Ostatnie dni
minęły jej bardzo szybko. Od poprzedniej wizyty Hermiony właściwie nic się nie
zmieniło, nie licząc tego, że jej rany wygoiły się nie pozostawiając żadnych
blizn. Jedynym śladem, jaki pozostał po tamtych strasznych wydarzeniach, były
jej wspomnienia. Snape nawet proponował, że może zmodyfikować jej pamięć i
usunąć bolesne sceny. Odmówiła, bo wiedziała, że to i tak nic nie da, i tak
budziłaby się w nocy z koszmarów. Nie chciała nic zmieniać. Wręcz przeciwnie,
chciała pamiętać i nienawidzić tego, kto jej to zrobił. A jeśli nadarzy się
możliwość, zemści się najdotkliwiej jak to tylko będzie możliwe. Zdziwiła się
słysząc, że to sam Czarny Pan zaproponował zmianę jej pamięci. Właściwie to od
rana, zaraz po przybyciu do jego komnat, widziała go rzadko. Wieczorami i
czasem, kiedy w środku dnia się z kimś spotykał, ale wtedy nie ważyła się nawet
podejść do drzwi. Ale to były najczęściej prywatne lub bardzo ważne sprawy,
resztę, jak się dowiedziała od Nagini, załatwiał w ogólnodostępnym gabinecie. Zwykle
więc nudziła się. Na książki nie miała ochoty ani siły, a nie śmiała o nic
prosić. Czasem rozmawiała chwilę z Nagini. Niestety, źle się czuła, posługując
się mową węży. Zawsze przypominał jej się jej pierwszy rok w Hogwarcie. Dlatego
zwykle wypełniała sobie czas siadając na parapecie okna i podziwiając zazwyczaj
deszczowy krajobraz. Miała czas na rozmyślanie. Do niej samej przychodził tylko
Snape, żeby sprawdzić jej stan i czy nie wystąpiły jakieś powikłania. Zawsze
kiedy pytała go o Hermionę, mówił, że dał jej jakieś ważne zadanie i jeśli
będzie taka możliwość, przyjaciółka odwiedzi ją – kiedy skończy. Starała się
nie martwić. Ostatnio wydawała się być zadowolona z obrotu spraw, ale Ginny
podejrzewała, że jest coś, o czym jej nie mówiła. Na razie wolała się nad tym
nie zastanawiać, bo tylko bardziej by się martwiła.
Poza tym
wszystko wydawało jej się takie nierzeczywiste, jakby to był sen, z którego
zaraz się obudzi we własnym łóżku. Już dawno miała coś zrobić i była
zawiedziona samą sobą. Co z tego, że podjęła decyzję po ostatniej wizycie
Hermiony, skoro bała się z nim porozmawiać? Kiedy przychodził, bała się do
niego odezwać. Pierwszego dnia było jej już chyba wszystko jedno, dlatego
zachowywała się tak głupio i nieostrożnie. Chciała umrzeć. Teraz popadła z
jednej skrajności w drugą. Ostatnio bała się własnego cienia. Ona, Gryfonka,
okazała się takim tchórzem. Sny, które ją co noc nawiedzały, tylko pogarszały
sprawę. Tego dnia jednak zawzięła się. Nie mogła zaprzepaścić swojej jedynej
szansy. Ubrała się szybko. Chciała zdążyć, zanim wyjdzie z komnat. Podeszła
powoli, wzięła głęboki oddech i otworzyła drzwi do komnat Voldemorta.
-
Potrzebujesz czegoś, Ginewro? – odezwał się, choć cały czas stał do niej tyłem.
Jego głos ją przerażał, a jego oczy jeszcze bardziej przyspieszały bicie jej
serca. Odwrócił się do niej i właśnie te oczy spoczęły na niej. W pierwszym
odruchu chciała uciec, ale nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Wzięła kolejny
głęboki oddech i spojrzała mu prosto w oczy. Nie mogła się poddać, nie teraz
,skoro już zaczęła.
- Chciałam ci
coś pokazać… – zawahała się na moment, ale na szczęście jej nie przerwał. –
Moje wspomnienia o tobie…
- Myślisz, że
coś na tym zyskasz? – Nie sądziła, że tak od razu ją przejrzy. Wytrąciło ją to
trochę z równowagi, ale nie mogła przerwać. Tama pękła.
- Nie wiem,
ale mogę ci pokazać kilka sytuacji związanych z tobą, o których nikt, nawet ty,
Marvolo, nie masz pojęcia – poczuła jak powietrze zawibrowało, kiedy podszedł
do niej i nachylił się tak, że ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów.
