyła na niego.
- Granger... Hermiono...
Skąd wiesz, że mój ojciec jest moim wrogiem – bo nie mam żadnych wątpliwości,
że to o niego ci chodziło? – W końcu na niego spojrzała. Czy to, co zobaczył w
jej oczach, to był żal? Czyżby nie czuła do niego nienawiści za to wszystko, co
spotkało ją z jego strony w szkole? Gdyby udało mu się zyskać ją jako
sprzymierzeńca, to może byłoby mu łatwiej zrealizować swój plan…
- Gdybyś się tak nie
zdenerwował i nie zaczął się wygłupiać, to od razu bym ci powiedziała...
- Od tego zależy moje
życie, więc jeśli możesz, to mi to w końcu powiedz! – Czyżby to Snape
powiedział jej coś takiego? Przecież na razie musi utrzymać pozory... nie
sądził, że jego życie coś dla niej znaczy ale może…
- Sam mi to powiedziałeś
wczoraj... – Nie przerywał, mając nadzieję, że usłyszy coś więcej. – Majaczyłeś
w gorączce.
- Czy ktoś jeszcze...?
- Nie, tylko ja. Z tego,
co zrozumiałam, on miał coś wspólnego ze śmiercią twojej matki... Czy on... -
Chyba nie wiedziała, jak ma zapytać o to, co ją interesowało, ale on nie miał
zamiaru jej pomagać. Poza tym nie chciał jej zdradzać zbyt wiele, to było zbyt
osobiste. Za bardzo bolało...
- Nie bezpośrednio, ale
nie pozwolił mi nawet spróbować jej uratować... Ona długo chorowała... Nie
pytaj o nic więcej – zamknął oczy, nie chcąc widzieć jej reakcji. Nie
spodziewał się dotyku jej dłoni na swojej i cichego, pełnego emocji głosu.
- Przykro mi.
Milczeli przez kilka
minut.
- Czytaj… – powiedział w
końcu, bo nie wiedział, co ma jej odpowiedzieć. Dziewczyna podniosła upuszczoną
wcześniej książkę i zaczęła czytać. Po pierwszym rozdziale zapytała nawet, czy
interesuje go coś konkretnego, ale on chciał po prostu słuchać i chłonąć
wiedzę, która mogła mu być potrzebna, jeśli doszłoby do bezpośredniej
konfrontacji. Jeszcze kilka dni temu pewnie zawahałby się przed okaleczeniem
lub zabiciem ojca, ale po tym, co zrobił ostatnio i jak się zachowywał po całym
zajściu, nie miałby już żadnych skrupułów. Po prostu odciął szczęśliwe
wspomnienia o ojcu od potwora, jakim się stał.
Około godziny później
wrócił jego ojciec chrzestny. Kazał Granger iść odpocząć, a sam zajął jej
miejsce. Obejrzał go, zmierzył temperaturę, wysłał kilka sond i w końcu
zapytał, czy nie jest głodny. Właściwie to wcześniej w ogóle nie czuł głodu,
ale z chwilą, kiedy usłyszał o jedzeniu, jego żołądek zaczął się głośno
upominać o pożywienie. Już mu ślinka ciekła na myśl o soczystym pieczonym
kurczaku albo pstrągu w ziołach... A tu pod nos podstawiają mu coś TAKIEGO.
- Kleik dla dzieci?
Bleh... Naprawdę muszę to jeść? A nie mógłbym....
- Nie możesz jeszcze
obciążać organizmu.
- Ale to jest paskudne –
Snape tylko sarknął coś o arystokratycznym podniebieniu i wyszedł z pokoju,
mijając się w drzwiach z Granger.
- Przyszłam po książkę –
oznajmiła od progu, ale widząc jego skwaszoną minę przystanęła. – Coś się
stało?
- On chce mnie
zagłodzić, zobacz, co dał mi do jedzenia. Jakieś obrzydlistwo.
