- Jak to
będzie wyglądało? – po raz kolejny próbowała wyciągnąć jakieś informacje od
Severusa. Ten, niestety, nie odpowiedział, tylko mruknął coś do siebie i
wyszedł ze swoich komnat. Im bliżej było do ceremonii Ginny, tym mężczyzna był
bardziej milczący i ponury. Zwykle mruczał coś do siebie, ale zdarzyło mu się
kilka razy na nią warknąć lub nawet krzyknąć. Gdy zadawała pytania, tak jak
przed chwilą, albo ją ignorował, albo się wściekał. Starała się nie przejmować
tak bardzo jego zachowaniem, jednak martwiła się trochę. Nie sądziła
oczywiście, że po tamtej nocy zaraz po ataku Malfoy’a coś się między nimi
zmieni na lepsze, ale na pewno nie spodziewała się, że się pogorszy. Zły humor
Severusa objawiał się nie tylko w dzień, ale także nocami. Wcześniej rzadko
zdarzało się, żeby miewał koszmary. Czasem tylko mamrotał coś przez sen, ale
ostatnio doszło do tego, że musiała go uspokajać. Raz tylko go obudziła, ale
szybko tego pożałowała. Od razu złapał za różdżkę i o mało nie
potraktował jej jakąś klątwą.
Ona sama
również była niespokojna. Nie dość, że jego nastrój udzielał się jej, to
jeszcze nie dawała sobie rady z rzeczywistością. Im bliżej było do ceremonii,
tym bardziej pragnęła, żeby to wszystko okazało się tylko snem, z którego
obudzi się we własnym łóżku. Nie potrafiła się pogodzić z myślą, że jej
przyjaciółkę spotka to samo, co ją. Wolała sobie nawet nie przypominać, jak się
czuła zaraz po własnej ceremonii. Co się
z nią wtedy działo i jak bardzo
chciała pożegnać się z życiem. Ten czas, kiedy nie podnosiła się z łóżka, był
koszmarem. Dopiero Severus pomógł jej z tego wyjść. Tylko
co, jeśli Ginny dostanie się w ręce jakiegoś łajdaka? Jeśli jakiś zboczeniec
będzie ją krzywdził? Nie potrafiła się z tym pogodzić. Przeklinała zły los. Przeklinała
Voldemorta. Przeklinała również Zakon za to, że nic nie robi, żeby je uwolnić.
Że tyle już czasu zmarnowali i wcale nie zapowiadało się, żeby coś się miało
zmienić. Ciągle miała nadzieję, że nagle ktoś wyrwie je z tego koszmaru… wróć.
Właściwie, tak naprawdę, to musiała przyznać sama przed sobą, że od jakiegoś
czasu myślała w inny sposób… ciągle miała nadzieję, że ktoś wyrwie Ginny z tego
koszmaru. Że ktoś ją uratuje, bo dla samej Hermiony to już nie był koszmar.
Wręcz przeciwnie, mogłaby już zawsze zasypiać i budzić się obok Severusa.
Dziś ostatni
raz przed ceremonią była u Ginny. Severus zabierał ją do Rudej prawie co dzień.
Zawsze starała się podnieść młodszą dziewczynę na duchu. Ale ich rozmowy zawsze
kończyły się płaczem przynajmniej jednej z nich. Pierwszy raz widziała Ginny
Weasley w takim stanie. Dziewczyna zawsze była harda, odważna i zrównoważona.
Teraz wydawała się zupełnie rozbita. Hermiona przez wszystkie te lata widziała
może dwa razy, jak młodsza Gryfonka płacze, a teraz bez przerwy miała czerwone
oczy i wystarczyło jedno nieodpowiednie słowo, a po piegowatych policzkach
płynęły łzy. Miała podejrzenia, dlaczego tak jest. Oczywiście, gdy o tym
rozmawiały, Ginny twierdziła, że to ze strachu, tęsknoty albo jeszcze jakiegoś
bardzo logicznego powodu, ale ona przeczuwała swoje. Po prostu, Ruda płakała za
swoim opiekunem. Prawdopodobnie już żałowała tego, co zrobiła. Pogrzebała
wszelkie zalążki uczucia do tego mężczyzny, jakie mogłoby się w niej rozwinąć.
Niestety, nawet takie coś bolało, i to bardziej, niż chciałaby się przyznać.
Wszystko było już jednak stracone. Opiekun obiecał, że nie będzie się o nią
starał, a ona sama była na tyle uparta, że nigdy nie cofnie swoich słów, nie
poprosi o ponowne spotkanie z nim. Chyba że jego obietnica miała podwójne
znaczenie... W chwili, kiedy ją wypowiedział, mogłaby uwierzyć, że miał na
myśli coś więcej... Nie, nie będzie doszukiwać się ukrytego sensu tam, gdzie go
nie ma… nie może karmić się złudną nadzieją…
Kilka godzin
później Hermiona siedziała sama na łóżku. Już jutro miały się ważyć losy Ginny.