- Jak śmiesz…
– pierwszego dnia, kiedy ją umieścił w swoich komnatach, zupełnie inaczej się
zachowywał, ale widocznie wspomnienia jej cierpienia poruszyły w nim resztkę
uczuć. Wiedziała, że skoro jej ciało wyzdrowiało, niedługo już zabawi w tych
komnatach. Musiała chociaż spróbować wykorzystać wszelkie możliwości na odmianę
swojego losu.
- To ja byłam
tą dziewczynką z Komnaty Tajemnic – przerwała mu bojąc się, że nie da jej
dokończyć.
W mgnieniu
oka znalazł się za drugim końcu pokoju i wyciągnął myślodsiewnię. Była
zszokowana szybkością, z jaką się poruszał. Nie wiedziała, jak to było możliwe.
- Chcę
wiedzieć wszystko – zażądał, podając jej jej własną różdżkę. Teraz już nie było
odwrotu. Przyłożyła różdżkę do skroni i zaczęła jedno po drugim wkładać
wspomnienia do myślodsiewni.
- To wszystko
– stała nieruchomo, siłą woli powstrzymując się, żeby się nie cofnąć, kiedy
podchodził do kamiennej misy.
- Ty
pierwsza.
- Ja nie
wchodzę – widziała, że chce zapytać dlaczego, więc od razu powiedziała. –
Pamiętam wszystko jakby to było wczoraj, nie chcę przeżywać tego na nowo.
- Jak chcesz,
tylko oddaj różdżkę. – Wyciągnęła rękę, ale nie mogła się powstrzymać od
wypowiedzenia swoich myśli.
- Czyżby
największy czarnoksiężnik bał się zwykłej nastolatki?
- Raczej nie
chcę, żebyś próbowała ucieczki. To byłoby bardzo głupie z twojej strony. - Nie
odezwała się już więcej, a on patrzył tylko, ale spuściła wzrok. Chwilę później
wszedł do myślodsiewni.
- Pokazałaś
mu w końcu swoje wspomnienia? – Mimowolnie wzdrygnęła się, usłyszawszy syk
Nagini. Nie chciała znowu posługiwać się mową węży, więc przytaknęła tylko. –
Usiądź, to może trochę potrwać. Pewnie będzie oglądał wspomnienia po kilka
razy. A ja się zdrzemnę. Ale się najadłam...
Nagini miała
rację. Nie sądziła, że to będzie trwało aż tyle. Trochę żałowała, że nie weszła
razem z nim... ale nie mogła. Młodzieńcza twarz Voldemorta prześladowała ją w
koszmarach równie często jak twarz Malfoy'a. Zresztą pamiętała, jak ciężko było
jej pokazać te same wspomnienia Dumbledore'owi. Wtedy musiała jeszcze tłumaczyć
każde zdanie wypowiedziane w języku węży, zwłaszcza że pod koniec roku
szkolnego rozmawiali głównie tą mową. Teraz wolała poczekać. Zdziwiła się, że w
ogóle dał jej wybór, że pozwolił jej odmówić. Może to w tej sytuacja nie była
najbardziej sensowna myśl, ale zastanawiała się, czy od stania w takiej pozycji
już ponad godzinę nie będą go bolały plecy. A jak znosił to Dumbledore, w jego
wieku musiał być to wyczyn.
W końcu po
półtorej godzinie wyprostował się. Jego spojrzenie chwilę błądziło po pokoju,
aż w końcu zatrzymało się na niej.
- Muszę
wyjść. To może potrwać – szybkim krokiem skierował się do drzwi.
- Zaczekaj.
Tylko tyle masz mi do powiedzenia? – wykrzyknęła podrywając się z fotela. Bała
się, że jej działania mogły odnieść odwrotny skutek. Ale zatrzymała się w pół
kroku, przerażona własną reakcją. To już nie był jej przyjaciel, to był
Voldemort, a ona odezwała się do niego tak bezczelnie.
- Masz jakieś
życzenia?
- Słucham? –
wyrwało jej się, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- Pytam, czy
czegoś potrzebujesz? Pokazałaś mi swoje wspomnienia, więc wnioskuję, że
oczekujesz czegoś w zamian. – Nie dopytywała się już o nic więcej, bo widziała,
że to i tak nic nie da. Nawet nie odwrócił się w jej stronę, więc powiedziała
to, co już dawno chodziło jej po głowie.