- Mhm, szkoda by było
mojego wysiłku. Daj mi to. – Czy jemu się wydawało, czy ona się dobrze bawiła,
widząc jego ogromne cierpienie z powodu tak ubogiego menu? Zabrała ze sobą
miskę z tym paskudztwem i wyszła, już myślał, że nie wróci i będzie głodował,
ale jednak przyszła. Niestety, niosła ze sobą tę samą miskę. Ale to, co
zobaczył w środku, wyglądało zupełnie inaczej, a smakowało bosko. Nawet nie
miał pojęcia, co tam dodała, ale na pewno czuł kawałki jabłka i cynamon. Jadł
ze smakiem, a dziewczyna miała właśnie wyjść, kiedy w drzwiach znowu pojawił
się Snape. Nie zdążył się odpowiednio skrzywić, wkładając łyżkę do ust. Miska z
pyszną zawartością została mu brutalnie odebrana.
- Co to ma być? Jeszcze
sobie paniczyk pomyśli, że mu się należy to, co najlepsze – Draco zafascynowany
patrzył, jak Hermiona z łatwością odbiera miskę strasznemu Mistrzowi Eliksirów,
Postrachowi Hogwartu, a potem zwraca ją jemu samemu ze słowami:
- Daj spokój, Severusie,
odrobina miodu, cynamonu i kawałek jabłka na pewno mu nie zaszkodzą.
- Pamiętaj, że to ty się
będziesz nim zajmować, jeszcze cię tak omota, że spełnisz każdą jego
zachciankę.
- To już mój problem.
Chodź, bo kolacja stygnie – i bezceremonialnie wyciągnęła go z pokoju. Nigdy
nie widział, żeby ktokolwiek zachowywał się tak w stosunku do Snape’a, nie mógł
uwierzyć własnym oczom. Jej zachowanie można jeszcze było wytłumaczyć
zaklęciami jego ojca, choć nie, nie do końca, bo to ona miała chodzić jak
posłuszny piesek, a nie odwrotnie. To wszystko jego umysł by jeszcze jakoś
przetrawił, ale to, co zobaczył chwilę później przez drzwi, których nie
domknęli wychodząc, przeszło jego możliwości percepcji.
Severus Snape, ponury
nietoperz z lochów, złapał swoją uczennicę za rękę, powiedział do niej coś
patrząc jej prosto w oczy, czego, niestety, Draco nie słyszał, a potem
pocałował ją w rękę z największą galanterią, jaką u niego kiedykolwiek widział.
Hermiona zarumieniła się delikatnie i coś mu cicho odpowiedziała, a potem
najzwyczajniej w świecie poszli zjeść kolację, rozmawiając ze sobą spokojnie.
Po prostu nie mógł uwierzyć w to, co widział. A może jednak to wszystko mu się
śniło...
***
To było dokładnie
tydzień temu, ale ta sytuacja śniła jej się każdej nocy i wiedziała, że nie
zapomni tego do końca swoich dni. Tych czarnych oczu patrzących na nią z
wdzięcznością ponad jej własną dłonią, którą musnął delikatnie swoimi ustami.
Głosu, od którego przechodziły ją ciarki. Gdyby go nie znała, w tamtej jednej
chwili uznałaby, że ją uwodzi. Gdyby go
nie znała, właśnie w takim wydaniu chciałaby go poznać. Dokładnie w tym miejscu
dotknął jej dłoni... i duszy. Zadziwiające było, że robili już dużo więcej,
znali nawzajem swoje ciała, ale właśnie to ten dotyk wywarł na niej tak wielkie
wrażenie. Zastanawiała się, czy jeszcze kiedyś uda jej się ujrzeć go takiego.
Bez tego ironicznego wyrazu twarzy, ale z delikatnym uśmiechem i szczerością w
oczach. Ciągle słyszała, jak mówi do niej:
- Hermiono. Dziękuję.
