poniedziałek, 11 sierpnia 2014

część dwudziesta czwarta



Kolejny rozdział  już dziś. tak wiem że to wcale nie już bo minął miesiąc ale miałam parę spraw które bardzo absorbowały mój czas. Poza tym szkodniczki ciągle dają w kość. Ktoś mnie kiedyś zapytał po co Voldemortowi był potrzebny Lucjusz Malfoy. W tym rozdziale mamy odpowiedź - a przynajmniej ja tak to widzę.


W końcu nadszedł ten dzień. Dziś pozbędzie się części swoich problemów. Może nie wszystkie były wielkie i męczące, ale za to bardzo irytujące. Największym byli śmierciożercy. W ostatnim okresie zaczęli się wykazywać niesubordynacją, a co za tym idzie – głupotą. Możliwe, że wpłynęła tak na nich śmierć jednego z jego największych wrogów. Intuicja podpowiadała mu jednak, że to chwilowa bezczynność tak na nich działała. A konkretnie – jego bezczynność. To się jednak dzisiaj skończy. Za jednym zamachem przywoła swoje sługi do porządku i da nauczkę Lucjuszowi. To właśnie on sprawiał ostatnio najwięcej kłopotów. Tyle razy w ostatnich tygodniach zastanawiał się, po co trzyma go ciągle przy sobie. Kiedyś uważał, że jest mu bardzo potrzebny, ale teraz? Powstrzymywał się, żeby nie posłać go na jakąś samobójczą misję... Ale o tym pomyśli później. Teraz miał ważniejszą sprawę na głowie. Musiał przygotować Ginewrę do ceremonii. Tak, nie ma innego wyjścia. Mógł, co prawda, zostawić wszystko swojemu biegowi i nie rzucić na nią nawet zaklęcia przeciwbólowego, ale coś mu na to nie pozwalało. Sam właściwie nie wiedział, co, bo przecież nie stał się z dnia na dzień sentymentalnym kretynem. Było jednak coś takiego, co kazało mu o nią zadbać. Być może, były to wspomnienia z tego innego życia... Może to, jak została wykorzystana przez Lucjusza... A poza tym, czystokrwistym należało się lepsze traktowanie... A może były to jej wspomnienia o nim? Kiedy podzielił się swoimi wątpliwościami z Nagini, ta powiedziała tylko jedno słowo, nim zapadła w sen: „zaufanie”. I co to niby miało znaczyć? Dopiero po dłuższej analizie wszystkich wydarzeń i wspomnień zrozumiał, o co jej chodziło. Zadziwiające, że dla niej było to takie logiczne, a on sam pewnie nigdy by do tego nie doszedł. Ginewra jako jedyna mu ufała... Zarówno kiedyś, przez pamiętnik, jak i teraz. Nikt poza nią nigdy mu nie zaufał... W sierocińcu wszyscy się go bali, nawet opiekunowie. Sam o to zadbał, ale to nie miało znaczenia. W Hogwarcie zawsze patrzyli na niego podejrzliwie. Nawet cholerny świętoszkowaty nieboszczyk Dumbledore nie obdarzył go zaufaniem. Nie raz dostrzegał, jak uważnie go obserwuje. Śmierciożercy... Oni po prostu się go bali. Oczywiście Nagini się nie liczyła, byli jednością... Lucjusz? Chciał przy nim zyskać jeszcze więcej władzy. Severus… z nim nigdy nic nie wiadomo… A ta mała dziewczynka mu zaufała... To było dla niego tak nowe uczucie, że nawet nie potrafił go nazwać. Czuł potrzebę chronienia jej, żeby nie stracić tej jednej jedynej osoby. Do tego wszystkie wcześniej wymienione powody mieszały się ze sobą i tylko jeszcze bardziej go utwierdzały w przekonaniu, że tak trzeba. Z tego innego życia pamiętał ją taką żywiołową, pełną energii... Teraz była jak szmaciana lalka, której ktoś ponadrywał szwy i wyrzucił. Teraz tylko od niego zależało, czy lalka się rozleci w rękach kogoś nieodpowiedniego, czy trafi do kogoś, kto pozszywa ją na nowo.
Biedna, mała, rudowłosa laleczka. Leżała na sofie, wpatrując się tępo w powoli opadającą za oknem słoneczną tarczę.
- Już czas – jego słowa nie wywarły na niej większego wrażenia, jakby to wszystko nie dotyczyło jej. Podniosła się powoli i wyszła z pokoju, nie zaszczycając go spojrzeniem. Poszedł za nią. Czekała na niego w jego salonie. Wydawała mu się jakaś taka krucha... Przed oczami stanęło mu wspomnienie jednego z przebłysków tamtego życia. Ona roześmiana, śmigająca na miotle z ogniem w oczach i rozwianymi płomiennymi włosami. Próbował wyrzucić ze świadomości tamten obraz. Nie mógłby znieść myśli, że to on ją zniszczył. Jedyną osobę, która mu kiedykolwiek ufała...