Było już po północy, ale ona chciała zaczekać na Severusa. Może było to głupie,
ale nie potrafiła zasnąć bez jego obecności. A przynajmniej nie potrafiła
spokojnie spać. Kiedy zasypiała, a jego nie było przy jej boku, śniły jej się takie
okropieństwa, że wolała w ogóle nie spać. Ostatnio w takich koszmarach
ujawniały się jej najgorsze i najbardziej skrywane lęki. Zbyt często widziała w
nich martwych przyjaciół, ale najbardziej przerażała ją wizja martwego
Severusa. Nie potrafiłaby się pogodzić z jego śmiercią. Nawet gdyby zaklęcie
Malfoy’a przestało działać i nigdy nie mieliby być razem, chciałaby, żeby żył.
Usłyszała ciche kliknięcie w salonie i chwilę później stanął w drzwiach
sypialni. Pokój oświetlała samotna świeca. Przyglądali się sobie w nikłym
świetle. Wyglądał na zmęczonego. W końcu odezwał się głosem, od którego zawsze
dostawała gęsiej skórki. Nie słyszała, żeby zwracał się tak do kogokolwiek poza
nią.
- Dlaczego
jeszcze nie śpisz? – nie chciała mu
mówić całej prawdy, więc ograniczyła się do półprawdy.
- Martwię się
o Ginny i o ciebie... Ten pojedynek... A jeśli coś ci się stanie? – Na jego
twarzy zagościł ironiczny uśmieszek. W tym świetle wyglądał wspaniale.
Podkreślało ono wszystkie jego atuty, a zacierało wady. Uwydatniało czerń oczu
i włosów, nadawało jego skórze cieplejszej barwy. Starała się zatrzymać w
pamięci każdy szczegół, by móc go później odtworzyć.
- Napatrzyłaś
się? – Lekkie uniesienie brwi i kącika ust. Jej zmartwienie go rozbawiło. Już
miała się zezłościć, ale zmieniła zdanie.
- Mógłbyś
jeszcze zdjąć płaszcz i surdut. Wtedy może byłoby na co popatrzeć –
odpowiedziała z podobną do jego miną, co spotkało się z pogardliwym
prychnięciem. Tym razem był w zdecydowanie lepszym nastroju. Podszedł do łóżka
i zaczął rozpinać guziki płaszcza. Jak
zawsze po powrocie do swoich komnat. Teraz
jednak wydawało się, jakby robił to specjalnie na jej życzenie. Jego długie
palce, z wprawą rozpinające guzik za guzikiem, niemal ją hipnotyzowały. Kiedy
pozbył się wierzchniego
odzienia, usiadł na krześle i nalał sobie wina,
które pozostało po kolacji. Wpatrując się w kieliszek czerwonego
trunku, zaczął mówić.
- Pozwól, że
rozwieję twoje obawy, przynajmniej w jednej kwestii. Podczas pojedynku nic mi
się nie stanie. Nie bez powodu Czarny Pan wyznaczył właśnie taką karę dla
Lucjusza. Można powiedzieć, że jestem dość uzdolniony w tym kierunku – w końcu
przeniósł swoje czarne oczy na nią. – Przed upadkiem Czarnego Pana byłem kimś w
rodzaju mistrza pojedynków. Część śmierciożerców bardzo bawiło celowe
przeciąganie walki. Zabawa w kotka i myszkę. Używanie na tyle wyważonych klątw,
żeby przeciwnik cierpiał, ale nadal miał siłę walczyć. Żeby doprowadzić go do
stanu, w którym sam będzie wolał odebrać sobie życie, niż brać dalej w tym
udział. Najdłuższy taki pojedynek, w którym walczyłem, trwał niemal całą dobę.
Osobiście miałem dwie,
może trzy niewielkie rany od klątw tnących,
nic poza tym – mówił to niemal nonszalancko. Gdyby go nie znała, powiedziałaby,
że chce ją jeszcze bardziej przestraszyć. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej
czułaby się niemal spanikowana. Teraz jednak poczuła tylko ogarniającą ją ulgę.
- Z kim wtedy
walczyłeś? – nie mogła powstrzymać swojej ciekawości.
- Z Syriuszem
Black'em. – Gdy wymawiał to nazwisko, wykrzywił się malowniczo, a potem napił
się, jakby musiał zmyć je ze swoich ust. Przymknął oczy, delektując się
smakiem, a kiedy je otworzył, znowu okazał swoje rozbawienie. Nie dziwiła się.
Musiała naprawdę komicznie wyglądać z otwartą buzią i zaskoczeniem wypisanym na
twarzy. – Nie byłem wtedy jeszcze w Zakonie. Razem z kilkoma innymi
śmierciożercami wybraliśmy się do jakiegoś mugolskiego miasteczka, żeby się
zabawić. Nie wiem, co tam robił, ale nie miał szans sam. Czarny Pan wiedział,
jak bardzo go nienawidzę, więc postanowił urządzić swoim sługusom rozrywkę lub
– jak kto woli – nauczkę na przyszłość. Zwołał wszystkich, dosłownie
wszystkich, wraz z żonami, dziećmi i niewolnicami. Jutro będzie tak samo...
