wtorek, 8 lipca 2014

część dwudziesta trzecia

Kolejny rozdział już dzisiaj. Dedykacja dla Alex i Małej_Mi za pomoc i wsparcie przy pisaniu tej części. dobrej zabawy.  Jeśli ktoś tu zagląda proszę zostawić po sobie ślad. To Was nic nie kosztuje a mnie ogromnie cieszy.






- Jak to będzie wyglądało? – po raz kolejny próbowała wyciągnąć jakieś informacje od Severusa. Ten, niestety, nie odpowiedział, tylko mruknął coś do siebie i wyszedł ze swoich komnat. Im bliżej było do ceremonii Ginny, tym mężczyzna był bardziej milczący i ponury. Zwykle mruczał coś do siebie, ale zdarzyło mu się kilka razy na nią warknąć lub nawet krzyknąć. Gdy zadawała pytania, tak jak przed chwilą, albo ją ignorował, albo się wściekał. Starała się nie przejmować tak bardzo jego zachowaniem, jednak martwiła się trochę. Nie sądziła oczywiście, że po tamtej nocy zaraz po ataku Malfoy’a coś się między nimi zmieni na lepsze, ale na pewno nie spodziewała się, że się pogorszy. Zły humor Severusa objawiał się nie tylko w dzień, ale także nocami. Wcześniej rzadko zdarzało się, żeby miewał koszmary. Czasem tylko mamrotał coś przez sen, ale ostatnio doszło do tego, że musiała go uspokajać. Raz tylko go obudziła, ale szybko tego pożałowała. Od razu złapał za różdżkę i o mało nie potraktował jej jakąś klątwą.
Ona sama również była niespokojna. Nie dość, że jego nastrój udzielał się jej, to jeszcze nie dawała sobie rady z rzeczywistością. Im bliżej było do ceremonii, tym bardziej pragnęła, żeby to wszystko okazało się tylko snem, z którego obudzi się we własnym łóżku. Nie potrafiła się pogodzić z myślą, że jej przyjaciółkę spotka to samo, co ją. Wolała sobie nawet nie przypominać, jak się czuła zaraz po własnej ceremonii. Co się z nią wtedy działo i jak bardzo chciała pożegnać się z życiem. Ten czas, kiedy nie podnosiła się z łóżka, był koszmarem. Dopiero Severus pomógł jej z tego wyjść. Tylko co, jeśli Ginny dostanie się w ręce jakiegoś łajdaka? Jeśli jakiś zboczeniec będzie ją krzywdził? Nie potrafiła się z tym pogodzić. Przeklinała zły los. Przeklinała Voldemorta. Przeklinała również Zakon za to, że nic nie robi, żeby je uwolnić. Że tyle już czasu zmarnowali i wcale nie zapowiadało się, żeby coś się miało zmienić. Ciągle miała nadzieję, że nagle ktoś wyrwie je z tego koszmaru… wróć. Właściwie, tak naprawdę, to musiała przyznać sama przed sobą, że od jakiegoś czasu myślała w inny sposób… ciągle miała nadzieję, że ktoś wyrwie Ginny z tego koszmaru. Że ktoś ją uratuje, bo dla samej Hermiony to już nie był koszmar. Wręcz przeciwnie, mogłaby już zawsze zasypiać i budzić się obok Severusa.
Dziś ostatni raz przed ceremonią była u Ginny. Severus zabierał ją do Rudej prawie co dzień. Zawsze starała się podnieść młodszą dziewczynę na duchu. Ale ich rozmowy zawsze kończyły się płaczem przynajmniej jednej z nich. Pierwszy raz widziała Ginny Weasley w takim stanie. Dziewczyna zawsze była harda, odważna i zrównoważona. Teraz wydawała się zupełnie rozbita. Hermiona przez wszystkie te lata widziała może dwa razy, jak młodsza Gryfonka płacze, a teraz bez przerwy miała czerwone oczy i wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo, a po piegowatych policzkach płynęły łzy. Miała podejrzenia, dlaczego tak jest. Oczywiście, gdy o tym rozmawiały, Ginny twierdziła, że to ze strachu, tęsknoty albo jeszcze jakiegoś bardzo logicznego powodu, ale ona przeczuwała swoje. Po prostu, Ruda płakała za swoim opiekunem. Prawdopodobnie już żałowała tego, co zrobiła. Pogrzebała wszelkie zalążki uczucia do tego mężczyzny, jakie mogłoby się w niej rozwinąć. Niestety, nawet takie coś bolało, i to bardziej, niż chciałaby się przyznać. Wszystko było już jednak stracone. Opiekun obiecał, że nie będzie się o nią starał, a ona sama była na tyle uparta, że nigdy nie cofnie swoich słów, nie poprosi o ponowne spotkanie z nim. Chyba że jego obietnica miała podwójne znaczenie... W chwili, kiedy ją wypowiedział, mogłaby uwierzyć, że miał na myśli coś więcej... Nie, nie będzie doszukiwać się ukrytego sensu tam, gdzie go nie ma… nie może karmić się złudną nadzieją…
Kilka godzin później Hermiona siedziała sama na łóżku. Już jutro miały się ważyć losy Ginny. Było już po północy, ale ona chciała zaczekać na Severusa. Może było to głupie, ale nie potrafiła zasnąć bez jego obecności. A przynajmniej nie potrafiła spokojnie spać. Kiedy zasypiała, a jego nie było przy jej boku, śniły jej się takie okropieństwa, że wolała w ogóle nie spać. Ostatnio w takich koszmarach ujawniały się jej najgorsze i najbardziej skrywane lęki. Zbyt często widziała w nich martwych przyjaciół, ale najbardziej przerażała ją wizja martwego Severusa. Nie potrafiłaby się pogodzić z jego śmiercią. Nawet gdyby zaklęcie Malfoy’a przestało działać i nigdy nie mieliby być razem, chciałaby, żeby żył. Usłyszała ciche kliknięcie w salonie i chwilę później stanął w drzwiach sypialni. Pokój oświetlała samotna świeca. Przyglądali się sobie w nikłym świetle. Wyglądał na zmęczonego. W końcu odezwał się głosem, od którego zawsze dostawała gęsiej skórki. Nie słyszała, żeby zwracał się tak do kogokolwiek poza nią.