- Chcę się
spotkać z Hermioną i z moim opiekunem. Ale najpierw z Hermioną. – Wyszedł, nie
mówiąc już nic więcej. Nie była nawet pewna, czy spełni jej prośbę. Nie
wiedzieć czemu, była jakaś podenerwowana. Zrobiła już wszystko, teraz powinna
się uspokoić, ale nie. Ciągle coś nie dawało jej spokoju. Pewnie chodziło o jej
opiekuna. Tyle razy powtarzała w myślach scenariusze rozmowy, która ich
czekała, i co z tego… nie mogła przewidzieć, co się stanie. Chodziła w kółko,
próbując się uspokoić, ale kiedy z rozmachem otworzyły się drzwi, podskoczyła
przestraszona. Voldemort przepuścił Snape’a, który wprowadził Hermionę,
spojrzał na nią ponuro i wyszedł. Zanim zatrzasnęły się za nimi drzwi,
usłyszała jeszcze, że opiekun przyjdzie za pół godziny.
Jej
przyjaciółka stała przez chwilę w bezruchu. Włosy opadły jej na twarz. Serce
jej zamarło, miała najgorsze przeczucia. Czyżby Snape coś zrobił Hermionie?
Podeszła o krok. W tym momencie dziewczyna podniosła rękę i odgarnęła włosy, a
na jej twarzy gościł radosny uśmiech. To samo zobaczyła w jej oczach, dlatego
odetchnęła z ulgą. Podły sobie w ramiona. Nie wiedzieć czemu łzy stanęły jej w
oczach i tylko siłą woli powstrzymała się, żeby się nie rozpłakać.
- Gdzie możemy
usiąść? – zapytała Hermiona.
Ginny nie
mogła odpowiedzieć. Miała tak ściśnięte gardło, że nie wypowiedziałaby ani
słowa. Zaprowadziła więc tylko przyjaciółkę do swojego pokoju i usiadły na
sofie. Nie odzywały się przez dłuższy czas. Nie potrzebowały słów, żeby czuć
wzajemne wsparcie. Ciekawość w końcu zwyciężyła i Ginny odezwała się, udając
oburzenie:
- Co takiego
robiłaś, że nie mogłaś się ze mną spotkać wcześniej? Snape mówił tylko, że
jesteś zajęta.
- Słyszałaś,
że Ron, Harry, bliźniacy i kilku innych chłopaków z Zakonu zaatakowało
rezydencję Malfoy’a? – Ginny zrobiła wielkie oczy na te informacje. Mimo iż
mieszkała obok Voldemorta, nie dowiedziała się o czymś takim. – W każdym razie
jeden ze śmierciożerców został poważnie ranny i Severus kazał mi się nim zająć.
- Chyba
żartujesz, opiekowałaś się jakimś śmierciojadem? Trzeba było pozwolić mu
umrzeć. Oni wszyscy są tacy sami. Sadyści i mordercy.
- Ten twój
opiekun też? – Hermiona zrobiła tajemniczą minę. A ona sama nie wiedziała, co
ma odpowiedzieć. Przecież nie przesadzała. A może jednak?
- Nie wiem.
Przekonamy się. W końcu niedługo ma tu przyjść. Wybacz, ale chciałam cię trochę
wykorzystać. Widzisz, chciałam z nim porozmawiać, ale nie chcę zostawać z nim
sama – przez chwilę wydawało jej się, że Hermiona chce coś powiedzieć. Jakby
się nad czymś zastanawiała, ale w końcu uśmiechnęła się.
- Nie ma
sprawy. O ile on się zgodzi.
- Nie będzie
miał wyboru. Po tym, co mi powiedziałaś o zaklęciach, jakie rzucili na ciebie
podczas ceremonii, długo się zastanawiałam i nie mogę pozwolić, żeby to jemu
mnie oddali. – Starsza Gryfonka zasmuciła się nieco, choć próbowała to ukryć za
lekkim uśmiechem, który jednak nie obejmował oczu. - Jest coś jeszcze, prawda?
Nie kłam, dobrze cię znam. – Ginny zaczęło szybciej bić serce. Denerwowała się
coraz bardziej, bo cisza się przedłużała. Jej przyjaciółka zaplatała i
rozplatała palce. Widziała to już wiele razy w stresujących sytuacjach. W końcu
brązowowłosa odezwała się z wahaniem w głosie:
- Widzisz,
ostatnio dowiedziałam się od kogoś, jak silne są rzucone na mnie zaklęcia.