Obecni będą wszyscy. Nie wiem, jak długo to potrwa, więc powinnaś się wyspać –
zmienił nagle temat i znowu
zapatrzył się w krwistą ciecz. Jego myśli
błądziły gdzieś daleko. Nie była pewna, czy powinna mu przerywać, dlatego
milczała. Dopiero kiedy spojrzał na
nią po kilku minutach z wyrazem oczekiwania na twarzy, odezwała się. Właściwie to miała wrażenie, że on chce,
żeby zadała właśnie
to pytanie:
- Co się
stało z Syriuszem?
- Mało
brakowało, żebym go zabił. Pod koniec nie miał już siły trzymać różdżki.
Posłałem go wtedy na ziemię tyle razy... Czarny Pan powiedział, że mogę zrobić
z nim, co zechcę. Długo się zastanawiałem, ale w końcu podrzuciłem go pod bramę
Hogwartu. Chciałem, żeby oni wszyscy wiedzieli, że nie mają ze mną szans. Chciałem, żeby
się bali. Czułem się niepokonany. Dokonałem swojej zemsty, przynajmniej na
jednym z nich. Dopiero po jakimś czasie, kiedy dostałem pewien list, coś we
mnie pękło. – Hermiona słuchała tego z zapartym tchem. Wszyscy wiedzieli, że
Severus był naprawdę groźny. Jego nazwisko niektórzy wymawiali z równie wielkim strachem, co samego
Voldemorta. Nikt, może poza Dumbledore'em, nie wiedział dokładnie, co skłoniło
go do przejścia na stronę Zakonu. Ona mogła dowiedzieć się tego od niego samego. Dlatego nie
przerwała mu nawet słowem. – Napisała do mnie Lily Evans... Potter. To było na kilka miesięcy przed jej
śmiercią. Była jedyną osobą, która tak po prostu ze mną rozmawiała w szkole.
Napisała, że się mnie boi. Napisała, że ledwo odratowali Black'a i że jej mężuś
przez trzy tygodnie siedział przy jego łóżku i drżał ze strachu, że jego przyjaciel umrze. Wtedy byłem zadowolony. Zemściłem się
na dwóch najgorszych wrogach, ale zanim doczytałem list do końca, stwierdziłem,
że nie czuję już takiej nienawiści. Byłem silniejszy od nich wszystkich razem
wziętych. Całej czwórki,
która w szkole mnie gnębiła. Jednak Lily
pytała, co bym zrobił, gdyby to ona trafiła w moje ręce... Tydzień później
usłyszałem tę przeklętą przepowiednię...
Nie sądziłem... Prosiłem,
błagałem, ale nic nie pomogło. Pottera najchętniej sam bym zabił. Harry był mi
wtedy zupełnie obojętny, ale ona była kimś w rodzaju koleżanki... Nie chciałem jej śmierci. Spotkaliśmy się, kiedy byłem już w Zakonie.
Wiedziała o proroctwie i o tym, że to ja zaniosłem je Czarnemu Panu. Nie miała mi tego za złe, tylko poprosiła, żebym chronił jej syna,
gdyby coś jej się stało... I robiłem to – dokończył pić wino, a potem poszedł
prosto do łazienki, nie zaszczycając jej spojrzeniem. Zupełnie jakby mówił to
wszystko do siebie. Próbowała przetrawić jego
opowieść, choć nie było to łatwe. Wolała na razie nie analizować wszystkiego,
co powiedział, tylko przespać się z tym. Położyła się
po swojej stronie łóżka. I czekała...
Wyszedł z
łazienki kilkanaście minut później. Stanął w połowie drogi do łóżka. Był
zupełnie nagi. Wpatrywała się w niego wielkimi oczami. Wyglądał wspaniale.
- Boisz się
mnie?
- Nie. –
Tylko takiej odpowiedzi mogła udzielić. W jednej chwili doskoczył do niej.
Ściągnął kołdrę i znalazł się na niej. Jedną ręką trzymał jej ręce wysoko nad
głową, a drugą położył jej powyżej piersi, żeby czuć przyspieszone bicie jej
serca. Jego nabrzmiała męskość znajdowała się milimetry od jej kobiecości.
- Teraz się
boisz. – To było stwierdzenie, nie pytanie. Uśmiechnęła się do niego i
odpowiedziała:
- To nie
strach.
Zszedł z niej
w jednej chwili. A
zaraz potem usłyszała jego zrzędliwy głos:
- Głupia
jesteś. - Na te słowa tylko ponownie się uśmiechnęła w ciemności. Nie minęła nawet minuta a przyciągnął ją do siebie z wyraźnym
zadowoleniem - śpij już. - Spała. Z plecami wtulonymi w jego tors. Czując we
włosach jego ciepły oddech.
