sobota, 31 maja 2014

część dwudziesta

Trochę mi przykro, że nikt tu nie zagląda, ale trudno będę publikować dalej. Liczę, że jednak pojawi się jakiś komentarz. pozdrawiam.





Ostatnie dni minęły jej bardzo szybko. Od poprzedniej wizyty Hermiony właściwie nic się nie zmieniło, nie licząc tego, że jej rany wygoiły się nie pozostawiając żadnych blizn. Jedynym śladem, jaki pozostał po tamtych strasznych wydarzeniach, były jej wspomnienia. Snape nawet proponował, że może zmodyfikować jej pamięć i usunąć bolesne sceny. Odmówiła, bo wiedziała, że to i tak nic nie da, i tak budziłaby się w nocy z koszmarów. Nie chciała nic zmieniać. Wręcz przeciwnie, chciała pamiętać i nienawidzić tego, kto jej to zrobił. A jeśli nadarzy się możliwość, zemści się najdotkliwiej jak to tylko będzie możliwe. Zdziwiła się słysząc, że to sam Czarny Pan zaproponował zmianę jej pamięci. Właściwie to od rana, zaraz po przybyciu do jego komnat, widziała go rzadko. Wieczorami i czasem, kiedy w środku dnia się z kimś spotykał, ale wtedy nie ważyła się nawet podejść do drzwi. Ale to były najczęściej prywatne lub bardzo ważne sprawy, resztę, jak się dowiedziała od Nagini, załatwiał w ogólnodostępnym gabinecie. Zwykle więc nudziła się. Na książki nie miała ochoty ani siły, a nie śmiała o nic prosić. Czasem rozmawiała chwilę z Nagini. Niestety, źle się czuła, posługując się mową węży. Zawsze przypominał jej się jej pierwszy rok w Hogwarcie. Dlatego zwykle wypełniała sobie czas siadając na parapecie okna i podziwiając zazwyczaj deszczowy krajobraz. Miała czas na rozmyślanie. Do niej samej przychodził tylko Snape, żeby sprawdzić jej stan i czy nie wystąpiły jakieś powikłania. Zawsze kiedy pytała go o Hermionę, mówił, że dał jej jakieś ważne zadanie i jeśli będzie taka możliwość, przyjaciółka odwiedzi ją – kiedy skończy. Starała się nie martwić. Ostatnio wydawała się być zadowolona z obrotu spraw, ale Ginny podejrzewała, że jest coś, o czym jej nie mówiła. Na razie wolała się nad tym nie zastanawiać, bo tylko bardziej by się martwiła.
Poza tym wszystko wydawało jej się takie nierzeczywiste, jakby to był sen, z którego zaraz się obudzi we własnym łóżku. Już dawno miała coś zrobić i była zawiedziona samą sobą. Co z tego, że podjęła decyzję po ostatniej wizycie Hermiony, skoro bała się z nim porozmawiać? Kiedy przychodził, bała się do niego odezwać. Pierwszego dnia było jej już chyba wszystko jedno, dlatego zachowywała się tak głupio i nieostrożnie. Chciała umrzeć. Teraz popadła z jednej skrajności w drugą. Ostatnio bała się własnego cienia. Ona, Gryfonka, okazała się takim tchórzem. Sny, które ją co noc nawiedzały, tylko pogarszały sprawę. Tego dnia jednak zawzięła się. Nie mogła zaprzepaścić swojej jedynej szansy. Ubrała się szybko. Chciała zdążyć, zanim wyjdzie z komnat. Podeszła powoli, wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi do komnat Voldemorta.
- Potrzebujesz czegoś, Ginewro? – odezwał się, choć cały czas stał do niej tyłem. Jego głos ją przerażał, a jego oczy jeszcze bardziej przyspieszały bicie jej serca. Odwrócił się do niej i właśnie te oczy spoczęły na niej. W pierwszym odruchu chciała uciec, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wzięła kolejny głęboki oddech i spojrzała mu prosto w oczy. Nie mogła się poddać, nie teraz ,skoro już zaczęła.
- Chciałam ci coś pokazać… – zawahała się na moment, ale na szczęście jej nie przerwał. – Moje wspomnienia o tobie…
- Myślisz, że coś na tym zyskasz? – Nie sądziła, że tak od razu ją przejrzy. Wytrąciło ją to trochę z równowagi, ale nie mogła przerwać. Tama pękła.