Severus nie mówił mi tego wcześniej. Tłumaczył się tym, że bał się, jak
zareaguję, i że nie chciał mnie straszyć, ale myślę, że chodziło o coś więcej.
Podobno to jest jakaś starożytna magia. Ja naprawdę się boję. Jeżeli Severus
oddałby komuś władzę nade mną albo sam rozkazałby mi coś, czego nie chciałabym
zrobić... To może mnie zabić. Chcę cię ostrzec, żebyś nie próbowała się
przeciwstawiać swojemu panu, jeśli nie będzie chodziło o coś naprawdę
ważnego... – Ruda słuchała tego z zapartym tchem i wydawało jej się, że z
każdym słowem rozumie coraz mniej. Jaką władzę może mieć nad nią śmierciożerca,
którego Marvolo wybierze na jej pana? Umrze, jeśli nie spełni rozkazu? Miała
mętlik w głowie.
- Teraz tym
bardziej nie mogę pozwolić, żeby opiekun został moim panem.
- Żartujesz?
Wolisz, żeby twoim dalszym życiem kierował jakiś szaleniec, ktoś, kto może
zażądać od ciebie wszystkiego? Ty nawet nie wiesz, jak to boli, zrobisz
dosłownie wszystko, żeby przestało, uwierz mi... nawet jeśli każe ci kogoś
zabić, zrobisz to! – Nieczęsto widywała Hermionę taką wściekłą, i to jej własne
słowa tak na nią podziałały. Nie mogła pozwolić się jej przekonać. Decyzja już
zapadła.
- Więc umrę.
Wolę to, niż zakochać się w śmierciożercy. A wierz mi, że tak by się stało,
może nawet szybciej niż z tobą, bo ty Snape'a nie lubiłaś, a ja mimowolnie
darzę opiekuna cieplejszymi uczuciami, bo był dla mnie dobry... – Zapadła
cisza, żadna z dziewczyn nie odezwała się, aż usłyszały pukanie do drzwi.
- Otworzysz?
– Zapytała, choć wiedziała, że Hermiona sama miała zamiar to zrobić. Mimo iż
się przed chwilą pokłóciły, czuła, że starsza dziewczyna chce dla niej jak
najlepiej. I rzeczywiście, poszła od razu. Wróciła po chwili, prowadząc go za
sobą, a potem usiadła na krześle tak, żeby im nie przeszkadzać, ale
jednocześnie żeby być w zasięgu wzroku Ginny. Tak, żeby czuła się bezpieczna.
Ruda czasem nie mogła się nadziwić zapobiegliwości przyjaciółki – zawsze przygotowana,
zawsze gotowa pomagać innym.
Zdawała sobie
sprawę, że odwleka nieuniknione, ale specjalnie nie patrzyła na niego. Chciała
przez chwilę przyzwyczaić się do jego obecności w pokoju. Bała się też, że
kiedy w końcu na niego spojrzy i usłyszy jego głos, wszystko, co sobie
postanowiła, wyparuje jej z głowy... W końcu nie mogła wytrzymać. Zaparło jej
dech w piersi, kiedy go znowu zobaczyła. Był wysoki, dobrze zbudowany, szeroki
w barkach. Widziała to choć jego czarne szaty skrywały resztę jego wspaniałej
sylwetki. Kaptur, maska, wyglądał tak samo jak w lochu. Podszedł bliżej, a ona
gestem zaproponowała mu, żeby usiadł na sofie, na której siedziała wcześniej z
Hermioną. Sama stanęła za niewielkim stolikiem, musiała się jakoś od niego
odgrodzić, przynajmniej na razie. Zajmował tyle miejsca, że dotąd ogromny pokój
wydawał jej się malutki. Usiadł na miejscu, które mu wskazała. Zrobił to
swobodnie i z gracją. Tyle razy zastanawiała się, kim jest. Po jego zachowaniu
od razu było widać, że był wychowywany wśród luksusów. Czuł się w tym pokoju
dużo lepiej niż ona sama. Kiedy siadała lub wstawała, bała się, że zaraz
zniszczy te piękne meble lub zachlapie dywan jedzeniem. A on w ogóle się tym
nie przejmował. Chodziła chwilę po pokoju jak najdalej od niego. Wodził za nią
wzrokiem, czuła to. W końcu podeszła i usiadła obok niego na sofie. Bała się
przebywać tak blisko mężczyzny, ale nie była przecież tchórzem i w razie czego
była jeszcze Hermiona... Jej uwagę znowu zwróciły jego oczy, tylko je widziała
spod maski. W lochu było zupełnie inne światło, teraz wydawało jej się, że jego
oczy nie są całkowicie szare. W zależności od kąta patrzenia, były czasem
niebieskawe. Wpatrywała się w niego dłuższy czas, aż w końcu nie wytrzymał.