- Dlaczego jeszcze nie śpisz? nie chciała mu mówić całej prawdy, więc ograniczyła się do półprawdy.
- Martwię się o Ginny i o ciebie... Ten pojedynek... A jeśli coś ci się stanie? – Na jego twarzy zagościł ironiczny uśmieszek. W tym świetle wyglądał wspaniale. Podkreślało ono wszystkie jego atuty, a zacierało wady. Uwydatniało czerń oczu i włosów, nadawało jego skórze cieplejszej barwy. Starała się zatrzymać w pamięci każdy szczegół, by móc go później odtworzyć.
- Napatrzyłaś się? – Lekkie uniesienie brwi i kącika ust. Jej zmartwienie go rozbawiło. Już miała się zezłościć, ale zmieniła zdanie.
- Mógłbyś jeszcze zdjąć płaszcz i surdut. Wtedy może byłoby na co popatrzeć – odpowiedziała z podobną do jego miną, co spotkało się z pogardliwym prychnięciem. Tym razem był w zdecydowanie lepszym nastroju. Podszedł do łóżka i zaczął rozpinać guziki płaszcza. Jak zawsze po powrocie do swoich komnat. Teraz jednak wydawało się, jakby robił to specjalnie na jej życzenie. Jego długie palce, z wprawą rozpinające guzik za guzikiem, niemal ją hipnotyzowały. Kiedy pozbył się wierzchniego odzienia, usiadł na krześle i nalał sobie wina, które pozostało po kolacji. Wpatrując się w kieliszek czerwonego trunku, zaczął mówić.
- Pozwól, że rozwieję twoje obawy, przynajmniej w jednej kwestii. Podczas pojedynku nic mi się nie stanie. Nie bez powodu Czarny Pan wyznaczył właśnie taką karę dla Lucjusza. Można powiedzieć, że jestem dość uzdolniony w tym kierunku – w końcu przeniósł swoje czarne oczy na nią. – Przed upadkiem Czarnego Pana byłem kimś w rodzaju mistrza pojedynków. Część śmierciożerców bardzo bawiło celowe przeciąganie walki. Zabawa w kotka i myszkę. Używanie na tyle wyważonych klątw, żeby przeciwnik cierpiał, ale nadal miał siłę walczyć. Żeby doprowadzić go do stanu, w którym sam będzie wolał odebrać sobie życie, niż brać dalej w tym udział. Najdłuższy taki pojedynek, w którym walczyłem, trwał niemal całą dobę. Osobiście miałem dwie, może trzy niewielkie rany od klątw tnących, nic poza tym – mówił to niemal nonszalancko. Gdyby go nie znała, powiedziałaby, że chce ją jeszcze bardziej przestraszyć. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej czułaby się niemal spanikowana. Teraz jednak poczuła tylko ogarniającą ją ulgę.
- Z kim wtedy walczyłeś? – nie mogła powstrzymać swojej ciekawości.