Ten chłopak jest dla mnie jedyną rodziną.
- Nie musisz mi
dziękować. Dzięki temu wiele spraw stało się dla mnie jaśniejszych. Dużo
zrozumiałam – nawet nie wiedziała, jak udało jej się złożyć sensowne zdanie. Do
tej pory nie pamiętała, o czym wtedy rozmawiali, jedząc wspólnie kolację.
Dziękowała wszystkim bóstwom, że nie zachowywał się tak na co dzień, bo gdyby
tak było, wpadłaby jak śliwka w kompot. Bez żadnych szans na ratunek. A tak mogła
sobie jeszcze wmawiać, że to tylko efekty zaklęcia. Choć ostatnio coraz
rzadziej chciała myśleć w ten sposób o tym, co ich łączyło. Gdyby była jakaś
nadzieja... Jakakolwiek iskierka nadziei, że chciałby ją przy sobie zatrzymać,
walczyłaby żeby i on ją pokochał. Ale po tym, co jej powiedział tego dnia rano,
nie wiedziała już, co ma ze sobą począć.
Ostatni tydzień minął
jej jak z bicza strzelił. Po pięciu dniach od wybudzenia się Draco odzyskał
siły na tyle, że nie potrzebował już pomocy i opuścił komnaty Severusa. Nawet
trochę jej było szkoda. Zawsze miała się do kogo odezwać. Odkąd zrozumiała, że
Ślizgon się zmienił, zaczęła go inaczej postrzegać i może za dużo byłoby
powiedzieć, że go polubiła, ale na pewno wzbudził w niej pewnego rodzaju
szacunek. Już nie był dla niej Malfoy'em, ale stał się Draco. Severus ani razu
nie tknął jej od tamtego dnia, gdy jej przyjaciele poturbowali blondyna. I to
raczej nie dlatego, że w pokoju obok spał jego chrześniak. Nadal spali razem,
czasem nawet budziła się w jego ramionach, ale za dnia traktował ją uprzejmie,
lecz z dystansem. Kilka razy zjedli razem któryś z posiłków czy porozmawiali
chwilę przed snem. Jeżeli Hermiona miałaby nazwać ich stosunki, pewnie
stwierdziłaby, że jest to jakiś rodzaj przyjaźni – aż do tego ranka.
Właściwie wszystko było
jak zwykle, Hermiona obudziła się, kiedy Severus miał zamiar wyjść. Wymienili
tylko zdawkowe przywitanie i już go nie było. Niespodziewanie wrócił niecałą
godzinę później. Jakimś dziwnym tonem oświadczył, że za godzinę przyjdzie do
niej pewien śmierciożerca, a potem nakazał jej spełnić każde jego polecenie.
Poczuła, jak wokół niej zawibrowała magia... Severus od tygodni nie
wykorzystywał działania zaklęcia Malfoy'a, a teraz nagle coś takiego... Chciała
go zapytać, dlaczego i o co dokładnie chodzi, ale szybkim krokiem opuścił
komnaty, zatrzaskując za sobą drzwi. Pobiegła za nim, ale nie mogła otworzyć
drzwi na korytarz. Zamknął ją. Nie mogła w to uwierzyć. Wróciła do swojej
książki i nawet otworzyła ją na odpowiedniej stronie, ale nie potrafiła czytać.
Przez jej głowę przebiegały coraz gorsze myśli. Nie miała pojęcia, czego może
od niej chcieć jakiś śmierciożerca. Z każdą chwilą była coraz bardziej
roztrzęsiona, kiedy w myślach tworzyła coraz to nowe scenariusze tego
spotkania. Pierwszym, co przyszło jej do głowy, było przesłuchanie jej, ale do
tego Severus powinien ją jakoś przygotować. Tę wersję więc odrzuciła. Jeśli
ktoś miałby na niej użyć legilimencji czy veritaserum, na pewno było kilka
informacji, które nie powinny wyjść poza nich dwoje. I jeszcze to, co mówił
Draco... Po kolei odrzucała każdy powód wizyty tego śmierciożercy, aż w końcu
został jej tylko jeden, o którym nie chciała nawet myśleć, ale który
najbardziej ją przerażał. Zwłaszcza po tym, co spotkało jej przyjaciółkę... Nie
potrafiła się uspokoić.