- Podobno
chciałaś się ze mną widzieć? Chyba nie przyszedłem tu po to, żebyś mogła na
mnie popatrzeć? Może w końcu coś powiesz? – jego głos był lekko
zniecierpliwiony, ale to brzmienie przypomniało jej, jak się czuła, kiedy
rozmawiali w jej celi. Przypomniał jej tą nadzieję, która przepadła wraz z
przybyciem Lucjusza Malfoy’a. Tyle razy powtarzała w głowie, co mu powie, a
teraz nie potrafiła wydusić z siebie sensownego zdania. Postanowiła w końcu
wyrzucić to z siebie. Oznajmić prosto z mostu, czego chce.
- Nie chcę,
żebyś starał się o mnie podczas ceremonii – wydukała, ale słowa ledwo
przechodziły jej przez gardło. Mężczyzna milczał, dłuższy czas przyglądał jej
się tylko, a ona denerwowała się coraz bardziej.
- Dlaczego? –
a jednak zadał to pytanie. Nie wiedziała, po co chciał to wiedzieć, nie mógł po
prostu przyjąć do wiadomości jej decyzji i zrobić, o co prosi?
- Nie udawaj,
że nie wiesz. Byłeś przecież w myślodsiewni. Widziałam twoją reakcję na to, co
się stało. Brzydzisz się mną. Ja nie chcę, żebyś mnie dotykał, nie chcę, żeby
jakikolwiek mężczyzna mnie dotykał. Jestem brudna, jestem zbrukana przez tego
parszywego arystokratę i jego kumpli. Ja sama się sobą brzydzę. – Chciał
dotknąć jej dłoni, wiedziała, że chciał ją pocieszyć, ale nie pozwoliła mu na
to. Bała się, tak bardzo bała się, że zostanie mu oddana. O ironio, jeszcze
kilka dni wcześniej miała nadzieję, że jednak będzie należała do niego. Ale po
tym, co powiedziała jej Hermiona. Po tym, jak opowiedziała jej, jakie zaklęcia
na nią rzucono… Ona już teraz żywiła do opiekuna jakieś uczucia, a co dopiero
jakby miała z nim przebywać i jakby na nią również rzucono takie czary?
Zakochałaby się w nim bardzo szybko. Zanim ktokolwiek pomyślałby o ich
ucieczce, ona nie chciałaby już uciekać. Wiedziała, że byłoby zupełnie inaczej
niż z Hermioną, ona nie lubiła Snape’a. Musiała go przekonać, musiała się
uwolnić od niego i od tych kłębiących się w niej uczuć. – Poza tym ja już nie
jestem taka jak wcześniej. Nie mogłabym dać ci nic w zamian za to, że mnie
chronisz…
- Więc wolisz
zostać własnością jakiegoś zboczonego starucha? – Ta wizja przeraziła ją
jeszcze bardziej, ale musiała to znieść, musiała, bo jeśli byłaby jego, to nie
chciałaby żyć bez niego, a przecież Zakon w końcu je uwolni. Jak mogłaby żyć
dalej, kochając śmierciożercę, a co, jeśli znaleźliby się po dwóch stronach
różdżki, co, jeśli musiałaby z nim walczyć? Czy potrafiłaby go skrzywdzić? A
co, jeśli on rozkazałby jej skrzywdzić kogoś z Zakonu? Musiałaby go posłuchać?
Czy potrafiłaby poświęcić własne życie? Nie chciała być zmuszana do sprawdzenia,
jakie byłyby odpowiedzi na te pytania. Wolała nienawidzić jakiegoś pieprzonego
śmierciożercę i z łatwością go atakować niż być bezradną w starciu z opiekunem.
Złapał ją za ręce i zaczął mówić.
- Ze mną
byłabyś bezpieczna. Nie krzywdziłbym cię. Ja chcę, żebyś była szczęśliwa. –
próbowała mu się wyrwać, nie chciała tego słuchać. Nawet nie zauważyli, kiedy
Hermiona do nich podeszła. Położyła mu tylko rękę na ramieniu i od razu ją
puścił. Patrzyli na siebie przez chwilę. Ginny już zaczynała się bać, że mężczyzna
może zrobić coś jej przyjaciółce za to, że mu przeszkodziła, ale on tylko
kiwnął głową, jakby jej przytaknął, i z powrotem zwrócił twarz w kierunku
rudowłosej.