- Nie wiem, ale mogę ci pokazać kilka sytuacji związanych z tobą, o których nikt, nawet ty, Marvolo, nie masz pojęcia – poczuła jak powietrze zawibrowało, kiedy podszedł do niej i nachylił się tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Jak śmiesz… – pierwszego dnia, kiedy ją umieścił w swoich komnatach, zupełnie inaczej się zachowywał, ale widocznie wspomnienia jej cierpienia poruszyły w nim resztkę uczuć. Wiedziała, że skoro jej ciało wyzdrowiało, niedługo już zabawi w tych komnatach. Musiała chociaż spróbować wykorzystać wszelkie możliwości na odmianę swojego losu.
- To ja byłam tą dziewczynką z Komnaty Tajemnic – przerwała mu bojąc się, że nie da jej dokończyć.
W mgnieniu oka znalazł się za drugim końcu pokoju i wyciągnął myślodsiewnię. Była zszokowana szybkością, z jaką się poruszał. Nie wiedziała, jak to było możliwe.
- Chcę wiedzieć wszystko – zażądał, podając jej jej własną różdżkę. Teraz już nie było odwrotu. Przyłożyła różdżkę do skroni i zaczęła jedno po drugim wkładać wspomnienia do myślodsiewni.
- To wszystko – stała nieruchomo, siłą woli powstrzymując się, żeby się nie cofnąć, kiedy podchodził do kamiennej misy.
- Ty pierwsza.
- Ja nie wchodzę – widziała, że chce zapytać dlaczego, więc od razu powiedziała. – Pamiętam wszystko jakby to było wczoraj, nie chcę przeżywać tego na nowo.
- Jak chcesz, tylko oddaj różdżkę. – Wyciągnęła rękę, ale nie mogła się powstrzymać od wypowiedzenia swoich myśli.
- Czyżby największy czarnoksiężnik bał się zwykłej nastolatki?
- Raczej nie chcę, żebyś próbowała ucieczki. To byłoby bardzo głupie z twojej strony. - Nie odezwała się już więcej, a on patrzył tylko, ale spuściła wzrok. Chwilę później wszedł do myślodsiewni.
- Pokazałaś mu w końcu swoje wspomnienia? – Mimowolnie wzdrygnęła się, usłyszawszy syk Nagini. Nie chciała znowu posługiwać się mową węży, więc przytaknęła tylko. – Usiądź, to może trochę potrwać. Pewnie będzie oglądał wspomnienia po kilka razy. A ja się zdrzemnę. Ale się najadłam...
Nagini miała rację. Nie sądziła, że to będzie trwało aż tyle. Trochę żałowała, że nie weszła razem z nim... ale nie mogła. Młodzieńcza twarz Voldemorta prześladowała ją w koszmarach równie często jak twarz Malfoy'a. Zresztą pamiętała, jak ciężko było jej pokazać te same wspomnienia Dumbledore'owi. Wtedy musiała jeszcze tłumaczyć każde zdanie wypowiedziane w języku węży, zwłaszcza że pod koniec roku szkolnego rozmawiali głównie tą mową. Teraz wolała poczekać. Zdziwiła się, że w ogóle dał jej wybór, że pozwolił jej odmówić. Może to w tej sytuacja nie była najbardziej sensowna myśl, ale zastanawiała się, czy od stania w takiej pozycji już ponad godzinę nie będą go bolały plecy. A jak znosił to Dumbledore, w jego wieku musiał być to wyczyn.
W końcu po półtorej godzinie wyprostował się. Jego spojrzenie chwilę błądziło po pokoju, aż w końcu zatrzymało się na niej.
- Muszę wyjść. To może potrwać – szybkim krokiem skierował się do drzwi.
- Zaczekaj. Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – wykrzyknęła podrywając się z fotela. Bała się, że jej działania mogły odnieść odwrotny skutek. Ale zatrzymała się w pół kroku, przerażona własną reakcją. To już nie był jej przyjaciel, to był Voldemort, a ona odezwała się do niego tak bezczelnie.
- Masz jakieś życzenia?
- Słucham? – wyrwało jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Pytam, czy czegoś potrzebujesz? Pokazałaś mi swoje wspomnienia, więc wnioskuję, że oczekujesz czegoś w zamian. – Nie dopytywała się już o nic więcej, bo widziała, że to i tak nic nie da. Nawet nie odwrócił się w jej stronę, więc powiedziała to, co już dawno chodziło jej po głowie.