Kiedy w końcu usłyszała,
jak drzwi się otwierają, potrafiła już myśleć tylko o najgorszym. Schowała
twarz w dłoniach. Usłyszała, że stanął przed nią. Zsunęła się z sofy na kolana,
odsłoniła zapłakaną twarz i szlochając wyszeptała:
- Błagam, nie róbcie ze
mnie dziwki...
Mężczyzna cofnął się o
krok, a potem spod maski popłynęło pełne pasji:
- Kurwa! – Hermiona
ponownie schowała twarz w dłoniach, nie chciała na niego patrzeć, nie potrafiła
sobie wyobrazić, jak Severus mógł jej zrobić coś takiego. Mężczyzna próbował
złapać ją za ramiona, ale spanikowana wyrwała mu się. Bała się jednak uciekać,
podejrzewając, że to tylko jeszcze bardziej przysporzyłoby jej cierpień.
- Podnieś się i usiądź –
cichy głos był dziwnie łagodny... – Co Snape ci o mnie powiedział?
Próbowała nie
odpowiadać, ale ból był coraz silniejszy, w takim stanie nie potrafiła z nim
walczyć.
- Nic. Kazał tylko
spełniać polecenia – wyjąkała. – Rozkazał! – podkreśliła z naciskiem, jakby to
miało wszystko wyjaśnić.
- Ja pierdolę... Ten to
ma, kurwa, podejście do kobiet – przybysz podszedł do barku i nalał sobie
szczodrze whisky. Usiadł na najdalszym fotelu i raczył się trunkiem. Hermiona
nerwowo zerkała na niego co chwilę przez kurtynę włosów. Siedział zupełnie
spokojnie. – Postaraj się opanować. – Nie poczuła żadnego bólu i to ją
zadziwiło. Czyżby ten śmierciożerca znał działanie rzuconych na nią zaklęć?
Znowu zaczęły się mnożyć pytania. Kim on jest? Czego chce?
- Snape nic ci nie
powiedział. A ty, co sobie pomyślałaś? Że kim jestem?
- Nie wiem. Po tym, co
zrobili Ginny... – Sama nie wiedziała, dlaczego mu to mówi, ale kiedy opanowała
się w końcu trochę, zaczęła logicznie myśleć... Usiadł najdalej jak się dało.
Wierzyła, że zrobił to z premedytacją, żeby czuła się bezpieczniej... Nie
próbował jej więcej dotykać... Mówił spokojnie i zachowywał się swobodnie.
Wcale nie wyglądał na jakiegoś napalonego zboczeńca, gotowego w każdej chwili
rzucić się na nią. Zauważyła też, że na wzmiankę o Rudej spiął się trochę i
zacisnął rękę na oparciu fotela, ale zaraz się opanował. Skończył pić drinka i
odstawił szklaneczkę na gzyms kominka. Oparł się o niego i wpatrywał się w
wygasłe palenisko. Wyciągnął różdżkę. Hermiona o mały włos nie zaczęła uciekać
z krzykiem, tak szybko panika powróciła. Zamaskowany mężczyzna jednak tylko
zaklęciem ułożył szczapy i podpalił je, dzięki temu pokój stał się o wiele
przytulniejszy.