Podszedł do niej. Podniosła głowę. Jej oczy były szkliste, cera blada. Usta i włosy odcinały się od niej intensywnością barwy.
- Nie da się tego uniknąć? – starał się nie zirytować, słysząc po raz kolejny to samo pytanie. Bez słowa zaczął rzucać na nią zaklęcia. Miały ułatwić jej to wszystko. Nie poczuje nic nieprzyjemnego. – Nie chcę tego. Wystarczająco już zostałam upokorzona – jej głos był cichy, ale pełen wyrzutu. – Nie możesz nic zrobić? Jesteś panem śmierciożerców. Możesz wszystko.
- To tradycja ustanowiona jeszcze przed twoim narodzeniem. Nie da się jej ot, tak zmienić. Poza tym Pan nie zawsze może robić to, co chce. Czasem musi spełnić czyjeś oczekiwania, żeby tym panem pozostać. – Wydało mu się, że w jej oczach dojrzał iskierkę zrozumienia.
- A jeśli mój pan zginie, odeślesz mnie do domu czy wybierzesz nowego? – Biedna porcelanowa laleczka... Czy na prawdę myślała, że to jest takie proste?
- Nie próbuj go zabić, Ginewro. Kimkolwiek będzie. Jeśli przyczynisz się do jego śmierci, sama zginiesz. – Skinęła głową na znak tego, że jego przestroga dotarła do jej świadomości. Nie było dla niej ratunku. – Ufasz mi? – Chciał się upewnić. Nagini zwykle miała rację w takich sprawach, ale nie zaszkodzi sprawdzić.
- Nie mam nikogo innego, komu mogłabym zaufać. Kto ma jakikolwiek wpływ na moje dalsze życie. Poza tym, ja wciąż widzę w tobie Toma. Chłopca, którego poznałam przez pamiętnik. Być może trochę okrutnego i oszalałego na punkcie władzy, ale mojego przyjaciela. Mam nadzieję, że nim pozostaniesz. – W tej chwili pomyślał, że rzeczywiście musi mieć ojca Ślizgona. Dobrała słowa idealnie, żeby zagrać na jego wspomnieniach i emocjach, może gdyby bardziej kierował się właśnie nimi, nie doszłoby do jej ceremonii... Tak jednak nie było.
- Zobaczysz, może dziś będziesz mnie przeklinać za mój wybór, ale kiedyś na pewno mi podziękujesz.
- Mówisz, jakbyś już wiedział, kogo wybierzesz – spojrzała na niego podejrzliwie.
- Nie, po prostu nieważne, jakiego wyboru dokonam, dziś będziesz mnie przeklinała. – W jej oczach dojrzał nikłe rozbawienie. Właściwie nie musiał, nawet było to niewskazane, ale chciał dodać jej trochę otuchy. Rzucił na nią jeszcze kilka zaklęć, a potem wyprowadził na korytarz. W drodze na dziedziniec tłumaczył jej, jak ma się zachowywać, co i kiedy ma mówić, gdzie stanąć...
Wszystko urządził tak, jak zawsze chciał. Tak jak to widział w marzeniach Narcyzy za każdym razem, gdy zaglądał do jej umysłu. W miejscu, gdzie stał, czuł się jak aktor na scenie. Wyższe piętra galerii wyglądały jak balkonowe loże. Żałował tylko, że będzie to takie przedstawienie. Narcyzo, ziściłem twoje fantazje, pomyślał ironicznie, obserwując fontannę w dole. Pani Malfoy zawsze chciała być jak Biała Gołębica z Drury Lane. Teatr ten był słynny nawet wśród czarodziejów, a ponieważ wielu z nich pochodziło ze szlacheckich rodów, odbywały się dla nich specjalne przedstawienia. Nikt tak jak ona nie nadawałby się na aktorkę. Potrafiła nawet modulować głos tak, że był nie do poznania. Żałował tylko dwóch rzeczy w związku z dzisiejszym wydarzeniem: tego, że Narcyza nie doczekała tego dnia, jak i tego, że główną atrakcją wieczoru miała być kara dla jej męża. Właściwie to może nawet lepiej, że kobieta nie dożyła tego dnia. Inaczej zapadłaby się pod ziemię ze wstydu, ale gdyby wciąż żyła...