***
Kilkanaście
godzin później stała już obok Severusa i obserwowała, jak śmierciożercy powoli
zbierają się wokół Voldemorta. Do tej pory czuła się dziwnie, patrząc pod
własne stopy. Stała jakby w powietrzu albo na tafli szkła, umiejscowionej na
wysokości pierwszego piętra ponad ogromnym dziedzińcem posiadłości McNaira.
Promienie zachodu słońca odbijały się od fontanny w dole i tworzyły na czarnych
szatach miliardy złocistych refleksów. Stali dość blisko Voldemorta, a wokół
nich i na galeriach wyższych pięter zgromadziły się setki jego zwolenników.
Były tam też ich dzieci i żony, tak jak mówił Severus. Pierwszy raz też
widziała tyle niewolnic – ale także niewolników. Były ich dziesiątki. Jedni,
tak jak ona, byli ubrani w prawie normalne szaty. Część kobiet miała na sobie
wyuzdane stroje, ale widać było, że wszyscy zadbali o odpowiedni wygląd swoich
poddanych. Być może taki był wymóg Voldemorta. Widziała kiedyś kilka branek na
korytarzach, ale często wyglądały zupełnie inaczej niż dziś. Pobite,
zakrwawione. Na szczęście, nigdy nie widziała, jak ktoś się nad nimi znęca. Dowiedziała
się od Draco, kiedy leżał w ich komnatach, że zakazane było w miejscach publicznych
współżycie z niewolnicami, a także bicie
ich. Oczywiście, tylko ze względu na to,
że w posiadłości znajdowały się czasem żony, siostry, córki a nawet matki
śmierciożerców. Pamiętała, jak otworzyła usta ze zdziwienia na słowa chłopaka –
jeśli ktoś chce publiczności, zaprasza takową do siebie. Tylko podczas
ceremonii nakazane jest publiczne naznaczenie niewolnicy jako swojej własności.
Tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, do kogo kto należy.
Zadrżała na
wspomnienie jej własnej ceremonii. Po chwili poczuła na swojej dłoni rękę
Severusa. Musiał wyczuć jej napięcie. Nic
jej nie groziło,
uspokoiła się trochę. Wolała jednak nie patrzeć
na jego zamaskowaną twarz. Za to znowu rozejrzała się wokoło. Większość
śmierciożerców miała na twarzach maski. Pomyślała, że gdzieś tam jest również opiekun
Ginny. Ze swojego miejsca widziała dobrze
przyjaciółkę. Dziewczyna
była blada, ale trzymała się dzielnie. Stała tuż obok marmurowego tronu, na
którym siedział Voldemort. Powiedział coś do niej, a ona mu odpowiedziała,
potem wzrok obojga padł na nią i Severusa. Jej pan niemal niedostrzegalnie
skinął głową. Czerwonooki wstał, a wszystkie szmery ucichły w jednej chwili.
Mężczyzna rozejrzał się po zebranych i zaczął mówić tym dziwnym głosem, jakiego
używał podczas jej ceremonii. Zwykle, kiedy słyszała go, mówił niemal
normalnie, ale to było w jego prywatnych komnatach. Teraz jego głos przyprawiał
ją o dreszcze strachu.
- Witajcie,
moi wierni poddani. Zebraliśmy się dziś z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest
wymierzenie kary jednemu z was. – Po
śmierciożercach przeszedł szmer. Nie wszyscy wiedzieli, co się wydarzyło, i
bali się o własne skóry. – Osoba ta
popełniła wiele wykroczeń przeciwko ustanowionemu przeze mnie prawu. Wiele razy
z premedytacją postępowała wbrew ustalonemu porządkowi. Tą osobą jest Lucjusz
Malfoy. – W tym momencie mężczyzna został wprowadzony przez czterech
strażników. Wyglądał jak zwykle dumnie i wydawał się nie przejmować
otaczającymi go mężczyznami. W prawym ręku dzierżył laskę. Jad Nagini musiał
już przestać działać. Wszystko podeszło jej do gardła, kiedy zimne oczy
mężczyzny spoczęły na niej. Odruchowo zacisnęła palce na dłoni Severusa, a ten
pogładził ją uspokajająco kciukiem. Kiedy Malfoy i jego strażnicy dotarli przed
tron, a potem zostawili blondyna
samego, czerwonooki kontynuował. – Od
tygodnia Lucjusz nie należy już do wewnętrznego kręgu śmierciożerców, ale jest
zwykłym sługą. Dziś zostanie mu wymierzona pozostała część kary, którą zadadzą
mu pokrzywdzeni. Ginewro, wystąp. – Hermiona widziała jak dziewczyna blednie
jeszcze bardziej, ale hardo unosi głowę i staje przed Voldemortem. – Powiedz
wszystkim zebranym, jaka będzie twoja część kary. Dziewczyna spojrzała na
blondyna, a potem splunęła mu pod nogi. W świecie czarodziejów było to uznawane
za jeszcze większą obelgę niż u mugoli. Mężczyzna nic nie powiedział, tylko
spojrzał na nią groźnie. Ginny, patrząc mu w oczy, zaczęła mówić.