- To nie ja skrzywdziłem
twoją przyjaciółkę... A może to właśnie ja... Gdybym to przewidział... – mówił,
patrząc w płomienie. Dziewczyna nic z tego nie rozumiała. Musiała powiedzieć to
na głos, bo mężczyzna spojrzał w jej kierunku. – To ja jestem jej opiekunem,
stróżem, powinienem był do tego nie dopuścić. Zawiodłem, więc jestem temu tak
samo winien jak oni... – w jego głosie pobrzmiewała złość. Hermionę nagle
opuścił cały strach przed nieznajomym. – Będę się o nią starał podczas
ceremonii. Mam kilka zasług, jeśli wymyślę dostatecznie dobrą historyjkę, jest
pewna szansa, że zostanie oddana właśnie mnie...
Nie chciała rozbudzać w sobie
nadziei, ale gdyby to właśnie on dostał Ginny, może nie spotkałoby jej nic
gorszego niż to, co przeszła... Nie mogła tylko zrozumieć, po co przyszedł do
niej... Ciągle też starała się wyłapać coś, co podpowiedziałoby jej, kim jest
ten człowiek, ale jak na razie nie potrafiła go rozpoznać.
Milczenie się
przedłużało, a on zdawał się tego nie zauważać, znowu zapatrzony w ogień.
- Czego w takim razie
chce pan ode mnie? - Hermiona dobrze pamiętała, co powiedział jej Draco o
odpowiednim zachowaniu i wolała się nie narażać na jego złość.
- Potrzebuję kilku
ważnych dla mnie, a zupełnie nieistotnych dla ciebie informacji. Musisz mi
powiedzieć, co wiesz na temat talentów panny Weasley. – Poczuła magię wokół
siebie i wiedziała, że jeżeli zada on jakieś pytanie, będzie musiała
odpowiedzieć. Jego chęć poznania odpowiedzi była dużo silniejsza niż
jakiekolwiek polecenie Severusa. Czuła przymus odpowiedzenia, zanim jeszcze o
cokolwiek zapytał. Zastanawiała się tylko, czy musi odpowiadać zgodnie z
prawdą. Nigdy nie próbowała skłamać Severusowi.
- Skąd mam wiedzieć, że
mogę panu zaufać? Skąd mam wiedzieć, że nie wykorzysta pan tych informacji
przeciwko Ginny? I czy jest pan pewien, że może mi ufać, że nie jestem pod
wpływem zaklęć lub eliksiru... Albo że to właśnie ja nie kazałam jej
skrzywdzić... – chciała zasiać ziarno niepewności w jego sercu. Chciała, żeby
nie zadawał jej żadnych pytań, żeby wyszedł i nie wracał.
- Nie będziesz mi
kłamać. I wierz mi, żadne zaklęcie nie jest silniejsze od tego. Nawet
veritaserum można oszukać, ale nie zaklęcie starożytnej magii. Czy wiesz, że
jeśli teraz dałbym ci eliksir prawdy, ale kazał kłamać, zmyślałabyś jak najęta?
Ta klątwa pozwala mieć twojemu panu pełną kontrolę nad twoim życiem. A w tej
chwili, ponieważ twój pan tak rozkazał, taką właśnie kontrolę mam ja. – Z
każdym jego słowem była bardziej przerażona. Co to wszystko ma znaczyć? Pełna
kontrola? Severus o niczym takim jej nie mówił. Co się z nią stanie, jeśli
będzie próbowała nie wykonywać poleceń? – Powiedz mi, czy Ginewra potrafi
posługiwać się magią bezróżdżkową? – Próbowała nie odpowiadać, ale ból był
coraz silniejszy. – Odpowiedz. Nie warto umierać za tak błahe informacje. –
Musiała przyznać mu rację, to, że będzie wiedział, na pewno jej nie zaszkodzi.
- Matka uczyła ją wykonywać
różne prace domowe bez użycia różdżki.
- Czyli pewnie
potrafiłaby pokroić coś nożem i rozpalić w kominku bez użycia różdżki?
- Bardzo prawdopodobne.