Marvolo powrócił do rzeczywistości. Kolejny raz tego wieczoru zbyt mocno zatracił się we wspomnieniach. Śmierciożercy już się zbierali. Powoli zaczynała burzyć się w nim krew. Czuł nadchodzącą walkę całym sobą. Atmosfera wśród śmierciożerców również się zagęszczała, choć nikt się nie odzywał. Skupił się i odciął od przebłysków. Nie chciał ich teraz. Były zbyt pełne melancholii, smutku, tłumionej wściekłości. Nie chciał tego czuć, a wiedział, że im bardziej będzie zainteresowany walką, tym łatwiej przebłyski będą się pojawiać w jego świadomości. Było dokładnie tak, jak lubił, nic nie mogło mu zakłócać przebiegu przedstawienia. Aktorzy byli już na swoich miejscach. Strażnicy czekali na sygnał do wprowadzenia Lucjusza, a Severus stał blisko w tłumie. Popatrzyli na siebie krótko. Przedstawienie czas zacząć! – pomyślał i podniósł się ze swojego marmurowego tronu.
Akt pierwszy.
Jak zwykle podczas spotkań z większą liczbą śmierciożerców, zadbał o swój image. Jego głos stał się bardziej syczący. Dobrze wiedział, że sam ten dźwięk przyprawia niektórych śmierciożerców o palpitacje serca. Treść przemowy jeszcze bardziej niektórych przeraziła. Osoba mająca cokolwiek na sumieniu, oblewała się zimnym potem. Bo ile razy zdążało mu się torturować kogoś za najmniejsze przewinienia? Już nawet nie pamiętał, ale na pewno wiele. W końcu wymienił nazwisko i większość z tych spanikowanych odetchnęła z ulgą. Strażnicy wprowadzili Malfoy'a. Jego postawa, zacięty wyraz twarzy i brak jakiejkolwiek skruchy przypomniały mu, dlaczego Lucjusz kiedyś był dla niego taki ważny. Arystokrata w każdym calu. Jak bardzo cieszył się, mając w szeregach potomka jednego z najbardziej wpływowych rodów czarodziei. Korzystał z tego w każdy możliwy sposób. Ale najważniejsze było to, że dzięki niemu mógł zająć należną mu pozycję. Jako ostatni potomek Salazara Slytherina powinien być największy pośród nich, jednak to zostało mu odebrane. Nie dość, że urodził się jako syn mugola, to jeszcze nie miał nic. A powinien być potężny. Powinien mieć pieniądze, pozycję, władzę. Powinien ich wszystkich rozstawiać po kątach... Jako ostatni potomek Salazara Slytherina... Lucjusz w pewnym stopniu mu to zapewniał. Dzięki niemu werbował w swoje szeregi czarodziejów, których krew nigdy nie została zmieszana ze szlamem. Służyli mu, więc mógł się czuć od nich lepszy. W jakiś sposób również uczył się od Malfoy'a – wpojonych od dzieciństwa manier i zwyczajów nie jest w stanie przekazać żadna książka. Dumnego, władczego spojrzenia, prezencji, wyższości nie zapewniły mu lektury. Dopiero przebywanie w towarzystwie ludzi władzy, najwyższej arystokracji daje taką możliwość. Dla niego właśnie tym był Lucjusz. Schodami, po których wspinał się na obecną pozycję. Najwierniejszym. Najbardziej oddanym. Teraz został po nim tylko wrak.
Kilkoma słowami zachęcił Ginewrę do wyjścia na środek. Dziewczyna ledwo się trzymała. Czuł jej strach, ale był on zabarwiony odrazą i nienawiścią, a to dodało jej siły. W końcu powiedziała, czego chce, nawet się nie zająknęła. Malfoy za to skulił się w sobie. Kiedy Severus wyszedł na środek i padł wyrok, niemal przestał nad sobą panować. Dwie godziny. To z jednej strony było mało, ale z drugiej, dla kogoś, kto zwykle był katem, a nie ofiarą, było nie do pomyślenia. Za to Marvolo po raz kolejny pomyślał, jak bardzo Lucjusz się stoczył, gdzie podział się jego charakter. Kiedyś nawet by nie jęknął, tylko za wszelką cenę starał się pokonać Snape'a – tylko tak można uzyskać odstąpienie od wymierzenia kary. Odezwał się do niego, ale ponieważ ten nawet nie podniósł na niego wzroku, postanowił się nim więcej nie przejmować. Zwrócił się do Severusa. Znał jego możliwości, widział go w walce wiele razy, dlatego kazał mu nie atakować. Nawet nie chodziło, że chciał dać Lucjuszowi szansę, ale gdyby Snape zaczął zbyt ostro, już po półgodzinie pojedynek byłby skończony. A on chciał mieć widowisko, chciał pokazać wszystkim śmierciożercom, co ich czeka za nieposłuszeństwo.