- Z Syriuszem Black'em. – Gdy wymawiał to nazwisko, wykrzywił się malowniczo, a potem napił się, jakby musiał zmyć je ze swoich ust. Przymknął oczy, delektując się smakiem, a kiedy je otworzył, znowu okazał swoje rozbawienie. Nie dziwiła się. Musiała naprawdę komicznie wyglądać z otwartą buzią i zaskoczeniem wypisanym na twarzy. – Nie byłem wtedy jeszcze w Zakonie. Razem z kilkoma innymi śmierciożercami wybraliśmy się do jakiegoś mugolskiego miasteczka, żeby się zabawić. Nie wiem, co tam robił, ale nie miał szans sam. Czarny Pan wiedział, jak bardzo go nienawidzę, więc postanowił urządzić swoim sługusom rozrywkę lub – jak kto woli – nauczkę na przyszłość. Zwołał wszystkich, dosłownie wszystkich, wraz z żonami, dziećmi i niewolnicami. Jutro będzie tak samo... Obecni będą wszyscy. Nie wiem, jak długo to potrwa, więc powinnaś się wyspać – zmienił nagle temat i znowu zapatrzył się w krwistą ciecz. Jego myśli błądziły gdzieś daleko. Nie była pewna, czy powinna mu przerywać, dlatego milczała. Dopiero kiedy spojrzał na nią po kilku minutach z wyrazem oczekiwania na twarzy, odezwała się. Właściwie to miała wrażenie, że on chce, żeby zadała właśnie to pytanie:
- Co się stało z Syriuszem?
- Mało brakowało, żebym go zabił. Pod koniec nie miał już siły trzymać różdżki. Posłałem go wtedy na ziemię tyle razy... Czarny Pan powiedział, że mogę zrobić z nim, co zechcę. Długo się zastanawiałem, ale w końcu podrzuciłem go pod bramę Hogwartu. Chciałem, żeby oni wszyscy wiedzieli, że nie mają ze mną szans. Chciałem, żeby się bali. Czułem się niepokonany. Dokonałem swojej zemsty, przynajmniej na jednym z nich. Dopiero po jakimś czasie, kiedy dostałem pewien list, coś we mnie pękło. – Hermiona słuchała tego z zapartym tchem. Wszyscy wiedzieli, że Severus był naprawdę groźny. Jego nazwisko niektórzy wymawiali z równie wielkim strachem, co samego Voldemorta. Nikt, może poza Dumbledore'em, nie wiedział dokładnie, co skłoniło go do przejścia na stronę Zakonu. Ona mogła dowiedzieć się tego od niego samego. Dlatego nie przerwała mu nawet słowem. – Napisała do mnie Lily Evans... Potter. To było na kilka miesięcy przed jej śmiercią. Była jedyną osobą, która tak po prostu ze mną rozmawiała w szkole. Napisała, że się mnie boi. Napisała, że ledwo odratowali Black'a i że jej mężuś przez trzy tygodnie siedział przy jego łóżku i drżał ze strachu, że jego przyjaciel umrze. Wtedy byłem zadowolony. Zemściłem się na dwóch najgorszych wrogach, ale zanim doczytałem list do końca, stwierdziłem, że nie czuję już takiej nienawiści. Byłem silniejszy od nich wszystkich razem wziętych. Całej czwórki, która w szkole mnie gnębiła. Jednak Lily pytała, co bym zrobił, gdyby to ona trafiła w moje ręce... Tydzień później usłyszałem tę przeklętą przepowiednię... Nie sądziłem... Prosiłem, błagałem, ale nic nie pomogło. Pottera najchętniej sam bym zabił. Harry był mi wtedy zupełnie obojętny, ale ona była kimś w rodzaju koleżanki... Nie chciałem jej śmierci. Spotkaliśmy się, kiedy byłem już w Zakonie. Wiedziała o proroctwie i o tym, że to ja zaniosłem je Czarnemu Panu. Nie miała mi tego za złe, tylko poprosiła, żebym chronił jej syna, gdyby coś jej się stało... I robiłem to – dokończył pić wino, a potem poszedł prosto do łazienki, nie zaszczycając jej spojrzeniem. Zupełnie jakby mówił to wszystko do siebie. Próbowała przetrawić jego opowieść, choć nie było to łatwe. Wolała na razie nie analizować wszystkiego, co powiedział, tylko przespać się z tym. Położyła się po swojej stronie łóżka. I czekała...
Wyszedł z łazienki kilkanaście minut później. Stanął w połowie drogi do łóżka. Był zupełnie nagi. Wpatrywała się w niego wielkimi oczami. Wyglądał wspaniale.
- Boisz się mnie?
- Nie. – Tylko takiej odpowiedzi mogła udzielić. W jednej chwili doskoczył do niej. Ściągnął kołdrę i znalazł się na niej. Jedną ręką trzymał jej ręce wysoko nad głową, a drugą położył jej powyżej piersi, żeby czuć przyspieszone bicie jej serca. Jego nabrzmiała męskość znajdowała się milimetry od jej kobiecości.
- Teraz się boisz. – To było stwierdzenie, nie pytanie. Uśmiechnęła się do niego i odpowiedziała:
- To nie strach.
Zszedł z niej w jednej chwili. A zaraz potem usłyszała jego zrzędliwy głos:
- Głupia jesteś. - Na te słowa tylko ponownie się uśmiechnęła w ciemności. Nie minęła nawet minuta a przyciągnął ją do siebie z wyraźnym zadowoleniem - śpij już. - Spała. Z plecami wtulonymi w jego tors. Czując we włosach jego ciepły oddech.