- Zajebiście, po prostu
zajebiście. Latające noże i podpalenia – wyglądał na zdenerwowanego, zaczął
krążyć po pokoju. Zastanawiała się tylko, czy to zdenerwowanie jest spowodowane
tym, że on boi się ataku ze strony Ginny, czy może obawia się, że to ona może
coś zrobić sobie...
- Dobra, nieważne, jakoś
sobie z tym poradzę... – ponownie usiadł na tym samym fotelu. Patrzyła na niego
już bez żadnego skrępowania. Zrozumiała, że jemu wcale nie chodziło o nią, że
nic jej z jego strony nie grozi. Tylko to, co jej powiedział o rzuconych na nią
zaklęciach, nie pozwalało jej się do końca odprężyć.
- Powiedz mi jeszcze, co
ona lubi? Co ją relaksuje? Jak spędza wolny czas?
- Jak chyba każda
dziewczyna, lubi wziąć gorącą kąpiel i lubi czasem poplotkować. Lubi grać w
quiditcha i posłuchać muzyki. Kiedyś widziałam u niej kilka romansów, chociaż
nie wiem, czy to odpowiednia lektura dla niej, zważywszy na sytuację, w jakiej
się znalazła. Potrafi też ładnie rysować – to rzeczywiście wydawało jej się
zupełnie nieistotne. Starała się nie ujawniać nic, czego nie było powszechnie
wiadomo, dlatego nie czuła się bardzo źle z tym, że odpowiedziała na jego
pytania. Ale skoro ona odpowiedziała, może uzyska też od niego odpowiedź. Czuła
się jak ostatnia egoistka, martwiąc się bardziej o siebie niż o Ginny, ale w
tej chwili nie mogła jej pomoc w żaden sposób... Tajemniczy mężczyzna nie
odzywał się, odkąd skończyła mówić. Wydawał się jej zamyślony, jakby coś
planował. Miała nadzieję, że nie wścieknie się na nią. W końcu odważyła się i
odezwała:
- Czy mogę o coś
zapytać? – nieznajomy tylko przytaknął. – Co to znaczy, że nie warto umierać za
tak błahe informacje? Czy to zaklęcie może mnie zabić?
- Snape ci nie
powiedział – to nie było pytanie, ale stwierdzenie. – W sumie miał rację, jeśli
nie chciał cię straszyć. On zna inne sposoby wpływania na ludzi – wstał i
podszedł do drzwi. – Nie wiem, czy powinienem ci to mówić, skoro twój pan
przemilczał sprawę. Ale trudno, najwyżej się wścieknie... – Odwrócił się i
stanął w nonszalanckiej pozie, plecami oparty o drzwi. Jeszcze nie spotkała się
z kimś, kto tak mało przejąłby się gniewem Severusa. – Ty odpowiedziałaś
szczerze na moje pytania, więc się zrewanżuję. Tak. Te zaklęcia mogą zabić.
Jeśli ktoś nie chce poddać się woli swojego pana i walczy bardzo długo, zdarza
się, że mdleje z bólu. Ale kiedy się budzi, a wola pana nadal się nie zmienia,
ból jest jeszcze silniejszy. Słyszałem o przypadku, kiedy ktoś wytrzymał siedem
czy omdleń. Najkrócej jednak ktoś wytrzymał tylko jedno omdlenie. Kiedy się
obudziła, a zaklęcie nadal zmuszało ją do wykonania polecenia, nie chciała się
poddać, ale nie wytrzymała. Zmarła... na moich oczach... – To ostatnie zdanie
wyszeptał tak, że nie była pewna czy dobrze słyszała. Po chwili wyszedł,
trzaskając drzwiami. Zostawił ją z kompletnym mętlikiem w głowie i śladami łez
na policzkach.
To jest Draco, a on właśnie mówił o swojej matce, jestem pewna. Cholera, oczy same mi się zamykają, ale co z tego? Trzeba czytać dalej.
OdpowiedzUsuń