Malfoy zaatakował pierwszy z ogromnym impetem. Severus, jak to on, lubił najpierw sprawdzać przeciwnika i dawać mu złudne poczucie przewagi. Rozjuszył i jednocześnie zmęczył Lucjusza. Wystarczyło kilka słów, a mężczyzna niemal rzucił się na niego. To jednak dało mu chwilowo więcej siły, posłał wtedy Snape'owi dwa razy najgorszą klątwę, jaką znał. Zaklęcie przekazywane z pokolenia na pokolenie – Venesanctis. Klątwa wygląda jak zwykłe cięcie, ale wtłacza w krew poszkodowanego jad. Rana nieleczona mogła być śmiertelna, zwłaszcza jeśli ktoś nie wie, czym oberwał...
To właśnie był moment, żeby zmienić dramaturgię na scenie.
Akt drugi
- Walcz, Severusie – teraz dopiero będzie miał na co popatrzeć. Uwielbiał sposób walki Mistrza Eliksirów. Dzisiejszy dzień był prezentem dla nich obu. Chciał znowu zobaczyć mężczyznę takim, jaki był przed wybrykiem Pottera. Prawdziwy Severus bez ograniczeń. Ze złośliwym uśmiechem na ustach. Nieokiełznany, dziki, zabójczy. Poddający się działaniu magii. Bez tej ponurej obojętności. Bez maski, jaką Marvolo zastał po swoim powrocie. To chyba była jedna z przyczyn jego niskiej pozycji w tamtym czasie... Teraz go poznawał. Takiego go pamiętał. Szybkiego, dokładnie wiedzącego, czego chce, przewidującego ruchy przeciwnika. Żałował tylko, że Snape nie ma na sobie tej nieśmiertelnej peleryny. Tej, którą miał na sobie podczas walki z Syriuszem Blackiem. To był jego dzień, jego popis, jego zwycięstwo. Do tej pory pamiętał łopot czarnego materiału. W czasie walki lewą ręką trzymał połę peleryny. Tworzyło to niesamowity efekt. Lekkość i płynność ruchów. Celowość, nic nie działo się przypadkiem, jeśli już ruszał jakąś częścią ciała podczas rzucania klątwy, był to wstęp do kolejnej. Obroty, podskoki, uniki. Koła, kwadraty, trójkąty. Nawet przez chwilę nie pozostał nieruchomy. Śmiercionośny taniec. Teraz nie wyglądało to gorzej, nawet zraniona noga nie przeszkadzała mu walczyć. Był mistrzem. Sam nie wiedział, który z nich by wygrał, gdyby miał się z nim mierzyć i gdyby zaklęcia niewybaczalne były zabronione podczas ich pojedynku.
Jego uwagę przyciągnął Lucjusz. Nie miał żadnych szans. Co chwilę na ziemi. Zalany krwią. Przegrany. Jednak nawet taki pluł jadem na wszystkie strony. Myślał, że uda mu się zdekoncentrować Snape'a swoimi wywodami, ale prawda była taka, że nawet rozproszony Severus bez trudu by sobie z nim poradził. Malfoy wciąż gadał. To zaczynało mu powoli działać na nerwy. Słowa, słowa, ale czy na pewno puste? Marvolo z ciekawością spojrzał na szlamę. Właściwie nic specjalnego, ale niektórym mogła się podobać. Obserwowała pojedynek bardzo uważnie. Właściwie jej wzrok nie przypominał wcale tego oszalałego z miłości spojrzenia osoby owładniętej mocą amortencji. Wręcz przeciwnie, dziewczyna wydawała mu się dość racjonalna, choć przerażona. Zaraz obok niej stała Ginewra... Dziewczyny były przyjaciółkami... Weasley'ównę musiał uziemić zaklęciami, żeby nie przeszkadzała w ceremonii szlamy. Będzie musiał wymyślić też coś, żeby tym razem zająć Granger. W końcu nie chciał pozbawiać Severusa jego własności, skoro tyle z nim wytrzymała i wydawała mu się raczej mało poobijana. A to rzadkość wśród niewolnic... Hmmm... Przy okazji można by sprawdzić, czy to zaklęcie naprawdę działa jak amortencja... Czy ogłupia umysł... Nagle twarz Granger wykrzywiła się w grymasie przerażenia, a oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. Odwrócił się tylko po to, żeby zobaczyć, jak leczniczy eliksir znika w gardle Lucjusza.
Akt trzeci.
Marvolo był wściekły, był naprawdę wściekły i tylko siłą woli powstrzymywał się do zabicia lub rzucenia cruccio na Malfoy'a. Jednym słowem rozbił fiolkę z resztką eliksiru. To jednak nic nie dało. Nie mógł uwierzyć. Jeszcze nigdy w całej historii śmierciożerców nikt nie upadł tak nisko, żeby regenerować siły w czasie trwania pojedynku. Lucjusz... Nie mógł sobie tego wyobrazić, niżej już się upaść nie dało... Avada... Jednak się dało... Podniósł się ze swojego miejsca. Rozejrzał się po swoich sługach, wszyscy milczeli, choć jeszcze przed chwilą słyszał okrzyki zwiastujące śmierć Malfoy'owi.