***
Kilkanaście godzin później stała już obok Severusa i obserwowała, jak śmierciożercy powoli zbierają się wokół Voldemorta. Do tej pory czuła się dziwnie, patrząc pod własne stopy. Stała jakby w powietrzu albo na tafli szkła, umiejscowionej na wysokości pierwszego piętra ponad ogromnym dziedzińcem posiadłości McNaira. Promienie zachodu słońca odbijały się od fontanny w dole i tworzyły na czarnych szatach miliardy złocistych refleksów. Stali dość blisko Voldemorta, a wokół nich i na galeriach wyższych pięter zgromadziły się setki jego zwolenników. Były tam też ich dzieci i żony, tak jak mówił Severus. Pierwszy raz też widziała tyle niewolnic – ale także niewolników. Były ich dziesiątki. Jedni, tak jak ona, byli ubrani w prawie normalne szaty. Część kobiet miała na sobie wyuzdane stroje, ale widać było, że wszyscy zadbali o odpowiedni wygląd swoich poddanych. Być może taki był wymóg Voldemorta. Widziała kiedyś kilka branek na korytarzach, ale często wyglądały zupełnie inaczej niż dziś. Pobite, zakrwawione. Na szczęście, nigdy nie widziała, jak ktoś się nad nimi znęca. Dowiedziała się od Draco, kiedy leżał w ich komnatach, że zakazane było w miejscach publicznych współżycie z niewolnicami, a także bicie ich. Oczywiście, tylko ze względu na to, że w posiadłości znajdowały się czasem żony, siostry, córki a nawet matki śmierciożerców. Pamiętała, jak otworzyła usta ze zdziwienia na słowa chłopaka – jeśli ktoś chce publiczności, zaprasza takową do siebie. Tylko podczas ceremonii nakazane jest publiczne naznaczenie niewolnicy jako swojej własności. Tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, do kogo kto należy.
Zadrżała na wspomnienie jej własnej ceremonii. Po chwili poczuła na swojej dłoni rękę Severusa. Musiał wyczuć jej napięcie. Nic jej nie groziło, uspokoiła się trochę. Wolała jednak nie patrzeć na jego zamaskowaną twarz. Za to znowu rozejrzała się wokoło. Większość śmierciożerców miała na twarzach maski. Pomyślała, że gdzieś tam jest również opiekun Ginny. Ze swojego miejsca widziała dobrze przyjaciółkę. Dziewczyna była blada, ale trzymała się dzielnie. Stała tuż obok marmurowego tronu, na którym siedział Voldemort. Powiedział coś do niej, a ona mu odpowiedziała, potem wzrok obojga padł na nią i Severusa. Jej pan niemal niedostrzegalnie skinął głową. Czerwonooki wstał, a wszystkie szmery ucichły w jednej chwili. Mężczyzna rozejrzał się po zebranych i zaczął mówić tym dziwnym głosem, jakiego używał podczas jej ceremonii. Zwykle, kiedy słyszała go, mówił niemal normalnie, ale to było w jego prywatnych komnatach. Teraz jego głos przyprawiał ją o dreszcze strachu.
- Witajcie, moi wierni poddani. Zebraliśmy się dziś z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest wymierzenie kary jednemu z was. Po śmierciożercach przeszedł szmer. Nie wszyscy wiedzieli, co się wydarzyło, i bali się o własne skóry. – Osoba ta popełniła wiele wykroczeń przeciwko ustanowionemu przeze mnie prawu. Wiele razy z premedytacją postępowała wbrew ustalonemu porządkowi. Tą osobą jest Lucjusz Malfoy. – W tym momencie mężczyzna został wprowadzony przez czterech strażników. Wyglądał jak zwykle dumnie i wydawał się nie przejmować otaczającymi go mężczyznami. W prawym ręku dzierżył laskę. Jad Nagini musiał już przestać działać. Wszystko podeszło jej do gardła, kiedy zimne oczy mężczyzny spoczęły na niej. Odruchowo zacisnęła palce na dłoni Severusa, a ten pogładził ją uspokajająco kciukiem. Kiedy Malfoy i jego strażnicy dotarli przed tron, a potem zostawili blondyna samego, czerwonooki kontynuował. – Od tygodnia Lucjusz nie należy już do wewnętrznego kręgu śmierciożerców, ale jest zwykłym sługą. Dziś zostanie mu wymierzona pozostała część kary, którą zadadzą mu pokrzywdzeni. Ginewro, wystąp. – Hermiona widziała jak dziewczyna blednie jeszcze bardziej, ale hardo unosi głowę i staje przed Voldemortem. – Powiedz wszystkim zebranym, jaka będzie twoja część kary. Dziewczyna spojrzała na blondyna, a potem splunęła mu pod nogi. W świecie czarodziejów było to uznawane za jeszcze większą obelgę niż u mugoli. Mężczyzna nic nie powiedział, tylko spojrzał na nią groźnie. Ginny, patrząc mu w oczy, zaczęła mówić.