- Pragnę, aby
Lucjusz Malfoy został trwale oszpecony. Niech jego twarz oddaje w pełni jego
parszywy charakter. – Hermiona nie wiedziała wcześniej co wymyśliła jej
przyjaciółka. Nie spodziewała się czegoś takiego, ale Ginny jeszcze nie
skończyła. – Niech moją część kary wypełni twój wierny sługa, a zarazem kolejny
pokrzywdzony. Severus Snape. – Ginny wróciła na swoje miejsce. W tym momencie
brązowowłosa poczuła uścisk na ramieniu i została wyciągnięta przez swojego
pana przed marmurowy tron Voldemorta. Była przerażona. Czuła na sobie
spojrzenia setek śmierciożerców. Nie odważyła się spojrzeć w górę. Ze swojego
miejsca widziała za to niemal szarą twarz Malfoy'a.
- Severusie,
czy przyjmujesz tę propozycję? – Snape ukłonił się nisko i w tym samym czasie
pchnął Hermionę na kolana. Niby spodziewała się tego, ale i tak porządnie je
sobie obiła. Równie brutalnie została podniesiona do pionu, kiedy jej pan
zaczął mówić.
- Z całą
przyjemnością, panie. Czy wyznaczysz do tego pojedynku jakieś ograniczenia? Nie
chciałbym cię zawieść –jego głos wydawał się być zupełnie spokojny. Niemal
znudzony.
-
Ograniczenia... Tak... – powiedział jakby w zamyśleniu Voldemort, choć nie
spuszczał swego bacznego wzroku z twarzy Malfoya. – Oczywiście wiesz, że nie
możesz go zabić. Może się okazać, że będzie mi jeszcze potrzebny. Poza tą
twarzą wolałbym, żeby nie miał trwałych obrażeń. Twoja sectumsempra też
odpada, za szybko działa, a chcę mieć ze dwie godziny dobrej zabawy. – W tym
momencie Hermiona usłyszała powtórzone szeptem słowa „dwie godziny”, i była
pewna, że to blondyn wypowiedział je drżącym ze strachu głosem.
- Ach,
Lucjuszu, skoro się odezwałeś, powiedz mi, czy twoja ręka jest
już w pełni sprawna? Chcę, żeby to było widowisko, a nie jakaś żenada. Zresztą,
nieważne. Severusie, nie będziesz atakował, dopóki ci nie powiem. Nie możesz
używać żadnych zaklęć bezpośrednio ofensywnych. Dajmy szansę Lucjuszowi, niech
się wykaże. – Hermiona przyglądała się temu wszystkiemu z zapartym tchem. Nie
wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Dlaczego Severus ma nie atakować...
Mówił jej, że dobrze walczy, ale bez przesady. Bała się, że może mu się stać krzywda.
- To będzie
czysta przyjemność, panie. Czy mogę się przygotować? – Severus zwrócił się do
Voldemorta, a ten tylko gestem odesłał go na bok. W następnej chwili stała już
razem z Ginny obok tronu czarnoksiężnika i przyjmowała kolejne warstwy odzieży Severusa.
W końcu ten pozostał w samej koszuli i luźnych spodniach. Spojrzała mu w oczy,
ale zobaczyła w nich wyłącznie skupienie. Pozostało jej już tylko patrzeć.
Nic więcej nie mogła zrobić. Bała się nawet poruszyć czy powiedzieć słowo.
Drgnęła nerwowo, kiedy poczuła czyjąś rękę na ramieniu. Przerażona odwróciła
głowę, ale to była Ginny. Dziewczyna uśmiechnęła się pokrzepiająco, choć sama zapewne bała się
tego, co ma się wydarzyć po pojedynku. Hermiona wzięła kilka głębszych
oddechów, patrząc w tak znajome oczy przyjaciółki. Uspokoiła się trochę.
Dopiero po chwili odwróciła się, by zobaczyć tradycyjny ukłon i natychmiastowe
pierwsze zaklęcie posłane przez Malfoy'a. Teraz już nie odrywała wzroku od
walczących, a właściwie od Severusa, który tylko się uchylał i uciekał od
zaklęć blondyna. Różdżkę trzymał cały czas w pogotowiu. Widziała jak
różnokolorowe promienie mijają o milimetry jej pana. Serce niemal jej stanęło,
kiedy jedno z zaklęć musnęło policzek Snape'a i ścięło parę kosmyków jego
czarnych włosów. Po jego bladej skórze spłynęło kilka kropel krwi. Severus
dotknął tego miejsca i spojrzał na swoje zakrwawione palce. Wciągnął w nozdrza
metaliczny zapach, widziała dokładnie każdy szczegół. Nie mogła uwierzyć, kiedy
usłyszała śmiech. To on się śmiał. Walczyli już od kilku minut, a Severus
jeszcze ani razu nie użył różdżki. Stał teraz nonszalancko naprzeciw ciężko
oddychającego Malfoy'a.