- Severusie? – mógłby jednym zaklęciem ukrócić zbyt śmiałe poczynania Malfoy’a, ale to nie był jego wybór. To Snape miał dokonać swojej zemsty, jeśli jednak był zbyt zmęczony, żeby walczyć ze wzmocnionymi eliksirem siłami blondyna?
- Mam już kończyć tę zabawę czy dasz mi jeszcze godzinkę? – niemal się roześmiał na te słowa. Jednak dobrze wybrał „prezent” dla Snapea, gdzieś tam w środku ciągle był ten sadystyczny i bezwzględny morderca, jakiego znał przed tamtym Halloween. Nie chciał jednak narażać go na zbytnie niebezpieczeństwo. Był mu za bardzo potrzebny, żeby teraz go stracić. Poza tym niedobrze mu się robiło, kiedy patrzył na to, co zostało z dawnego wielkiego Lucjusza Malfoy’a. Nie wiedział, co było tego przyczyną. Czy utrata ukochanej, czy to, że po jej śmierci wszyscy, nawet własny syn, odwrócili się od niego…?
- Kończ to, Severusie. Nie mam ochoty więcej go oglądać. Przekroczył dziś wszelkie granice mojej cierpliwości i zhańbił się do końca, regenerując swoje siły w trakcie pojedynku. Pamiętaj tylko o prośbie Ginewry – teraz już bez reakcji obserwował, jak Snape zabawia się z Malfoy’em. Nie trzeba było długo czekać na zakończenie w wielkim stylu. Własna matka nie poznałaby blondyna po dzisiejszym wieczorze. Teraz należało już tylko posprzątać. – Utrzymać go przy życiu. – Sam nie wiedział, dlaczego chciał mieć go ciągle przy sobie… może jednak był sentymentalny, a może po prostu ciekawiły go zaklęcia rzucone na brązowowłosą Gryfonkę, która właśnie upuściła ściskane dotąd ubrania i nieświadomie postąpiła kilka kroków naprzód. Chciał sprawdzić, co zrobi… ale najpierw musiał się pozbyć niepotrzebnej widowni. Zbyt wielu śmierciożerców obserwowało scenę. Przedstawienie dla wszystkich już się skończyło, teraz mieli zostać tylko wybrani. – Moi wierni słudzy. Widzieliśmy tu dziś triumf jednego z was, a porażkę drugiego. Jestem pewny, że długo nie zapomnicie dzisiejszego wieczoru. Teraz jednak wracajcie do swoich obowiązków. Mają pozostać tylko i wyłącznie ci, którzy chcą starać się o tę oto niewolnicę. – Wszyscy zniknęli w ekspresowym tempie. Nikt nie chciał się narazić na jego gniew. Nie po tym, co przed chwilą widzieli. Był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Teraz chciał zająć się czymś innym. Podszedł do niewolnicy Severusa i wyciągnął jej różdżkę. Kilkoma szybkimi, niewerbalnymi zaklęciami zabezpieczył ją tak, żeby nie można było używać groźnych zaklęć ofensywnych. Nie, żeby się bał, ale dziewczyna może być nieprzewidywalna, zwłaszcza że za chwilę jej przyjaciółka ma zostać poddana okrutnemu rytuałowi na oczach jej i kilkunastu śmierciożerców. Właściwie nie powinien w ogóle oddawać jej różdżki, ale przy klątwie Venesanctis należało zabezpieczyć naczynia krwionośne, żeby jad nie rozprzestrzenił się zbytnio. Jeśli dotarłby do serca, skutki mogłyby być nieodwracalne. Podszedł do Granger. Nie spojrzała na niego, tylko uparcie wpatrywała się w swojego pana wzrokiem intensywnym, ale czystym. – Zajmij się swoim panem. Opatrz go najlepiej, jak umiesz, kolejne blizny mu niepotrzebne. Wrócił na swój tron i czekał, aż pozostali śmierciożercy stawią się przed nim. Spojrzał na Ginewrę. Wyglądała jeszcze bardziej blado, ręce miała zaciśnięte. Podniosła głowę i ich oczy się spotkały. Była przerażona. Od tego wieczoru znajdzie się pod całkowitą kontrolą jakiegoś mężczyzny. Na szczęście, Lucjusz nie mógł rzucić na nią takich samych zaklęć, jak na szlamę... Przynajmniej jej myśli i odczucia pozostaną wolne.