- Pragnę, aby Lucjusz Malfoy został trwale oszpecony. Niech jego twarz oddaje w pełni jego parszywy charakter. – Hermiona nie wiedziała wcześniej co wymyśliła jej przyjaciółka. Nie spodziewała się czegoś takiego, ale Ginny jeszcze nie skończyła. – Niech moją część kary wypełni twój wierny sługa, a zarazem kolejny pokrzywdzony. Severus Snape. – Ginny wróciła na swoje miejsce. W tym momencie brązowowłosa poczuła uścisk na ramieniu i została wyciągnięta przez swojego pana przed marmurowy tron Voldemorta. Była przerażona. Czuła na sobie spojrzenia setek śmierciożerców. Nie odważyła się spojrzeć w górę. Ze swojego miejsca widziała za to niemal szarą twarz Malfoy'a.
- Severusie, czy przyjmujesz tę propozycję? – Snape ukłonił się nisko i w tym samym czasie pchnął Hermionę na kolana. Niby spodziewała się tego, ale i tak porządnie je sobie obiła. Równie brutalnie została podniesiona do pionu, kiedy jej pan zaczął mówić.
- Z całą przyjemnością, panie. Czy wyznaczysz do tego pojedynku jakieś ograniczenia? Nie chciałbym cię zawieść –jego głos wydawał się być zupełnie spokojny. Niemal znudzony.
- Ograniczenia... Tak... – powiedział jakby w zamyśleniu Voldemort, choć nie spuszczał swego bacznego wzroku z twarzy Malfoya. – Oczywiście wiesz, że nie możesz go zabić. Może się okazać, że będzie mi jeszcze potrzebny. Poza tą twarzą wolałbym, żeby nie miał trwałych obrażeń. Twoja sectumsempra też odpada, za szybko działa, a chcę mieć ze dwie godziny dobrej zabawy. – W tym momencie Hermiona usłyszała powtórzone szeptem słowa „dwie godziny”, i była pewna, że to blondyn wypowiedział je drżącym ze strachu głosem.
- Ach, Lucjuszu, skoro się odezwałeś, powiedz mi, czy twoja ręka jest już w pełni sprawna? Chcę, żeby to było widowisko, a nie jakaś żenada. Zresztą, nieważne. Severusie, nie będziesz atakował, dopóki ci nie powiem. Nie możesz używać żadnych zaklęć bezpośrednio ofensywnych. Dajmy szansę Lucjuszowi, niech się wykaże. – Hermiona przyglądała się temu wszystkiemu z zapartym tchem. Nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego Severus ma nie atakować... Mówił jej, że dobrze walczy, ale bez przesady. Bała się, że może mu się stać krzywda.
- To będzie czysta przyjemność, panie. Czy mogę się przygotować? – Severus zwrócił się do Voldemorta, a ten tylko gestem odesłał go na bok. W następnej chwili stała już razem z Ginny obok tronu czarnoksiężnika i przyjmowała kolejne warstwy odzieży Severusa. W końcu ten pozostał w samej koszuli i luźnych spodniach. Spojrzała mu w oczy, ale zobaczyła w nich wyłącznie skupienie. Pozostało jej już tylko patrzeć. Nic więcej nie mogła zrobić. Bała się nawet poruszyć czy powiedzieć słowo. Drgnęła nerwowo, kiedy poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Przerażona odwróciła głowę, ale to była Ginny. Dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco, choć sama zapewne bała się tego, co ma się wydarzyć po pojedynku. Hermiona wzięła kilka głębszych oddechów, patrząc w tak znajome oczy przyjaciółki. Uspokoiła się trochę. Dopiero po chwili odwróciła się, by zobaczyć tradycyjny ukłon i natychmiastowe pierwsze zaklęcie posłane przez Malfoy'a. Teraz już nie odrywała wzroku od walczących, a właściwie od Severusa, który tylko się uchylał i uciekał od zaklęć blondyna. Różdżkę trzymał cały czas w pogotowiu. Widziała jak różnokolorowe promienie mijają o milimetry jej pana. Serce niemal jej stanęło, kiedy jedno z zaklęć musnęło policzek Snape'a i ścięło parę kosmyków jego czarnych włosów. Po jego bladej skórze spłynęło kilka kropel krwi. Severus dotknął tego miejsca i spojrzał na swoje zakrwawione palce. Wciągnął w nozdrza metaliczny zapach, widziała dokładnie każdy szczegół. Nie mogła uwierzyć, kiedy usłyszała śmiech. To on się śmiał. Walczyli już od kilku minut, a Severus jeszcze ani razu nie użył różdżki. Stał teraz nonszalancko naprzeciw ciężko oddychającego Malfoy'a.