- Chcę się spotkać z Hermioną i z moim opiekunem. Ale najpierw z Hermioną. – Wyszedł, nie mówiąc już nic więcej. Nie była nawet pewna, czy spełni jej prośbę. Nie wiedzieć czemu, była jakaś podenerwowana. Zrobiła już wszystko, teraz powinna się uspokoić, ale nie. Ciągle coś nie dawało jej spokoju. Pewnie chodziło o jej opiekuna. Tyle razy powtarzała w myślach scenariusze rozmowy, która ich czekała, i co z tego… nie mogła przewidzieć, co się stanie. Chodziła w kółko, próbując się uspokoić, ale kiedy z rozmachem otworzyły się drzwi, podskoczyła przestraszona. Voldemort przepuścił Snape’a, który wprowadził Hermionę, spojrzał na nią ponuro i wyszedł. Zanim zatrzasnęły się za nimi drzwi, usłyszała jeszcze, że opiekun przyjdzie za pół godziny.
Jej przyjaciółka stała przez chwilę w bezruchu. Włosy opadły jej na twarz. Serce jej zamarło, miała najgorsze przeczucia. Czyżby Snape coś zrobił Hermionie? Podeszła o krok. W tym momencie dziewczyna podniosła rękę i odgarnęła włosy, a na jej twarzy gościł radosny uśmiech. To samo zobaczyła w jej oczach, dlatego odetchnęła z ulgą. Podły sobie w ramiona. Nie wiedzieć czemu łzy stanęły jej w oczach i tylko siłą woli powstrzymała się, żeby się nie rozpłakać.
- Gdzie możemy usiąść? – zapytała Hermiona.
Ginny nie mogła odpowiedzieć. Miała tak ściśnięte gardło, że nie wypowiedziałaby ani słowa. Zaprowadziła więc tylko przyjaciółkę do swojego pokoju i usiadły na sofie. Nie odzywały się przez dłuższy czas. Nie potrzebowały słów, żeby czuć wzajemne wsparcie. Ciekawość w końcu zwyciężyła i Ginny odezwała się, udając oburzenie:
- Co takiego robiłaś, że nie mogłaś się ze mną spotkać wcześniej? Snape mówił tylko, że jesteś zajęta.
- Słyszałaś, że Ron, Harry, bliźniacy i kilku innych chłopaków z Zakonu zaatakowało rezydencję Malfoy’a? – Ginny zrobiła wielkie oczy na te informacje. Mimo iż mieszkała obok Voldemorta, nie dowiedziała się o czymś takim. – W każdym razie jeden ze śmierciożerców został poważnie ranny i Severus kazał mi się nim zająć.
- Chyba żartujesz, opiekowałaś się jakimś śmierciojadem? Trzeba było pozwolić mu umrzeć. Oni wszyscy są tacy sami. Sadyści i mordercy.
- Ten twój opiekun też? – Hermiona zrobiła tajemniczą minę. A ona sama nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. Przecież nie przesadzała. A może jednak?
- Nie wiem. Przekonamy się. W końcu niedługo ma tu przyjść. Wybacz, ale chciałam cię trochę wykorzystać. Widzisz, chciałam z nim porozmawiać, ale nie chcę zostawać z nim sama – przez chwilę wydawało jej się, że Hermiona chce coś powiedzieć. Jakby się nad czymś zastanawiała, ale w końcu uśmiechnęła się.
- Nie ma sprawy. O ile on się zgodzi.
- Nie będzie miał wyboru. Po tym, co mi powiedziałaś o zaklęciach, jakie rzucili na ciebie podczas ceremonii, długo się zastanawiałam i nie mogę pozwolić, żeby to jemu mnie oddali. – Starsza Gryfonka zasmuciła się nieco, choć próbowała to ukryć za lekkim uśmiechem, który jednak nie obejmował oczu. - Jest coś jeszcze, prawda? Nie kłam, dobrze cię znam. – Ginny zaczęło szybciej bić serce. Denerwowała się coraz bardziej, bo cisza się przedłużała. Jej przyjaciółka zaplatała i rozplatała palce. Widziała to już wiele razy w stresujących sytuacjach. W końcu brązowowłosa odezwała się z wahaniem w głosie:
- Widzisz, ostatnio dowiedziałam się od kogoś, jak silne są rzucone na mnie zaklęcia. Severus nie mówił mi tego wcześniej. Tłumaczył się tym, że bał się, jak zareaguję, i że nie chciał mnie straszyć, ale myślę, że chodziło o coś więcej. Podobno to jest jakaś starożytna magia. Ja naprawdę się boję. Jeżeli Severus oddałby komuś władzę nade mną albo sam rozkazałby mi coś, czego nie chciałabym zrobić... To może mnie zabić. Chcę cię ostrzec, żebyś nie próbowała się przeciwstawiać swojemu panu, jeśli nie będzie chodziło o coś naprawdę ważnego... – Ruda słuchała tego z zapartym tchem i wydawało jej się, że z każdym słowem rozumie coraz mniej. Jaką władzę może mieć nad nią śmierciożerca, którego Marvolo wybierze na jej pana? Umrze, jeśli nie spełni rozkazu? Miała mętlik w głowie.