- Straciłeś
szansę, Lucjuszu – usłyszała roześmiany głos swojego pana, a potem znowu
śmiech. Całe jej ciało przeszedł dreszcz. Ten dźwięk był jakiś dziwny,
nienaturalny. W następnej chwili czarnooki posłał kilka zaklęć jedno po drugim
w różnych kierunkach. Blondyn wyłożył się jak długi, kiedy stanął na trafionym
zaklęciem podłożu. Jego głowa uderzyła w niewidzialną ścianę, ustawioną
kolejnym promieniem. Leżał na ziemi, a Severus podszedł do niego
swobodnym krokiem. Nie zachwiał się nawet, przechodząc po śliskiej powierzchni.
– Walczysz dalej czy od razu się poddajesz? Jesteś żałosny. Słabszych od siebie
gnębisz, ale kiedy trafisz w końcu na silniejszego, od razu kapitulujesz. Taki
z ciebie arystokrata. Za grosz honoru – wyglądało na to, że mężczyzna chce
tylko rozwścieczyć przeciwnika.
- Ty
szlamowaty pomiocie! – wrzasnął Malfoy i skoczył na równe nogi. Zaczął atakować
ze zdwojoną siłą, ale Snape zdołał uniknąć zaklęć. Czasem tylko posyłał jakąś
klątwę, nie pozwalającą przeciwnikowi się ruszyć lub ustawiającą niewidzialne
bariery. Zgodnie z rozkazem jednak, nie atakował bezpośrednio. Hermiona
zaciskała nerwowo ręce na szatach Severusa. Blondyn ocierał już pot z czoła,
ale jej pan wydawał się w ogóle nie
być zmęczony. Poruszał się z gracją,
jakby tańczył z Malfoy’em, a nie z nim walczył. W pewnym momencie blondynowi
udało się posłać serię szybkich zaklęć i trafić Snape’a drętwotą. Czarnowłosy czarodziej nie znieruchomiał całkowicie, jak spodziewała się Hermiona, ale jego ruchy znacznie zwolniły. Lucjusz
zdążył tylko wysłać dwie klątwy tnące, z których jedna trafiła Snape’a w lewą
łopatkę, a druga poniżej prawego kolana. Potem usłyszała syk Voldemorta.
- Walcz,
Severusie! – mężczyzna w mgnieniu oka uwolnił się spod władzy
klątwy i sam posłał kilka różnokolorowych promieni w kierunku Lucjusza. Poruszał się niemal równie szybko, jak poprzednio,
unikając zaklęć arystokraty, choć zraniona noga musiała boleć przy każdym
kroku. Zdążył nawet złożyć mały ukłon Voldemort’owi. Kiedy Malfoy otrzymał
kilka drobnych cięć, pojedynek zrobił się bardziej zaciekły. Mężczyzna zrzucił
z siebie zniszczoną koszulę i został tylko w spodniach. Na jego bladej skórze
wyraźnie znaczyły się kolejne drobne rany i zadrapania. Teraz Hermiona
zrozumiała, o co chodziło Severusowi. Używał tylko takich zaklęć, które nie
powodowały większych obrażeń. Tak, by zadawać niewielki, lecz dotkliwy ból. Sam
Severus po prawie godzinie miał tylko dwie większe rany i kilka niewielkich
zadrapań, bo większość zaklęć Malfoy’a nie trafiała.
Pojedynek
odbywał się niemal w całkowitej ciszy. Nie dość, że obaj walczący używali
głównie zaklęć niewerbalnych, to jeszcze wśród śmierciożerców panowała głucha
cisza. Czasem tylko jakieś dziecko zapłakało, jednak zaraz zostawało doprowadzone do porządku. Nie wiedziała, czy takie są zasady, czy po
prostu wszyscy obecni są tak skupieni na tym, co się dzieje, że nie rozmawiają.
Ona sama miała ochotę
krzyczeć za każdym razem, kiedy jakieś zaklęcie przeleciało zbyt blisko jej
pana. Czyli w jej mniemaniu każde posłane w jego kierunku. Czuła się okropnie,
wiedząc, że może stać mu się krzywda, ale zarazem wpatrywała się zafascynowana
w to, jak się porusza. Był jedną wielką energią. Nie wiedziała, jak na co dzień
mógł być tak opanowany, skoro teraz nie zatrzymywał się ani na moment. Malfoy
natomiast był już mocno zmęczony, widać to było po jego ruchach. Miał problemy
ze złapaniem oddechu, a oczy zalewał mu pot zmieszany z krwią. Właściwie całe
jego ciało było już w ranach. Część z nich była zwykłymi cięciami, ale było też
kilka oparzeń, małych ran szarpanych, a nawet czegoś, co wyglądało jak
ugryzienia zwierzęcia. Mężczyzna coraz częściej upadał. Widziała wtedy jego
przerażony wzrok. Wyglądał jak zaszczute zwierzę. Leżał na ziemi zakrwawiony,
nie mogąc się podnieść. Wyglądał żałośnie. Z jego dawnej buty nie pozostał
nawet najmniejszy strzęp. Obtarł ręką krew cieknącą mu z ust. Nie sądziła, że
będzie jeszcze na tyle głupi, ale jednak. Zaczął mówić, sądząc, że rozwścieczy
Severusa i zyska jakąś szansę na wygranie tego pojedynku.
-
Jesteś śmieciem, Snape. Tak samo jak twój ojciec, plugawy mugol. Zabawne, że
tak samo, jak twoja matka przywiązała się do niego zaklęciami, żeby z nim
wytrzymać, tak ja musiałem użyć jeszcze silniejszych klątw, żeby jakaś kobieta
zniosła twój parszywy charakter i wstrętną aparycję –
popatrzył na Hermionę i zarechotał obleśnie. –
Żadna kobieta cię nie chciała przez tyle lat. A gdyby nie ja, ta mała szlama
nawet by na ciebie nie spojrzała. Powinieneś być mi wdzięczny. W końcu to
dzięki mnie trafiła w twoje ręce. Swoją drogą, zawsze wiedziałem, że wolałeś
szlamy. – Dziewczyna widziała ze swojego miejsca, jak blondyn
niepostrzeżenie sięga do kieszeni spodni i coś wyciąga, ale była jak
sparaliżowana. Nie mogła powiedzieć ani słowa. Mężczyzna dalej mówił, chciał
słowami odwrócić uwagę zebranych od swoich poczynań. –
Najpierw ta ruda wywłoka, która wyszła za Pottera, a teraz to coś… ale nie
martw się, ona skończy tak samo, jak tamta. Martwa. A ja chętnie się do tego
przyczynię. Ale najpierw tak się z nią zabawię, że będzie wolała umrzeć. –
Mogło się wydawać, że jego wywód nie zrobił najmniejszego wrażenia na
Severusie. Mężczyzna stał tylko z różdżką wycelowaną w blondyna, słuchał z
wyrazem znudzenia na twarzy. Hermiona jednak widziała, że kilka razy zerknął na
nią. Ich oczy się spotkały, ale w żaden sposób nie potrafiła mu przekazać, że
to, co mówił Malfoy jest nieprawdą. Próbowała też zwrócić jego uwagę na to, że
Malfoy coś ściska w ręku, ale zanim odważyła się poruszyć, Lucjusz odkorkował
maleńki flakonik i wypił kilka kropek jakiegoś eliksiru. Snape wydawał się
zupełnie nie zaskoczony jego zachowaniem, na jego twarz wypełzł lekceważący
uśmieszek. Po raz pierwszy od rozpoczęcia wśród śmierciożerców zapanowała
wrzawa. Voldemort wydał jakiś dźwięk i fiolka rozbryzła się na kawałeczki. Było
już jednak za późno. Zebrani momentalnie ucichli, kiedy na ich i Hermiony
oczach większość ran Malfoy'a przestała krwawić. Rozcięcia zasklepiły się, a on
sam podniósł się z nową energią. To musiał być eliksir witalności albo coś
podobnego. Pierwszym zaklęciem, jakie blondyn posłał w stronę Severusa, była Avada.
Kątem oka dostrzegła, jak Voldemort podnosi się ze swojego tronu.
-
Severusie? – W tym jednym słowie zawarł pytanie o dalszy
przebieg pojedynku. Czarnowłosy tylko się uśmiechnął pod nosem i między jedną
klątwą a drugą zwrócił się do Czarnego Pana.
-
Mam już kończyć tę zabawę czy dasz mi jeszcze godzinkę? –
znowu słyszała w jego głosie tę rozbawioną nutkę. To było niemal jak droczenie
się. Severus bez problemów odbijał lub unikał kolejnych świetlnych promieni.
Znowu wyglądał, jakby tańczył. Obracał się, podskakiwał i przykucał, a jego
czarne oczy błyszczały. Czarnoksiężnik opadł na zimny marmur i z niechęcią w
głosie pouczył Snape'a:
-
Kończ to, Severusie. Nie mam ochoty więcej go oglądać. Przekroczył dziś
wszelkie granice mojej cierpliwości i zhańbił się do końca, regenerując swoje
siły w trakcie pojedynku. Pamiętaj tylko o prośbie Ginewry.