- Straciłeś szansę, Lucjuszu – usłyszała roześmiany głos swojego pana, a potem znowu śmiech. Całe jej ciało przeszedł dreszcz. Ten dźwięk był jakiś dziwny, nienaturalny. W następnej chwili czarnooki posłał kilka zaklęć jedno po drugim w różnych kierunkach. Blondyn wyłożył się jak długi, kiedy stanął na trafionym zaklęciem podłożu. Jego głowa uderzyła w niewidzialną ścianę, ustawioną kolejnym promieniem. Leżał na ziemi, a Severus podszedł do niego swobodnym krokiem. Nie zachwiał się nawet, przechodząc po śliskiej powierzchni. – Walczysz dalej czy od razu się poddajesz? Jesteś żałosny. Słabszych od siebie gnębisz, ale kiedy trafisz w końcu na silniejszego, od razu kapitulujesz. Taki z ciebie arystokrata. Za grosz honoru – wyglądało na to, że mężczyzna chce tylko rozwścieczyć przeciwnika.
- Ty szlamowaty pomiocie! – wrzasnął Malfoy i skoczył na równe nogi. Zaczął atakować ze zdwojoną siłą, ale Snape zdołał uniknąć zaklęć. Czasem tylko posyłał jakąś klątwę, nie pozwalającą przeciwnikowi się ruszyć lub ustawiającą niewidzialne bariery. Zgodnie z rozkazem jednak, nie atakował bezpośrednio. Hermiona zaciskała nerwowo ręce na szatach Severusa. Blondyn ocierał już pot z czoła, ale jej pan wydawał się w ogóle nie być zmęczony. Poruszał się z gracją, jakby tańczył z Malfoy’em, a nie z nim walczył. W pewnym momencie blondynowi udało się posłać serię szybkich zaklęć i trafić Snape’a drętwotą. Czarnowłosy czarodziej nie znieruchomiał całkowicie, jak spodziewała się Hermiona, ale jego ruchy znacznie zwolniły. Lucjusz zdążył tylko wysłać dwie klątwy tnące, z których jedna trafiła Snape’a w lewą łopatkę, a druga poniżej prawego kolana. Potem usłyszała syk Voldemorta.
- Walcz, Severusie! – mężczyzna w mgnieniu oka uwolnił się spod władzy klątwy i sam posłał kilka różnokolorowych promieni w kierunku Lucjusza. Poruszał się niemal równie szybko, jak poprzednio, unikając zaklęć arystokraty, choć zraniona noga musiała boleć przy każdym kroku. Zdążył nawet złożyć mały ukłon Voldemort’owi. Kiedy Malfoy otrzymał kilka drobnych cięć, pojedynek zrobił się bardziej zaciekły. Mężczyzna zrzucił z siebie zniszczoną koszulę i został tylko w spodniach. Na jego bladej skórze wyraźnie znaczyły się kolejne drobne rany i zadrapania. Teraz Hermiona zrozumiała, o co chodziło Severusowi. Używał tylko takich zaklęć, które nie powodowały większych obrażeń. Tak, by zadawać niewielki, lecz dotkliwy ból. Sam Severus po prawie godzinie miał tylko dwie większe rany i kilka niewielkich zadrapań, bo większość zaklęć Malfoy’a nie trafiała.
Pojedynek odbywał się niemal w całkowitej ciszy. Nie dość, że obaj walczący używali głównie zaklęć niewerbalnych, to jeszcze wśród śmierciożerców panowała głucha cisza. Czasem tylko jakieś dziecko zapłakało, jednak zaraz zostawało doprowadzone do porządku. Nie wiedziała, czy takie są zasady, czy po prostu wszyscy obecni są tak skupieni na tym, co się dzieje, że nie rozmawiają. Ona sama miała ochotę krzyczeć za każdym razem, kiedy jakieś zaklęcie przeleciało zbyt blisko jej pana. Czyli w jej mniemaniu każde posłane w jego kierunku. Czuła się okropnie, wiedząc, że może stać mu się krzywda, ale zarazem wpatrywała się zafascynowana w to, jak się porusza. Był jedną wielką energią. Nie wiedziała, jak na co dzień mógł być tak opanowany, skoro teraz nie zatrzymywał się ani na moment. Malfoy natomiast był już mocno zmęczony, widać to było po jego ruchach. Miał problemy ze złapaniem oddechu, a oczy zalewał mu pot zmieszany z krwią. Właściwie całe jego ciało było już w ranach. Część z nich była zwykłymi cięciami, ale było też kilka oparzeń, małych ran szarpanych, a nawet czegoś, co wyglądało jak ugryzienia zwierzęcia. Mężczyzna coraz częściej upadał. Widziała wtedy jego przerażony wzrok. Wyglądał jak zaszczute zwierzę. Leżał na ziemi zakrwawiony, nie mogąc się podnieść. Wyglądał żałośnie. Z jego dawnej buty nie pozostał nawet najmniejszy strzęp. Obtarł ręką krew cieknącą mu z ust. Nie sądziła, że będzie jeszcze na tyle głupi, ale jednak. Zaczął mówić, sądząc, że rozwścieczy Severusa i zyska jakąś szansę na wygranie tego pojedynku.