- Teraz tym bardziej nie mogę pozwolić, żeby opiekun został moim panem.
- Żartujesz? Wolisz, żeby twoim dalszym życiem kierował jakiś szaleniec, ktoś, kto może zażądać od ciebie wszystkiego? Ty nawet nie wiesz, jak to boli, zrobisz dosłownie wszystko, żeby przestało, uwierz mi... nawet jeśli każe ci kogoś zabić, zrobisz to! – Nieczęsto widywała Hermionę taką wściekłą, i to jej własne słowa tak na nią podziałały. Nie mogła pozwolić się jej przekonać. Decyzja już zapadła.
- Więc umrę. Wolę to, niż zakochać się w śmierciożercy. A wierz mi, że tak by się stało, może nawet szybciej niż z tobą, bo ty Snape'a nie lubiłaś, a ja mimowolnie darzę opiekuna cieplejszymi uczuciami, bo był dla mnie dobry... – Zapadła cisza, żadna z dziewczyn nie odezwała się, aż usłyszały pukanie do drzwi.
- Otworzysz? – Zapytała, choć wiedziała, że Hermiona sama miała zamiar to zrobić. Mimo iż się przed chwilą pokłóciły, czuła, że starsza dziewczyna chce dla niej jak najlepiej. I rzeczywiście, poszła od razu. Wróciła po chwili, prowadząc go za sobą, a potem usiadła na krześle tak, żeby im nie przeszkadzać, ale jednocześnie żeby być w zasięgu wzroku Ginny. Tak, żeby czuła się bezpieczna. Ruda czasem nie mogła się nadziwić zapobiegliwości przyjaciółki – zawsze przygotowana, zawsze gotowa pomagać innym.
Zdawała sobie sprawę, że odwleka nieuniknione, ale specjalnie nie patrzyła na niego. Chciała przez chwilę przyzwyczaić się do jego obecności w pokoju. Bała się też, że kiedy w końcu na niego spojrzy i usłyszy jego głos, wszystko, co sobie postanowiła, wyparuje jej z głowy... W końcu nie mogła wytrzymać. Zaparło jej dech w piersi, kiedy go znowu zobaczyła. Był wysoki, dobrze zbudowany, szeroki w barkach. Widziała to choć jego czarne szaty skrywały resztę jego wspaniałej sylwetki. Kaptur, maska, wyglądał tak samo jak w lochu. Podszedł bliżej, a ona gestem zaproponowała mu, żeby usiadł na sofie, na której siedziała wcześniej z Hermioną. Sama stanęła za niewielkim stolikiem, musiała się jakoś od niego odgrodzić, przynajmniej na razie. Zajmował tyle miejsca, że dotąd ogromny pokój wydawał jej się malutki. Usiadł na miejscu, które mu wskazała. Zrobił to swobodnie i z gracją. Tyle razy zastanawiała się, kim jest. Po jego zachowaniu od razu było widać, że był wychowywany wśród luksusów. Czuł się w tym pokoju dużo lepiej niż ona sama. Kiedy siadała lub wstawała, bała się, że zaraz zniszczy te piękne meble lub zachlapie dywan jedzeniem. A on w ogóle się tym nie przejmował. Chodziła chwilę po pokoju jak najdalej od niego. Wodził za nią wzrokiem, czuła to. W końcu podeszła i usiadła obok niego na sofie. Bała się przebywać tak blisko mężczyzny, ale nie była przecież tchórzem i w razie czego była jeszcze Hermiona... Jej uwagę znowu zwróciły jego oczy, tylko je widziała spod maski. W lochu było zupełnie inne światło, teraz wydawało jej się, że jego oczy nie są całkowicie szare. W zależności od kąta patrzenia, były czasem niebieskawe. Wpatrywała się w niego dłuższy czas, aż w końcu nie wytrzymał.