- Panie – głos Severusa wyrwał go z zamyślenia. Mężczyzna złożył głęboki ukłon, ale potem jakby nagle zauważył, że przy jego boku nie ma niewolnicy. Dziewczyna stała prawie dokładnie w miejscu, gdzie wcześniej był Severus. Wzrok miała szklisty, jakby płakała. Snape odwrócił się w jej stronę i warknął na nią zimnym, nieprzyjemnym tonem. Od razu się zreflektowała i podeszła, tylko po to, by zostać brutalnie rzucona na kolana, a potem równie ostro podniesiona do pionu. Panie, czy pozwolisz mi odejść? Wykonałem już swoje zadanie, teraz, za pozwoleniem, chciałbym odpocząć i uleczyć rany. – Przez chwilę rozważał tę prośbę. Czuł jednak, że tak samo jak w jego żyłach, czarna magia ciągle buzuje w krwioobiegu Czarnowłosego. Potrzebował chwili na uspokojenie się i wyciszenie, ale nie mógł zostać sam. Niby miał Granger, ale w takim stanie mógłby jej zrobić krzywdę, a potem byłby nie do wytrzymania. Postanowił go więc zatrzymać.
- Nie, Severusie, chcę, żebyś został i w razie potrzeby zaświadczył własnym słowem, komu została oddana Ginewra. Poza tym, na chwilę oddałem różdżkę twojej niewolnicy. Snape spojrzał ostro na stojącą obok niego młodą kobietę. Większość ludzi skuliłaby się pod tym spojrzeniem albo uciekła, ale nie ona. Nawet nie drgnęła, patrząc mu w oczy. Kazałem jej opatrzyć twoje rany. Lucjusz uraczył cię swoją rodową klątwą, nie powinieneś zaniedbać tej rany, a wątpię, że dasz sobie radę sam. Mężczyzna skwitował to poirytowanym prychnięciem, ale pod bacznym spojrzeniem jego czerwonych źrenic zreflektował się i ukłonił ponownie, choć nadal w jego zachowaniu i słowach była spora dawka ironii.
- Oczywiście. Jak sobie życzysz, panie – Severus był niepoprawny, ale wiedział, na ile może sobie pozwolić. Nikt tak jak on nie potrafił wyczuć jego nastroju. Granger, rusz tyłek, chyba nie będziesz tam tak stać? A może chciałabyś, żeby nasz pan zabawił się z tobą tak, jak ja? jego głos niósł się echem po pustym teatrze, ale ona wydawała się wcale nie przejmować ich treścią. Ruszyła za swoim panem do wyczarowanego krzesła, a kiedy usiadł, zaczęła uzdrawiać jego rany.
Teraz przyszedł czas na Ginewrę. Śmierciożercy zebrali się już przed nim. Było ich nawet mniej niż podczas ceremonii Granger, ale wcale się nie dziwił. Po dzisiejszym przedstawieniu ci, którym nie zależało, po prostu zrezygnowali.
Marvolo chciał mieć to już za sobą. Wcale nie cieszyła go perspektywa ponownego poniżenia Weasley'ówny.
- Przejdźmy od razu do rzeczy, nie mam zamiaru spędzić tu całej nocy – mężczyźni jeden po drugim zaczęli wymieniać powody, dla których chcieliby mieć nową niewolnicę. Jak zwykle nudy, nudy. Tortury, erotyczne zabawki, banialuki... Nic produktywnego. Zostało już tylko trzech i zastanawiał się, czy nie znajdzie się nikt bardziej godny jego protegowanej... Na szczęście, znajomy głos rozwiał jego obawy.