- Jesteś śmieciem, Snape. Tak samo jak twój ojciec, plugawy mugol. Zabawne, że tak samo, jak twoja matka przywiązała się do niego zaklęciami, żeby z nim wytrzymać, tak ja musiałem użyć jeszcze silniejszych klątw, żeby jakaś kobieta zniosła twój parszywy charakter i wstrętną aparycję popatrzył na Hermionę i zarechotał obleśnie. Żadna kobieta cię nie chciała przez tyle lat. A gdyby nie ja, ta mała szlama nawet by na ciebie nie spojrzała. Powinieneś być mi wdzięczny. W końcu to dzięki mnie trafiła w twoje ręce. Swoją drogą, zawsze wiedziałem, że wolałeś szlamy. Dziewczyna widziała ze swojego miejsca, jak blondyn niepostrzeżenie sięga do kieszeni spodni i coś wyciąga, ale była jak sparaliżowana. Nie mogła powiedzieć ani słowa. Mężczyzna dalej mówił, chciał słowami odwrócić uwagę zebranych od swoich poczynań. Najpierw ta ruda wywłoka, która wyszła za Pottera, a teraz to coś… ale nie martw się, ona skończy tak samo, jak tamta. Martwa. A ja chętnie się do tego przyczynię. Ale najpierw tak się z nią zabawię, że będzie wolała umrzeć. – Mogło się wydawać, że jego wywód nie zrobił najmniejszego wrażenia na Severusie. Mężczyzna stał tylko z różdżką wycelowaną w blondyna, słuchał z wyrazem znudzenia na twarzy. Hermiona jednak widziała, że kilka razy zerknął na nią. Ich oczy się spotkały, ale w żaden sposób nie potrafiła mu przekazać, że to, co mówił Malfoy jest nieprawdą. Próbowała też zwrócić jego uwagę na to, że Malfoy coś ściska w ręku, ale zanim odważyła się poruszyć, Lucjusz odkorkował maleńki flakonik i wypił kilka kropek jakiegoś eliksiru. Snape wydawał się zupełnie nie zaskoczony jego zachowaniem, na jego twarz wypełzł lekceważący uśmieszek. Po raz pierwszy od rozpoczęcia wśród śmierciożerców zapanowała wrzawa. Voldemort wydał jakiś dźwięk i fiolka rozbryzła się na kawałeczki. Było już jednak za późno. Zebrani momentalnie ucichli, kiedy na ich i Hermiony oczach większość ran Malfoy'a przestała krwawić. Rozcięcia zasklepiły się, a on sam podniósł się z nową energią. To musiał być eliksir witalności albo coś podobnego. Pierwszym zaklęciem, jakie blondyn posłał w stronę Severusa, była Avada. Kątem oka dostrzegła, jak Voldemort podnosi się ze swojego tronu.
- Severusie? W tym jednym słowie zawarł pytanie o dalszy przebieg pojedynku. Czarnowłosy tylko się uśmiechnął pod nosem i między jedną klątwą a drugą zwrócił się do Czarnego Pana.
- Mam już kończyć tę zabawę czy dasz mi jeszcze godzinkę? znowu słyszała w jego głosie tę rozbawioną nutkę. To było niemal jak droczenie się. Severus bez problemów odbijał lub unikał kolejnych świetlnych promieni. Znowu wyglądał, jakby tańczył. Obracał się, podskakiwał i przykucał, a jego czarne oczy błyszczały. Czarnoksiężnik opadł na zimny marmur i z niechęcią w głosie pouczył Snape'a:
- Kończ to, Severusie. Nie mam ochoty więcej go oglądać. Przekroczył dziś wszelkie granice mojej cierpliwości i zhańbił się do końca, regenerując swoje siły w trakcie pojedynku. Pamiętaj tylko o prośbie Ginewry.