- Mówisz, że
chcesz, żebym była szczęśliwa? Ja będę szczęśliwa, kiedy wrócę do domu. Z daleka
od was, brudnych śmierciojadów, i waszych chorych ambicji – musiała to zrobić i
zrobiła, powiedziała to zimnym, wypranym z emocji głosem. Nie mogła pozwolić mu
się przekonać. Widziała, że jego ręce z powrotem wędrują w jej kierunku,
dlatego wstała. – Nie dotykaj mnie, jesteś taki sam jak oni wszyscy – ją samą
bolały te słowa. Przecież był dla niej taki dobry. Kiedy była przy nim, czuła
się taka bezpieczna. Nie mogła na to pozwolić. Nie chciała dać mu jakiejkolwiek
szansy na przywiązanie jej do siebie. Dlatego musiała go odepchnąć. Musiała
pokazać mu, że gardzi tym, kim jest. Że nienawidzi śmierciożerców i będzie z
nimi walczyć, na ile starczy jej sił. – Wyjdź i nie wracaj więcej. Nie chcę cię
więcej widzieć – widziała w jego oczach, jak bardzo zraniła go swoimi słowami.
Ale nie mogła inaczej. – Nie staraj się o mnie, słyszysz? Nie waż się o mnie
prosić podczas ceremonii.
- Dobrze.
Skoro tak do tego podchodzisz… obiecuję, że jako twój opiekun nie będę się o
ciebie starał – wstał i udał się w kierunku drzwi. Myślała że już wyszedł, ale
usłyszała jego głos. – Zrobię co chcesz, ale jeśli będziesz kiedyś potrzebowała
mojej pomocy, zjawię się.
Kiedy
podniosła wzrok, jego już nie było. Spojrzała na przyjaciółkę, która patrzyła
jeszcze ze zdziwieniem wypisanym na twarzy. Do jej oczu mimowolnie napłynęły
łzy. Pozwoliła sobie w końcu na płacz. Padła w ramiona Hermiony i pozwoliła się
pocieszać. Opłakiwała wszystko, co się do tej pory wydarzyło, nie mogła
uwierzyć, że jeszcze kilka tygodni temu była taka szczęśliwa i beztroska. Jak
to się stało że jej życie skomplikowało się tak bardzo? Jeszcze niedawno
myślała, że kocha Harry’ego, ale wszystkie wspomnienia o nim tak szybko się
zatarły przez te szare oczy, wspaniały zapach, który jeszcze czuła w
powietrzu...
Szloch Ginny
zagłuszył ciche pukanie do drzwi salonu Voldemorta. Również ciche kroki na
puszystym dywanie nie były słyszalne, dopiero kilka słów wypowiedzianych
charakterystycznym głosem zaalarmowało dziewczyny.
- Moje dwie
gołąbeczki zupełnie same i bez opieki.
Hej,
OdpowiedzUsuńNie czytalam poprzednich cz. i slabo komentuje, ale moze mnie nie zjesz ;-)
Bardzo szybko mi sie czytalo :-) masz dobry, przystepny styl. Podobaly mi sie zarowno dialogi, jak i opisy. Serio, swietna robota ;-)
Co do samej tresci to nie bardzo mnie przekonuje, ale to pewnie wina tego, ze zbytnio nie lubie takich motywow (Ginny/Hermiona plus smierciozercy). Musze Cie natomiast pochwalic za Voldemorta. Wielu autorow popelnia blad czyniac go albo zbyt dobrym albo zlym. U Ciebie jest pewna rownowaga dzieki czemu stal sie bardzo interesujaca postacia :-)
Pozdrawiam,
J.
Draco tak naprawdę się o nią będzie starać na ceremonii, prawda?
OdpowiedzUsuń,,obiecuję, że jako twój opiekun nie będę się o ciebie starał" - nie będzie się starał jako opiekun, a jako śmierciożerca. To raczej logiczne.
Nie lubię melodramatów. A powiem mu, że jest ohydny i ma się wynosić, dla naszego dobra - zbyt wiele tego typu rzeczy było na innych blogach, zawsze jest podejmowana decyzja przez jedną osobę, a nie za dwie.
Dochodzę do jednego wniosku: ludzie to cholerni egoiści. Ratuj mnie z tego świata, Severusie.
Salvio
http://powojenna-historia.blogspot.com/