- Panie, ja również proszę o tę kobietę. Mój powód jednak jest trochę bardziej złożony. Czy poświęcisz mi chwilę, abym mógł ci go przedstawić? Marvolo skinął tylko głową i słuchał z zainteresowaniem. Już wiedział, że będzie to coś godnego uwagi. Jak wszyscy wiemy, w ostatnich pokoleniach zanotowano znaczny spadek urodzeń w rodach czystej krwi. Jest nas coraz mniej, za to pomiotów szlam jest coraz więcej. Obawiam się, że jeżeli czegoś z tym nie zrobimy, wkrótce czystokrwiści będą w tak zdecydowanej mniejszości, że nie będą mieli wyboru i będą musieli zmieszać swoją krew ze szlamem. Ja nie chciałbym do tego dopuścić. Wszyscy wiedzą również, że Weasley'owie od zawsze mieli dużo dzieci. W każdym pokoleniu. Może dlatego właśnie byli tacy biedni. Ale nie o tym chcę tu mówić. Jest to bardzo płodny ród. Dlatego, chcąc zapewnić również mojemu rodowi przetrwanie, chciałbym nie tylko podporządkować ją sobie jako niewolnicę, ale także pojąć za prawowitą czystokrwistą małżonkę. W tym momencie rozległy się szmery pozostałych ale jedno spojrzenie uciszyło ich. Mężczyzna kontynuował. Wiem, że należy ona do rodziny związanej z Zakonem Feniksa, ale z brzuchem i stadem dzieci wokół nie da się spiskować. Do tego jest jeszcze jeden duży plus. Zaklęcia rzucane na małżonków w trakcie zaślubin. Dzięki nim mógłbym wejść wszędzie tam, gdzie moja żona. Nieważne, jak potężnymi zaklęciami obwarowane byłoby pomieszczenie. To i mała modyfikacja wspomnień z dzisiejszego wieczoru pozwoliłoby mi stać się twoim szpiegiem w obozie wroga, a ponieważ brat Snape nie może już inwigilować Zakonu, mogłoby być to bardzo użyteczne. A kto wie, może ponownie udałoby się wprowadzić również jego i zniszczyć Zakon od środka... Marvolo nie wytrzymał, wiedział, że ten chłopak ma inteligencję swojej matki i spryt ojca, ale to było po prostu genialne. Do tego po ślubie Ginewra miałaby zapewnioną nietykalność, co mu bardzo odpowiadało. Zaczął się śmiać na cały głos. Laleczka musiała zrozumieć w tym jego aprobatę. Spojrzał na nią i zobaczył w jej oczach narastającą panikę.
- Nie, błagam, nie oddawaj mnie nikomu! Mogę... mogę być nawet twoją niewolnicą, jeśli chcesz, mogę wykonywać najgorszą pracę... Błagam... – rzuciła się na kolana u jego stóp, ale było już za późno, decyzja została podjęta. Nie możesz mi tego zrobić, nie możesz – szeptała wstrząsana szlochem, ale wiedział, że tak będzie, niezależnie od tego, kogo by dla niej wybrał. Wstał, zostawiając klęczącą i podszedł do śmierciożercy.
- Jest twoja. Zdejmij maskę. – Oczom zebranych ukazała się twarz Draco Malfoy'a.
- Nieee!!! Nie Malfoy! Nie oddawaj mnie Malfoy'owi! – rozległ się rozdzierający krzyk Rudej. Teraz już zupełnie bez sił, leżała na ziemi. Po jej pobladłej twarzy spływały łzy. Voldemort zignorował ją i zwrócił się do Draco:
- Kiedy może odbyć się uroczystość?
- Już za dziesięć dni.
- Wspaniale. Możesz rozpocząć ceremonię chciał wrócić na swój tron, ale Malfoy się odezwał.
- Panie, skoro oddałeś mi ją na żonę, chciałbym prosić o odrobinę szacunku dla mojego nazwiska i dokończenie obrzędu w moich prywatnych kwaterach. – Już miał się zgodzić, nie chciał na to patrzeć, ale jakiś odważniejszy lub głupszy – jak kto woli – śmierciożerca zaczął się burzyć.
- Panie, tradycja nakazuje inaczej. Wszyscy musimy wiedzieć, że ona na pewno należy do niego i powinno się rzucić na nią odpowiednie zaklęcia.
- O nie! Tylko te najbardziej podstawowe i niezbędne. Nie chcę, żeby moja żona była mi tak ślepo posłuszna i uległa jak ta szlama wujowi Severusowi. Ja wolę sam okiełznać swoja kobietę. Nie jestem takim cherlakiem jak ty, Amycusie. Sam ją zmuszę do posłuszeństwa. Poza tym, szkoda byłoby przytłumić jej ogień, lubię jak kobieta ze mną walczy. – Większość mężczyzn zarechotała lubieżnie.
- Musisz dokonać ceremonii zniewolenia na oczach swoich braci. Ale masz rację, należy jej się odrobina szacunku i jak sam prosisz, tylko kilka podstawowych zaklęć, które dziś wyjątkowo sam rzucę. Może też pozostać ubrana od pasa w górę – Marvolo chciał skończyć to jak najszybciej. Przywołał ceremonialny stół i umieścił na nim Ginewrę. Reszta miała należeć do chłopaka. Zaklęcia miały zostać rzucone pod koniec. Do tego czasu wolał zająć swoje myśli czymś innym. Popatrzył na Severusa. Ten wydawał się popierać jego wybór. Granger zajmowała się właśnie jego nogą. Rzucała zaklęcia zupełnie sprawnie. Nie było widać żadnego otępienia czy trudności w bardziej złożonych zaklęciach, jak w przypadku spojonych eliksirem miłości. W takim razie musiało być w tym coś innego. Może i Severus sam potrafiłby rozkochać w sobie tę dziewczynę, jednak nigdy nie ujawniłby jej swoich uwodzicielskich zdolności. Była jego uczennicą. Widział jednak wyraźnie, że zależało jej na nim. Jednak to, co mówił Lucjusz, nie dawało mu spokoju. Musi się bliżej przyjrzeć tym klątwom. Dobrze, że zostawił Malfoy’a seniora przy życiu. Dowie się, co to jest i wtedy dopiero zastanowi się, czy pozwolić Severusowi zdjąć z niej te zaklęcia. Bo jeśli jest aż tak posłuszna i zakochana, to może zrobi coś, o co poprosi ją Snape... Kiedy Draco rozpoczął, Grenger zadrżała ręka. Przestała rzucać zaklęcia i z całej siły ścisnęła oparcie krzesła swojego pana. Tylko on mógł jednak zauważyć, że po chwili Snape splótł swoje palce z jej, a drugą ręką oparł jej głowę na swoim ramieniu i gładził uspokajająco jej kark. Nie przejął się, że jej łzy moczą jego koszulę. I tak była zniszczona.