Więcej nie było trzeba. Hermiona widziała, jak z chwili na chwilę charakter walki się zmienia. Przed sekundą to była wyrównana walka, a przynajmniej na taką wyglądała. Teraz jednak Severus zaczął rzucać cięższe zaklęcia, powodujące więcej obrażeń. W pewnym momencie rzucił klątwę tnącą. Hermiona widziała strach i zdumienie w oczach Malfoy'a, kiedy promień ugodził go w brzuch, powodując ogromne rozcięcie. Od żeber z prawej strony przez brzuch tuż nad rodowymi klejnotami blondyna, a kończące się dopiero w połowie uda lewej nogi. Gdyby się poruszył lub czarnookiemu zadrżałaby ręka... W tamtej chwili Lucjusz po raz pierwszy zawył z bólu. Potem było już tylko gorzej. Kilka następnych zaklęć spowodowało rozległą oparzelinę na jednej stronie jego twarzy i okropną ranę szarpaną po drugiej. Przez krew i kawałki skóry bieliła się kość policzkowa arystokraty. Wyglądał teraz na potwora, jakim był. Z jego gardła już nie wydobywał się krzyk, ale potępieńcze wycie. Mężczyzna padł na kolana, trzymając się za twarz. Spomiędzy jego palców obficie płynęła krew. Jego plecy, tors, nogi, wszystko pokryte było mniej lub bardziej zaschniętą krwią. Voldemort wstał ze swojego tronu i podszedł do Malfoy'a, popchnął nogą klęczącego tak, że ten przewrócił się na bok, ale nie spojrzał już na nikogo. Stracił przytomność.
- Utrzymać go przy życiu – rozkazał tym samym strażnikom, którzy przyprowadzili wcześniej Malfoy'a. Żaden nie chciał dotknąć zakrwawionego ciała, więc podnieśli i przetransportowali go zaklęciami. Hermiona z zapartym tchem słuchała, jak Czarny Pan odsyła prawie wszystkich. Serce jej niemal stanęło, kiedy czarnoksiężnik podszedł do niej i wręczył jej różdżkę.
- Zajmij się swoim panem. Opatrz go najlepiej, jak umiesz, kolejne blizny mu niepotrzebne. Oniemiała i skamieniała jednocześnie. Przez chwilę zupełnie nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. W końcu wzięła głęboki oddech i ruszyła w stronę swojego pana. Severus stał ciągle na środku sali. Z tego miejsca rzucał ostatnie zaklęcia na Malfoy'a. Stanęła przed nim, ale nie spojrzał na nią. Oczy miał utkwione w doskonale widocznych z dziedzińca gwiazdach. Wyciągnęła rękę, ale zatrzymała ją w pół gestu. Jej serce waliło jak oszalałe. Sama nie wiedziała jednak, co było tego powodem. Mogły być to emocje związane z pojedynkiem, zaskoczenie zachowaniem Voldemorta, strach o Severusa. Obawiała się jednak, że może to też być strach przed nim... Prawdopodobnie nie pokazał pełni swoich możliwości, choć nie wahał się rzucać na Malfoy'a najróżniejszych czarnomagicznych klątw. Teraz, kiedy stała tuż przed nim, wydawał jej się nawet nie być zmęczony. Miał tylko trochę szybszy oddech niż zwykle. Odezwała się w końcu. Podświadomie wiedziała, że nie powinna go dotykać, że czarna magia ciągle krąży w jego żyłach i mogłaby go ponieść.
- Panie... powiedziała cicho, przeklinając się w duchu za drżenie swojego głosu. Spojrzał na nią po chwili. Jego oczy były bez wyrazu przez dłuższą chwilę, dopiero później błysnęła w nich iskierka. Jakby dopiero teraz ją rozpoznał.
- Teraz się mnie boisz powtórzył jakby echem słowa z minionej nocy.
- Troszeczkę – przyznała, a jego wzrok znowu stał się nieprzenikniony. Ruszył przed siebie, wymijając ją... Miała wrażenie, jakby ją opuścił na zawsze.


5 komentarzy:

  1. Cudowne! Trafiłam na to opowiadanie dopiero wczoraj. Rozdział był piękny. Kidy czytałam, nie byłam w stanie oderwać oczu od tekstu. Masz niesamowity talent do pisania, zazdroszczę. Ale jak można skończyć w takim momencie...?! Umieram z ciekawości co dalej...
    ~Morsmorde

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Proszę bardzo kolejna część już opublikowana. Zapraszam.

      Usuń
  2. Piękna scena końcowa... Severus wpatrzony w gwiazdy! Wspaniale to podziałało na moją wyobraźnię.
    Jedynie Ginny plująca pod nogi Lucjusza odebrała mi przyjemność z właśnie pitej, bezkofeinowej kawy :D
    Pozdrawiam twój talent - i wybieram się w dalszą drogę z twoją wyobraźnią.
    Venetiia

    OdpowiedzUsuń
  3. Severus wpatrzony w gwiazdy, trochę za słodko, dramatycznie i ta końcówka - to mnie najbardziej załamało, bo cała reszta wyszła fantastycznie (już brakuje mi synonimów od słowa: świetne).
    Rozbawiła mnie Ginny, kiedy napluła Lucjuszowi pod stopy, to było niesmaczne, ale i potrzebne, wyraziło całą pogardę.
    I znowu się zaczynają schody, prawda? Severus weźmie sobie słowa Lucjusza na poważnie i znowu wszystko pójdzie się pieprzyć. Severus jest czasami gorszy od dziecka, słowo daję...
    Salvio
    http://powojenna-historia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie no kocham voldemorta w twojej opowieści :D

    OdpowiedzUsuń