- Podobno chciałaś się ze mną widzieć? Chyba nie przyszedłem tu po to, żebyś mogła na mnie popatrzeć? Może w końcu coś powiesz? – jego głos był lekko zniecierpliwiony, ale to brzmienie przypomniało jej, jak się czuła, kiedy rozmawiali w jej celi. Przypomniał jej tą nadzieję, która przepadła wraz z przybyciem Lucjusza Malfoy’a. Tyle razy powtarzała w głowie, co mu powie, a teraz nie potrafiła wydusić z siebie sensownego zdania. Postanowiła w końcu wyrzucić to z siebie. Oznajmić prosto z mostu, czego chce.
- Nie chcę, żebyś starał się o mnie podczas ceremonii – wydukała, ale słowa ledwo przechodziły jej przez gardło. Mężczyzna milczał, dłuższy czas przyglądał jej się tylko, a ona denerwowała się coraz bardziej.
- Dlaczego? – a jednak zadał to pytanie. Nie wiedziała, po co chciał to wiedzieć, nie mógł po prostu przyjąć do wiadomości jej decyzji i zrobić, o co prosi?
- Nie udawaj, że nie wiesz. Byłeś przecież w myślodsiewni. Widziałam twoją reakcję na to, co się stało. Brzydzisz się mną. Ja nie chcę, żebyś mnie dotykał, nie chcę, żeby jakikolwiek mężczyzna mnie dotykał. Jestem brudna, jestem zbrukana przez tego parszywego arystokratę i jego kumpli. Ja sama się sobą brzydzę. – Chciał dotknąć jej dłoni, wiedziała, że chciał ją pocieszyć, ale nie pozwoliła mu na to. Bała się, tak bardzo bała się, że zostanie mu oddana. O ironio, jeszcze kilka dni wcześniej miała nadzieję, że jednak będzie należała do niego. Ale po tym, co powiedziała jej Hermiona. Po tym, jak opowiedziała jej, jakie zaklęcia na nią rzucono… Ona już teraz żywiła do opiekuna jakieś uczucia, a co dopiero jakby miała z nim przebywać i jakby na nią również rzucono takie czary? Zakochałaby się w nim bardzo szybko. Zanim ktokolwiek pomyślałby o ich ucieczce, ona nie chciałaby już uciekać. Wiedziała, że byłoby zupełnie inaczej niż z Hermioną, ona nie lubiła Snape’a. Musiała go przekonać, musiała się uwolnić od niego i od tych kłębiących się w niej uczuć. – Poza tym ja już nie jestem taka jak wcześniej. Nie mogłabym dać ci nic w zamian za to, że mnie chronisz…
- Więc wolisz zostać własnością jakiegoś zboczonego starucha? – Ta wizja przeraziła ją jeszcze bardziej, ale musiała to znieść, musiała, bo jeśli byłaby jego, to nie chciałaby żyć bez niego, a przecież Zakon w końcu je uwolni. Jak mogłaby żyć dalej, kochając śmierciożercę, a co, jeśli znaleźliby się po dwóch stronach różdżki, co, jeśli musiałaby z nim walczyć? Czy potrafiłaby go skrzywdzić? A co, jeśli on rozkazałby jej skrzywdzić kogoś z Zakonu? Musiałaby go posłuchać? Czy potrafiłaby poświęcić własne życie? Nie chciała być zmuszana do sprawdzenia, jakie byłyby odpowiedzi na te pytania. Wolała nienawidzić jakiegoś pieprzonego śmierciożercę i z łatwością go atakować niż być bezradną w starciu z opiekunem. Złapał ją za ręce i zaczął mówić.
- Ze mną byłabyś bezpieczna. Nie krzywdziłbym cię. Ja chcę, żebyś była szczęśliwa. – próbowała mu się wyrwać, nie chciała tego słuchać. Nawet nie zauważyli, kiedy Hermiona do nich podeszła. Położyła mu tylko rękę na ramieniu i od razu ją puścił. Patrzyli na siebie przez chwilę. Ginny już zaczynała się bać, że mężczyzna może zrobić coś jej przyjaciółce za to, że mu przeszkodziła, ale on tylko kiwnął głową, jakby jej przytaknął, i z powrotem zwrócił twarz w kierunku rudowłosej.