Dźwięki mocnych uderzeń ciała o ciało i wzmożone podniecenie śmierciożerców podpowiedziało mu, że to już czas na zaklęcia. Rzucił kilka standardowych klątw. W tym czasie starał się nie patrzeć na Ginewrę, ale i tak dojrzał łzy spływające jej z oczu. Co z tego, że nie bolało, skoro po raz kolejny została upokorzona i jeszcze miała zostać żoną śmierciożercy... Kiedyś wyjdzie to jej na dobre... Nieważne, która strona wygra, ona będzie miała zapewnione bezpieczeństwo... Draco skończył z cichym warknięciem, a chwilę potem dziewczyna straciła przytomność. To był znak, że ceremonia przebiegła pomyślnie. Kilka minut potem było już po wszystkim. Śmierciożercy rozeszli się ulżyć napięciu wytworzonemu podczas rytuału. Snape zabrał swoją niewolnicę, a Malfoy swoją... Niewolnicę – przyszłą żonę. Marvolo został sam. Odesłał tron i stół. Kilkoma zaklęciami zniszczył taflę, na której jeszcze przed chwilą stał, i powoli opadł na chrzęszczące kamienie wokół fontanny. Ostatni raz spojrzał na dziedziniec, który niedawno był jego teatrem.
- Możesz być dumna z syna, Narcyzo – szepnął, patrząc w gwiazdy. – Ale o mężu lepiej zapomnij – dodał znużony i wrócił do swoich komnat.

4 komentarze:

  1. Tego się spodziewałam... :) Nie żebym narzekała, broń Cię Merlinie! Ale zwykle, gdy historia oparta jest na Sevmione - pojawia się para Draco/Ginny... co ciekawe chyba nie czytałam nigdy nic o Ginny i Severusie :D A mogłoby być zabawnie. Bracia Weasley i Snape jako ich szwagier? Komedia na 102. Fajny pomysł na napisanie rozdziału z perspektywy Voldemorta. No i Draco... ideał mężczyzny :)
    Super!

    OdpowiedzUsuń
  2. Oczywiście, Draco, to było oczywiste, to był jej opiekun. Bardzo przyjemnie, ale zaskoczyłaś mnie, gdy zaczęłaś opisywać opis uczuć Riddle'a. Ciekawe doświadczenie, ale uważam, że opisujesz go w nazbyt ludzkiej postaci. Jakby czuł, a on już nie jest człowiekiem. Pamiętam jednak, że Severus mówił o tym, że ceremonia z Tomem nie przebiegła pomyślnie... no cóż, może dowiem się w swoim czasie.
    I podzielenie na akty mnie rozbawiło, Voldemort zawsze był skory do melodramatu, takie tam tortury dla sługi, żeby każdy, nawet dzieci, pooglądały - zabawnie, naprawdę, nie powiem.
    Ginny ma przynajmniej szczęście, że trafiła do Draco i nie została upokorzona aż tak, jak Hermiona. I... nienawidzę szowinistów, te zabawy w niewolnice. Te chore ideologie, że to kobieta ma służyć mężczyźnie, jak była do tego stworzona. Nienawidzę tego i jestem feministką, oczywiście, niektórzy nie rozumieją tego pojęcia, ale trudno.
    Salvio
    PS Jasne, że przeczytam do końca, nie po to szłam spać o trzeciej w nocy, żeby się teraz obijać i nie czytać! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Majstersztyk. Totalnie majstersztyk. Draco pojmujący za żonę Ginny. Żałuję, że Lucjusz nie uczestniczył w tym bezpośrednio, ale nie mogę się doczekać, aż się dowie. Młody Malfoy w tym momencie całkowicie mnie podbił.
    Dłuższy i bardziej sensowny komentarz napiszę, jak doczytam do końca (a idę jak burza!).

    OdpowiedzUsuń