Więcej
nie było trzeba. Hermiona widziała, jak z chwili na chwilę charakter walki się
zmienia. Przed sekundą to była wyrównana walka, a przynajmniej na taką
wyglądała. Teraz jednak Severus zaczął rzucać cięższe zaklęcia, powodujące
więcej obrażeń. W pewnym momencie rzucił klątwę tnącą. Hermiona widziała strach
i zdumienie w oczach Malfoy'a, kiedy promień ugodził go w brzuch, powodując
ogromne rozcięcie. Od żeber z prawej strony przez brzuch tuż nad rodowymi
klejnotami blondyna, a kończące się dopiero w połowie uda lewej nogi. Gdyby się
poruszył lub czarnookiemu zadrżałaby ręka... W tamtej chwili Lucjusz po raz
pierwszy zawył z bólu. Potem było już tylko gorzej. Kilka następnych zaklęć
spowodowało rozległą oparzelinę na jednej stronie jego twarzy i okropną ranę
szarpaną po drugiej. Przez krew i kawałki skóry bieliła się kość policzkowa
arystokraty. Wyglądał teraz na potwora, jakim był. Z jego gardła już nie
wydobywał się krzyk, ale potępieńcze wycie. Mężczyzna padł na kolana, trzymając
się za twarz. Spomiędzy jego palców obficie płynęła krew. Jego plecy, tors,
nogi, wszystko pokryte było mniej lub bardziej zaschniętą krwią. Voldemort
wstał ze swojego tronu i podszedł do Malfoy'a, popchnął nogą klęczącego tak, że
ten przewrócił się na bok, ale nie spojrzał już na nikogo. Stracił przytomność.
-
Utrzymać go przy życiu – rozkazał tym samym strażnikom, którzy przyprowadzili
wcześniej Malfoy'a. Żaden nie chciał dotknąć zakrwawionego ciała, więc
podnieśli i przetransportowali go zaklęciami. Hermiona z zapartym tchem
słuchała, jak Czarny Pan odsyła prawie wszystkich. Serce jej niemal stanęło,
kiedy czarnoksiężnik podszedł do niej i wręczył jej różdżkę.
-
Zajmij się swoim panem. Opatrz go najlepiej, jak umiesz, kolejne blizny mu
niepotrzebne. – Oniemiała i skamieniała jednocześnie. Przez
chwilę zupełnie nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. W końcu wzięła głęboki
oddech i ruszyła w stronę swojego pana. Severus stał ciągle na środku sali. Z
tego miejsca rzucał ostatnie zaklęcia na Malfoy'a. Stanęła przed nim, ale nie
spojrzał na nią. Oczy miał utkwione w doskonale widocznych z dziedzińca
gwiazdach. Wyciągnęła rękę, ale zatrzymała ją w pół gestu. Jej serce waliło jak
oszalałe. Sama nie wiedziała jednak, co było tego powodem. Mogły być to emocje
związane z pojedynkiem, zaskoczenie zachowaniem Voldemorta, strach o Severusa.
Obawiała się jednak, że może to też być strach przed nim... Prawdopodobnie nie
pokazał pełni swoich możliwości, choć nie wahał się rzucać na Malfoy'a
najróżniejszych czarnomagicznych klątw. Teraz, kiedy stała tuż przed nim,
wydawał jej się nawet nie być zmęczony. Miał tylko trochę szybszy oddech niż
zwykle. Odezwała się w końcu. Podświadomie wiedziała, że nie powinna go
dotykać, że czarna magia ciągle krąży w jego żyłach i mogłaby go ponieść.
-
Panie... – powiedziała cicho, przeklinając się w duchu za drżenie
swojego głosu. Spojrzał na nią po chwili. Jego oczy były bez wyrazu przez
dłuższą chwilę, dopiero później błysnęła w nich iskierka. Jakby dopiero teraz
ją rozpoznał.
-
Teraz się mnie boisz – powtórzył jakby echem słowa z minionej nocy.
-
Troszeczkę – przyznała, a jego wzrok znowu stał się nieprzenikniony. Ruszył
przed siebie, wymijając ją... Miała wrażenie, jakby ją opuścił na zawsze.
Cudowne! Trafiłam na to opowiadanie dopiero wczoraj. Rozdział był piękny. Kidy czytałam, nie byłam w stanie oderwać oczu od tekstu. Masz niesamowity talent do pisania, zazdroszczę. Ale jak można skończyć w takim momencie...?! Umieram z ciekawości co dalej...
OdpowiedzUsuń~Morsmorde
Proszę bardzo kolejna część już opublikowana. Zapraszam.
UsuńPiękna scena końcowa... Severus wpatrzony w gwiazdy! Wspaniale to podziałało na moją wyobraźnię.
OdpowiedzUsuńJedynie Ginny plująca pod nogi Lucjusza odebrała mi przyjemność z właśnie pitej, bezkofeinowej kawy :D
Pozdrawiam twój talent - i wybieram się w dalszą drogę z twoją wyobraźnią.
Venetiia
Severus wpatrzony w gwiazdy, trochę za słodko, dramatycznie i ta końcówka - to mnie najbardziej załamało, bo cała reszta wyszła fantastycznie (już brakuje mi synonimów od słowa: świetne).
OdpowiedzUsuńRozbawiła mnie Ginny, kiedy napluła Lucjuszowi pod stopy, to było niesmaczne, ale i potrzebne, wyraziło całą pogardę.
I znowu się zaczynają schody, prawda? Severus weźmie sobie słowa Lucjusza na poważnie i znowu wszystko pójdzie się pieprzyć. Severus jest czasami gorszy od dziecka, słowo daję...
Salvio
http://powojenna-historia.blogspot.com/
Nie no kocham voldemorta w twojej opowieści :D
OdpowiedzUsuń