- Mówisz, że chcesz, żebym była szczęśliwa? Ja będę szczęśliwa, kiedy wrócę do domu. Z daleka od was, brudnych śmierciojadów, i waszych chorych ambicji – musiała to zrobić i zrobiła, powiedziała to zimnym, wypranym z emocji głosem. Nie mogła pozwolić mu się przekonać. Widziała, że jego ręce z powrotem wędrują w jej kierunku, dlatego wstała. – Nie dotykaj mnie, jesteś taki sam jak oni wszyscy – ją samą bolały te słowa. Przecież był dla niej taki dobry. Kiedy była przy nim, czuła się taka bezpieczna. Nie mogła na to pozwolić. Nie chciała dać mu jakiejkolwiek szansy na przywiązanie jej do siebie. Dlatego musiała go odepchnąć. Musiała pokazać mu, że gardzi tym, kim jest. Że nienawidzi śmierciożerców i będzie z nimi walczyć, na ile starczy jej sił. – Wyjdź i nie wracaj więcej. Nie chcę cię więcej widzieć – widziała w jego oczach, jak bardzo zraniła go swoimi słowami. Ale nie mogła inaczej. – Nie staraj się o mnie, słyszysz? Nie waż się o mnie prosić podczas ceremonii.
- Dobrze. Skoro tak do tego podchodzisz… obiecuję, że jako twój opiekun nie będę się o ciebie starał – wstał i udał się w kierunku drzwi. Myślała że już wyszedł, ale usłyszała jego głos. – Zrobię co chcesz, ale jeśli będziesz kiedyś potrzebowała mojej pomocy, zjawię się.
Kiedy podniosła wzrok, jego już nie było. Spojrzała na przyjaciółkę, która patrzyła jeszcze ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Do jej oczu mimowolnie napłynęły łzy. Pozwoliła sobie w końcu na płacz. Padła w ramiona Hermiony i pozwoliła się pocieszać. Opłakiwała wszystko, co się do tej pory wydarzyło, nie mogła uwierzyć, że jeszcze kilka tygodni temu była taka szczęśliwa i beztroska. Jak to się stało że jej życie skomplikowało się tak bardzo? Jeszcze niedawno myślała, że kocha Harry’ego, ale wszystkie wspomnienia o nim tak szybko się zatarły przez te szare oczy, wspaniały zapach, który jeszcze czuła w powietrzu...
Szloch Ginny zagłuszył ciche pukanie do drzwi salonu Voldemorta. Również ciche kroki na puszystym dywanie nie były słyszalne, dopiero kilka słów wypowiedzianych charakterystycznym głosem zaalarmowało dziewczyny.
- Moje dwie gołąbeczki zupełnie same i bez opieki.



2 komentarze:

  1. Hej,
    Nie czytalam poprzednich cz. i slabo komentuje, ale moze mnie nie zjesz ;-)
    Bardzo szybko mi sie czytalo :-) masz dobry, przystepny styl. Podobaly mi sie zarowno dialogi, jak i opisy. Serio, swietna robota ;-)
    Co do samej tresci to nie bardzo mnie przekonuje, ale to pewnie wina tego, ze zbytnio nie lubie takich motywow (Ginny/Hermiona plus smierciozercy). Musze Cie natomiast pochwalic za Voldemorta. Wielu autorow popelnia blad czyniac go albo zbyt dobrym albo zlym. U Ciebie jest pewna rownowaga dzieki czemu stal sie bardzo interesujaca postacia :-)
    Pozdrawiam,
    J.

    OdpowiedzUsuń
  2. Draco tak naprawdę się o nią będzie starać na ceremonii, prawda?
    ,,obiecuję, że jako twój opiekun nie będę się o ciebie starał" - nie będzie się starał jako opiekun, a jako śmierciożerca. To raczej logiczne.
    Nie lubię melodramatów. A powiem mu, że jest ohydny i ma się wynosić, dla naszego dobra - zbyt wiele tego typu rzeczy było na innych blogach, zawsze jest podejmowana decyzja przez jedną osobę, a nie za dwie.
    Dochodzę do jednego wniosku: ludzie to cholerni egoiści. Ratuj mnie z tego świata, Severusie.
    Salvio
    http://powojenna-historia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń