Kolejny rozdział już dziś. tak wiem że to wcale nie już bo minął miesiąc ale miałam parę spraw które bardzo absorbowały mój czas. Poza tym szkodniczki ciągle dają w kość. Ktoś mnie kiedyś zapytał po co Voldemortowi był potrzebny Lucjusz Malfoy. W tym rozdziale mamy odpowiedź - a przynajmniej ja tak to widzę.
W końcu
nadszedł ten dzień. Dziś pozbędzie się części swoich problemów. Może nie
wszystkie były wielkie i męczące, ale za to bardzo irytujące. Największym byli
śmierciożercy. W ostatnim okresie zaczęli się wykazywać niesubordynacją, a co
za tym idzie – głupotą. Możliwe, że wpłynęła tak na nich śmierć jednego z jego
największych wrogów. Intuicja podpowiadała mu jednak, że to chwilowa
bezczynność tak na nich działała. A konkretnie – jego bezczynność. To się
jednak dzisiaj skończy. Za jednym zamachem przywoła swoje sługi do porządku i
da nauczkę Lucjuszowi. To właśnie on sprawiał ostatnio najwięcej kłopotów. Tyle
razy w ostatnich tygodniach zastanawiał się, po co trzyma go ciągle przy sobie.
Kiedyś uważał, że jest mu bardzo potrzebny, ale teraz? Powstrzymywał się, żeby
nie posłać go na jakąś samobójczą misję... Ale o tym pomyśli później. Teraz
miał ważniejszą sprawę na głowie. Musiał przygotować Ginewrę do ceremonii. Tak,
nie ma innego wyjścia. Mógł, co prawda, zostawić wszystko swojemu biegowi i nie
rzucić na nią nawet zaklęcia przeciwbólowego, ale coś mu na to nie pozwalało.
Sam właściwie nie wiedział, co, bo przecież nie stał się z dnia na dzień
sentymentalnym kretynem. Było jednak coś takiego, co kazało mu o nią zadbać.
Być może, były to wspomnienia z tego innego życia... Może to, jak została
wykorzystana przez Lucjusza... A poza tym, czystokrwistym należało się lepsze
traktowanie... A może były to jej wspomnienia o nim? Kiedy podzielił się swoimi
wątpliwościami z Nagini, ta powiedziała tylko jedno słowo, nim zapadła w sen:
„zaufanie”. I co to niby miało znaczyć? Dopiero po dłuższej analizie wszystkich
wydarzeń i wspomnień zrozumiał, o co jej chodziło. Zadziwiające, że dla niej
było to takie logiczne, a on sam pewnie nigdy by do tego nie doszedł. Ginewra jako
jedyna mu ufała... Zarówno kiedyś, przez pamiętnik, jak i teraz. Nikt poza nią
nigdy mu nie zaufał... W sierocińcu wszyscy się go bali, nawet opiekunowie. Sam
o to zadbał, ale to nie miało znaczenia. W Hogwarcie zawsze patrzyli na niego
podejrzliwie. Nawet cholerny świętoszkowaty nieboszczyk Dumbledore nie obdarzył
go zaufaniem. Nie raz dostrzegał, jak uważnie go obserwuje. Śmierciożercy...
Oni po prostu się go bali. Oczywiście Nagini się nie liczyła, byli jednością...
Lucjusz? Chciał przy nim zyskać jeszcze więcej władzy. Severus… z nim nigdy nic
nie wiadomo… A ta mała dziewczynka mu zaufała... To było dla niego tak nowe
uczucie, że nawet nie potrafił go nazwać. Czuł potrzebę chronienia jej, żeby
nie stracić tej jednej jedynej osoby. Do tego wszystkie wcześniej wymienione
powody mieszały się ze sobą i tylko jeszcze bardziej go utwierdzały w
przekonaniu, że tak trzeba. Z tego innego życia pamiętał ją taką żywiołową,
pełną energii... Teraz była jak szmaciana lalka, której ktoś ponadrywał szwy i
wyrzucił. Teraz tylko od niego zależało, czy lalka się rozleci w rękach kogoś
nieodpowiedniego, czy trafi do kogoś, kto pozszywa ją na nowo.
Biedna, mała,
rudowłosa laleczka. Leżała na sofie, wpatrując się tępo w powoli opadającą za
oknem słoneczną tarczę.
- Już czas –
jego słowa nie wywarły na niej większego wrażenia, jakby to wszystko nie
dotyczyło jej. Podniosła się powoli i wyszła z pokoju, nie zaszczycając go
spojrzeniem. Poszedł za nią. Czekała na niego w jego salonie. Wydawała mu się
jakaś taka krucha... Przed oczami stanęło mu wspomnienie jednego z przebłysków
tamtego życia. Ona roześmiana, śmigająca na miotle z ogniem w oczach i
rozwianymi płomiennymi włosami. Próbował wyrzucić ze świadomości tamten obraz.
Nie mógłby znieść myśli, że to on ją zniszczył. Jedyną osobę, która mu
kiedykolwiek ufała...
Podszedł do
niej. Podniosła głowę. Jej oczy były szkliste, cera blada. Usta i włosy
odcinały się od niej intensywnością barwy.
- Nie da się
tego uniknąć? – starał się nie zirytować, słysząc po raz kolejny to samo pytanie.
Bez słowa zaczął rzucać na nią zaklęcia. Miały ułatwić jej to wszystko. Nie
poczuje nic nieprzyjemnego. – Nie chcę tego. Wystarczająco już zostałam
upokorzona – jej głos był cichy, ale pełen wyrzutu. – Nie możesz nic zrobić?
Jesteś panem śmierciożerców. Możesz wszystko.
- To tradycja
ustanowiona jeszcze przed twoim narodzeniem. Nie da się jej ot, tak zmienić.
Poza tym Pan nie zawsze może robić to, co chce. Czasem musi spełnić czyjeś
oczekiwania, żeby tym panem pozostać. – Wydało mu się, że w jej oczach dojrzał
iskierkę zrozumienia.
- A jeśli mój
pan zginie, odeślesz mnie do domu czy wybierzesz nowego? – Biedna porcelanowa
laleczka... Czy na prawdę myślała, że to jest takie proste?
- Nie próbuj
go zabić, Ginewro. Kimkolwiek będzie. Jeśli przyczynisz się do jego śmierci,
sama zginiesz. – Skinęła głową na znak tego, że jego przestroga dotarła do jej
świadomości. Nie było dla niej ratunku. – Ufasz mi? – Chciał się upewnić.
Nagini zwykle miała rację w takich sprawach, ale nie zaszkodzi sprawdzić.
- Nie mam
nikogo innego, komu mogłabym zaufać. Kto ma jakikolwiek wpływ na moje dalsze
życie. Poza tym, ja wciąż widzę w tobie Toma. Chłopca, którego poznałam przez
pamiętnik. Być może trochę okrutnego i oszalałego na punkcie władzy, ale mojego
przyjaciela. Mam nadzieję, że nim pozostaniesz. – W tej chwili pomyślał, że
rzeczywiście musi mieć ojca Ślizgona. Dobrała słowa idealnie, żeby zagrać na
jego wspomnieniach i emocjach, może gdyby bardziej kierował się właśnie nimi,
nie doszłoby do jej ceremonii... Tak jednak nie było.
- Zobaczysz,
może dziś będziesz mnie przeklinać za mój wybór, ale kiedyś na pewno mi
podziękujesz.
- Mówisz,
jakbyś już wiedział, kogo wybierzesz – spojrzała na niego podejrzliwie.
- Nie, po
prostu nieważne, jakiego wyboru dokonam, dziś będziesz mnie przeklinała. – W
jej oczach dojrzał nikłe rozbawienie. Właściwie nie musiał, nawet było to
niewskazane, ale chciał dodać jej trochę otuchy. Rzucił na nią jeszcze kilka
zaklęć, a potem wyprowadził na korytarz. W drodze na dziedziniec tłumaczył jej,
jak ma się zachowywać, co i kiedy ma mówić, gdzie stanąć...
Wszystko
urządził tak, jak zawsze chciał. Tak jak to widział w marzeniach Narcyzy za
każdym razem, gdy zaglądał do jej umysłu. W miejscu, gdzie stał, czuł się jak
aktor na scenie. Wyższe piętra galerii wyglądały jak balkonowe loże. Żałował
tylko, że będzie to takie przedstawienie. Narcyzo, ziściłem twoje fantazje,
pomyślał ironicznie, obserwując fontannę w dole. Pani Malfoy zawsze chciała być
jak Biała Gołębica z Drury Lane. Teatr ten był słynny nawet wśród czarodziejów,
a ponieważ wielu z nich pochodziło ze szlacheckich rodów, odbywały się dla nich
specjalne przedstawienia. Nikt tak jak ona nie nadawałby się na aktorkę.
Potrafiła nawet modulować głos tak, że był nie do poznania. Żałował tylko dwóch
rzeczy w związku z dzisiejszym wydarzeniem: tego, że Narcyza nie doczekała tego
dnia, jak i tego, że główną atrakcją wieczoru miała być kara dla jej męża.
Właściwie to może nawet lepiej, że kobieta nie dożyła tego dnia. Inaczej
zapadłaby się pod ziemię ze wstydu, ale gdyby wciąż żyła...
Marvolo
powrócił do rzeczywistości. Kolejny raz tego wieczoru zbyt mocno zatracił się
we wspomnieniach. Śmierciożercy już się zbierali. Powoli zaczynała burzyć się w
nim krew. Czuł nadchodzącą walkę całym sobą. Atmosfera wśród śmierciożerców
również się zagęszczała, choć nikt się nie odzywał. Skupił się i odciął od
przebłysków. Nie chciał ich teraz. Były zbyt pełne melancholii, smutku,
tłumionej wściekłości. Nie chciał tego czuć, a wiedział, że im bardziej będzie
zainteresowany walką, tym łatwiej przebłyski będą się pojawiać w jego
świadomości. Było dokładnie tak, jak lubił, nic nie mogło mu zakłócać przebiegu
przedstawienia. Aktorzy byli już na swoich miejscach. Strażnicy czekali na
sygnał do wprowadzenia Lucjusza, a Severus stał blisko w tłumie. Popatrzyli na
siebie krótko. Przedstawienie czas zacząć! – pomyślał i podniósł się ze swojego
marmurowego tronu.
Akt pierwszy.
Jak zwykle
podczas spotkań z większą liczbą śmierciożerców, zadbał o swój image. Jego głos
stał się bardziej syczący. Dobrze wiedział, że sam ten dźwięk przyprawia
niektórych śmierciożerców o palpitacje serca. Treść przemowy jeszcze bardziej
niektórych przeraziła. Osoba mająca cokolwiek na sumieniu, oblewała się zimnym
potem. Bo ile razy zdążało mu się torturować kogoś za najmniejsze przewinienia?
Już nawet nie pamiętał, ale na pewno wiele. W końcu wymienił nazwisko i
większość z tych spanikowanych odetchnęła z ulgą. Strażnicy wprowadzili
Malfoy'a. Jego postawa, zacięty wyraz twarzy i brak jakiejkolwiek skruchy przypomniały
mu, dlaczego Lucjusz kiedyś był dla niego taki ważny. Arystokrata w każdym
calu. Jak bardzo cieszył się, mając w szeregach potomka jednego z najbardziej
wpływowych rodów czarodziei. Korzystał z tego w każdy możliwy sposób. Ale
najważniejsze było to, że dzięki niemu mógł zająć należną mu pozycję. Jako
ostatni potomek Salazara Slytherina powinien być największy pośród nich, jednak
to zostało mu odebrane. Nie dość, że urodził się jako syn mugola, to jeszcze
nie miał nic. A powinien być potężny. Powinien mieć pieniądze, pozycję, władzę.
Powinien ich wszystkich rozstawiać po kątach... Jako ostatni potomek Salazara
Slytherina... Lucjusz w pewnym stopniu mu to zapewniał. Dzięki niemu werbował w
swoje szeregi czarodziejów, których krew nigdy nie została zmieszana ze
szlamem. Służyli mu, więc mógł się czuć od nich lepszy. W jakiś sposób również
uczył się od Malfoy'a – wpojonych od dzieciństwa manier i zwyczajów nie jest w
stanie przekazać żadna książka. Dumnego, władczego spojrzenia, prezencji,
wyższości nie zapewniły mu lektury. Dopiero przebywanie w towarzystwie ludzi
władzy, najwyższej arystokracji daje taką możliwość. Dla niego właśnie tym był
Lucjusz. Schodami, po których wspinał się na obecną pozycję. Najwierniejszym.
Najbardziej oddanym. Teraz został po nim tylko wrak.
Kilkoma
słowami zachęcił Ginewrę do wyjścia na środek. Dziewczyna ledwo się trzymała.
Czuł jej strach, ale był on zabarwiony odrazą i nienawiścią, a to dodało jej
siły. W końcu powiedziała, czego chce, nawet się nie zająknęła. Malfoy za to
skulił się w sobie. Kiedy Severus wyszedł na środek i padł wyrok, niemal
przestał nad sobą panować. Dwie godziny. To z jednej strony było mało, ale z
drugiej, dla kogoś, kto zwykle był katem, a nie ofiarą, było nie do pomyślenia.
Za to Marvolo po raz kolejny pomyślał, jak bardzo Lucjusz się stoczył, gdzie
podział się jego charakter. Kiedyś nawet by nie jęknął, tylko za wszelką cenę
starał się pokonać Snape'a – tylko tak można uzyskać odstąpienie od wymierzenia
kary. Odezwał się do niego, ale ponieważ ten nawet nie podniósł na niego
wzroku, postanowił się nim więcej nie przejmować. Zwrócił się do Severusa. Znał
jego możliwości, widział go w walce wiele razy, dlatego kazał mu nie atakować.
Nawet nie chodziło, że chciał dać Lucjuszowi szansę, ale gdyby Snape zaczął
zbyt ostro, już po półgodzinie pojedynek byłby skończony. A on chciał mieć
widowisko, chciał pokazać wszystkim śmierciożercom, co ich czeka za
nieposłuszeństwo.
Malfoy
zaatakował pierwszy z ogromnym impetem. Severus, jak to on, lubił najpierw sprawdzać
przeciwnika i dawać mu złudne poczucie przewagi. Rozjuszył i jednocześnie
zmęczył Lucjusza. Wystarczyło kilka słów, a mężczyzna niemal rzucił się na
niego. To jednak dało mu chwilowo więcej siły, posłał wtedy Snape'owi dwa razy
najgorszą klątwę, jaką znał. Zaklęcie przekazywane z pokolenia na pokolenie – Venesanctis.
Klątwa wygląda jak zwykłe cięcie, ale wtłacza w krew poszkodowanego jad. Rana
nieleczona mogła być śmiertelna, zwłaszcza jeśli ktoś nie wie, czym oberwał...
To właśnie
był moment, żeby zmienić dramaturgię na scenie.
Akt drugi
- Walcz,
Severusie – teraz dopiero będzie miał na co popatrzeć. Uwielbiał sposób walki
Mistrza Eliksirów. Dzisiejszy dzień był prezentem dla nich obu. Chciał znowu
zobaczyć mężczyznę takim, jaki był przed wybrykiem Pottera. Prawdziwy Severus
bez ograniczeń. Ze złośliwym uśmiechem na ustach. Nieokiełznany, dziki,
zabójczy. Poddający się działaniu magii. Bez tej ponurej obojętności. Bez
maski, jaką Marvolo zastał po swoim powrocie. To chyba była jedna z przyczyn
jego niskiej pozycji w tamtym czasie... Teraz go poznawał. Takiego go pamiętał.
Szybkiego, dokładnie wiedzącego, czego chce, przewidującego ruchy przeciwnika.
Żałował tylko, że Snape nie ma na sobie tej nieśmiertelnej peleryny. Tej, którą
miał na sobie podczas walki z Syriuszem Blackiem. To był jego dzień, jego
popis, jego zwycięstwo. Do tej pory pamiętał łopot czarnego materiału. W czasie
walki lewą ręką trzymał połę peleryny. Tworzyło to niesamowity efekt. Lekkość i
płynność ruchów. Celowość, nic nie działo się przypadkiem, jeśli już ruszał
jakąś częścią ciała podczas rzucania klątwy, był to wstęp do kolejnej. Obroty,
podskoki, uniki. Koła, kwadraty, trójkąty. Nawet przez chwilę nie pozostał
nieruchomy. Śmiercionośny taniec. Teraz nie wyglądało to gorzej, nawet zraniona
noga nie przeszkadzała mu walczyć. Był mistrzem. Sam nie wiedział, który z nich
by wygrał, gdyby miał się z nim mierzyć i gdyby zaklęcia niewybaczalne były
zabronione podczas ich pojedynku.
Jego uwagę
przyciągnął Lucjusz. Nie miał żadnych szans. Co chwilę na ziemi. Zalany krwią.
Przegrany. Jednak nawet taki pluł jadem na wszystkie strony. Myślał, że uda mu
się zdekoncentrować Snape'a swoimi wywodami, ale prawda była taka, że nawet
rozproszony Severus bez trudu by sobie z nim poradził. Malfoy wciąż gadał. To
zaczynało mu powoli działać na nerwy. Słowa, słowa, ale czy na pewno puste?
Marvolo z ciekawością spojrzał na szlamę. Właściwie nic specjalnego, ale
niektórym mogła się podobać. Obserwowała pojedynek bardzo uważnie. Właściwie
jej wzrok nie przypominał wcale tego oszalałego z miłości spojrzenia osoby
owładniętej mocą amortencji. Wręcz przeciwnie, dziewczyna wydawała mu się dość
racjonalna, choć przerażona. Zaraz obok niej stała Ginewra... Dziewczyny były
przyjaciółkami... Weasley'ównę musiał uziemić zaklęciami, żeby nie
przeszkadzała w ceremonii szlamy. Będzie musiał wymyślić też coś, żeby tym
razem zająć Granger. W końcu nie chciał pozbawiać Severusa jego własności,
skoro tyle z nim wytrzymała i wydawała mu się raczej mało poobijana. A to
rzadkość wśród niewolnic... Hmmm... Przy okazji można by sprawdzić, czy to
zaklęcie naprawdę działa jak amortencja... Czy ogłupia umysł... Nagle twarz
Granger wykrzywiła się w grymasie przerażenia, a oczy zrobiły się okrągłe jak
spodki. Odwrócił się tylko po to, żeby zobaczyć, jak leczniczy eliksir znika w
gardle Lucjusza.
Akt trzeci.
Marvolo był
wściekły, był naprawdę wściekły i tylko siłą woli powstrzymywał się do zabicia
lub rzucenia cruccio na Malfoy'a. Jednym słowem rozbił fiolkę z resztką
eliksiru. To jednak nic nie dało. Nie mógł uwierzyć. Jeszcze nigdy w całej
historii śmierciożerców nikt nie upadł tak nisko, żeby regenerować siły w
czasie trwania pojedynku. Lucjusz... Nie mógł sobie tego wyobrazić, niżej już
się upaść nie dało... Avada... Jednak się dało... Podniósł się ze
swojego miejsca. Rozejrzał się po swoich sługach, wszyscy milczeli, choć
jeszcze przed chwilą słyszał okrzyki zwiastujące śmierć Malfoy'owi.
- Severusie?
– mógłby jednym zaklęciem ukrócić zbyt śmiałe poczynania Malfoy’a, ale to nie
był jego wybór. To Snape miał dokonać swojej zemsty, jeśli jednak był zbyt
zmęczony, żeby walczyć ze wzmocnionymi eliksirem siłami blondyna?
- Mam już
kończyć tę zabawę czy dasz mi jeszcze godzinkę? – niemal się roześmiał na te
słowa. Jednak dobrze wybrał „prezent” dla Snapea, gdzieś tam w środku ciągle
był ten sadystyczny i bezwzględny morderca, jakiego znał przed tamtym
Halloween. Nie chciał jednak narażać go na zbytnie niebezpieczeństwo. Był mu za
bardzo potrzebny, żeby teraz go stracić. Poza tym niedobrze mu się robiło,
kiedy patrzył na to, co zostało z dawnego wielkiego Lucjusza Malfoy’a. Nie
wiedział, co było tego przyczyną. Czy utrata ukochanej, czy to, że po jej
śmierci wszyscy, nawet własny syn, odwrócili się od niego…?
- Kończ to, Severusie. Nie mam ochoty więcej go
oglądać. Przekroczył dziś wszelkie granice mojej cierpliwości i zhańbił się do
końca, regenerując swoje siły w trakcie pojedynku. Pamiętaj tylko o prośbie
Ginewry – teraz już bez reakcji obserwował, jak Snape zabawia się z Malfoy’em.
Nie trzeba było długo czekać na zakończenie w wielkim stylu. Własna matka nie
poznałaby blondyna po dzisiejszym wieczorze. Teraz należało już tylko
posprzątać. – Utrzymać go przy życiu. – Sam nie wiedział, dlaczego chciał mieć
go ciągle przy sobie… może jednak był sentymentalny, a może po prostu ciekawiły
go zaklęcia rzucone na brązowowłosą Gryfonkę, która właśnie upuściła ściskane
dotąd ubrania i nieświadomie postąpiła kilka kroków naprzód. Chciał sprawdzić,
co zrobi… ale najpierw musiał się pozbyć niepotrzebnej widowni. Zbyt wielu
śmierciożerców obserwowało scenę. Przedstawienie dla wszystkich już się
skończyło, teraz mieli zostać tylko wybrani. – Moi wierni słudzy. Widzieliśmy
tu dziś triumf jednego z was, a porażkę drugiego. Jestem pewny, że długo nie
zapomnicie dzisiejszego wieczoru. Teraz jednak wracajcie do swoich obowiązków.
Mają pozostać tylko i wyłącznie ci, którzy chcą starać się o tę oto niewolnicę.
– Wszyscy zniknęli w ekspresowym tempie. Nikt nie chciał się narazić na jego
gniew. Nie po tym, co przed chwilą widzieli. Był zadowolony z takiego obrotu
sprawy. Teraz chciał zająć się czymś innym. Podszedł do niewolnicy Severusa i
wyciągnął jej różdżkę. Kilkoma szybkimi, niewerbalnymi zaklęciami zabezpieczył
ją tak, żeby nie można było używać groźnych zaklęć ofensywnych. Nie, żeby się
bał, ale dziewczyna może być nieprzewidywalna, zwłaszcza że za chwilę jej
przyjaciółka ma zostać poddana okrutnemu rytuałowi na oczach jej i kilkunastu
śmierciożerców. Właściwie nie powinien w ogóle oddawać jej różdżki, ale przy klątwie
Venesanctis należało zabezpieczyć
naczynia krwionośne, żeby jad nie rozprzestrzenił się zbytnio. Jeśli dotarłby
do serca, skutki mogłyby być nieodwracalne. Podszedł do Granger. Nie spojrzała
na niego, tylko uparcie wpatrywała się w swojego pana wzrokiem intensywnym, ale
czystym. – Zajmij się swoim panem.
Opatrz go najlepiej, jak umiesz, kolejne blizny mu niepotrzebne. –
Wrócił na swój tron i czekał, aż pozostali śmierciożercy stawią się przed nim.
Spojrzał na Ginewrę. Wyglądała jeszcze bardziej blado, ręce miała zaciśnięte.
Podniosła głowę i ich oczy się spotkały. Była przerażona. Od tego wieczoru
znajdzie się pod całkowitą kontrolą jakiegoś mężczyzny. Na szczęście, Lucjusz nie
mógł rzucić na nią takich samych zaklęć, jak na szlamę... Przynajmniej jej
myśli i odczucia pozostaną wolne.
-
Panie – głos Severusa wyrwał go z zamyślenia. Mężczyzna złożył głęboki ukłon,
ale potem jakby nagle zauważył, że przy jego boku nie ma niewolnicy. Dziewczyna
stała prawie dokładnie w miejscu, gdzie wcześniej był Severus. Wzrok miała
szklisty, jakby płakała. Snape odwrócił się w jej stronę i warknął na nią
zimnym, nieprzyjemnym tonem. Od razu się zreflektowała i podeszła, tylko po to,
by zostać brutalnie rzucona na kolana, a potem równie ostro podniesiona do
pionu. – Panie, czy pozwolisz mi odejść? Wykonałem już swoje
zadanie, teraz, za pozwoleniem, chciałbym odpocząć i uleczyć rany. – Przez
chwilę rozważał tę prośbę. Czuł jednak, że tak samo jak w jego żyłach, czarna
magia ciągle buzuje w krwioobiegu Czarnowłosego. Potrzebował chwili na
uspokojenie się i wyciszenie, ale nie mógł zostać sam. Niby miał Granger, ale w
takim stanie mógłby jej zrobić krzywdę, a potem byłby nie do wytrzymania.
Postanowił go więc zatrzymać.
-
Nie, Severusie, chcę, żebyś został i w razie potrzeby zaświadczył własnym
słowem, komu została oddana Ginewra. Poza tym, na chwilę oddałem różdżkę twojej
niewolnicy. – Snape spojrzał ostro na stojącą obok niego
młodą kobietę. Większość ludzi skuliłaby się pod tym spojrzeniem albo uciekła,
ale nie ona. Nawet nie drgnęła, patrząc mu w oczy. –
Kazałem jej opatrzyć twoje rany. Lucjusz uraczył cię swoją rodową klątwą, nie
powinieneś zaniedbać tej rany, a wątpię, że dasz sobie radę sam. – Mężczyzna
skwitował to poirytowanym prychnięciem, ale pod bacznym spojrzeniem jego
czerwonych źrenic zreflektował się i ukłonił ponownie, choć nadal w jego
zachowaniu i słowach była spora dawka ironii.
-
Oczywiście. Jak sobie życzysz, panie – Severus był niepoprawny, ale wiedział,
na ile może sobie pozwolić. Nikt tak jak on nie potrafił wyczuć jego nastroju. –
Granger, rusz tyłek, chyba nie będziesz tam tak stać? A może chciałabyś, żeby
nasz pan zabawił się z tobą tak, jak ja? – jego głos niósł się echem po pustym teatrze,
ale ona wydawała się wcale nie przejmować ich treścią. Ruszyła za swoim panem
do wyczarowanego krzesła, a kiedy usiadł, zaczęła uzdrawiać jego rany.
Teraz
przyszedł czas na Ginewrę. Śmierciożercy zebrali się już przed nim. Było ich
nawet mniej niż podczas ceremonii Granger, ale wcale się nie dziwił. Po
dzisiejszym przedstawieniu ci, którym nie zależało, po prostu zrezygnowali.
Marvolo
chciał mieć to już za sobą. Wcale nie cieszyła go perspektywa ponownego
poniżenia Weasley'ówny.
-
Przejdźmy od razu do rzeczy, nie mam zamiaru spędzić tu całej nocy – mężczyźni
jeden po drugim zaczęli wymieniać powody, dla których chcieliby mieć nową
niewolnicę. Jak zwykle nudy, nudy. Tortury, erotyczne zabawki, banialuki... Nic
produktywnego. Zostało już tylko trzech i zastanawiał się, czy nie znajdzie się
nikt bardziej godny jego protegowanej... Na szczęście, znajomy głos rozwiał
jego obawy.
-
Panie, ja również proszę o tę kobietę. Mój powód jednak jest trochę bardziej
złożony. Czy poświęcisz mi chwilę, abym mógł ci go przedstawić? –
Marvolo skinął tylko głową i słuchał z zainteresowaniem. Już wiedział, że
będzie to coś godnego uwagi. – Jak wszyscy wiemy, w ostatnich pokoleniach
zanotowano znaczny spadek urodzeń w rodach czystej krwi. Jest nas coraz mniej,
za to pomiotów szlam jest coraz więcej. Obawiam się, że jeżeli czegoś z tym nie
zrobimy, wkrótce czystokrwiści będą w tak zdecydowanej mniejszości, że nie będą
mieli wyboru i będą musieli zmieszać swoją krew ze szlamem. Ja nie chciałbym do
tego dopuścić. Wszyscy wiedzą również, że Weasley'owie od zawsze mieli dużo
dzieci. W każdym pokoleniu. Może dlatego właśnie byli tacy biedni. Ale nie o
tym chcę tu mówić. Jest to bardzo płodny ród. Dlatego, chcąc zapewnić również
mojemu rodowi przetrwanie, chciałbym nie tylko podporządkować ją sobie jako
niewolnicę, ale także pojąć za prawowitą czystokrwistą małżonkę. – W
tym momencie rozległy się szmery pozostałych ale jedno spojrzenie uciszyło ich.
Mężczyzna kontynuował. – Wiem, że należy ona do rodziny związanej z
Zakonem Feniksa, ale z brzuchem i stadem dzieci wokół nie da się spiskować. Do
tego jest jeszcze jeden duży plus. Zaklęcia rzucane na małżonków w trakcie
zaślubin. Dzięki nim mógłbym wejść wszędzie tam, gdzie moja żona. Nieważne, jak
potężnymi zaklęciami obwarowane byłoby pomieszczenie. To i mała modyfikacja
wspomnień z dzisiejszego wieczoru pozwoliłoby mi stać się twoim szpiegiem w
obozie wroga, a ponieważ brat Snape nie może już inwigilować Zakonu, mogłoby
być to bardzo użyteczne. A kto wie, może ponownie udałoby się wprowadzić
również jego i zniszczyć Zakon od środka... –
Marvolo nie wytrzymał, wiedział, że ten chłopak ma inteligencję swojej matki i
spryt ojca, ale to było po prostu genialne. Do tego po ślubie Ginewra miałaby
zapewnioną nietykalność, co mu bardzo odpowiadało. Zaczął się śmiać na cały
głos. Laleczka musiała zrozumieć w tym jego aprobatę. Spojrzał na nią i
zobaczył w jej oczach narastającą panikę.
-
Nie, błagam, nie oddawaj mnie nikomu! Mogę... mogę być nawet twoją niewolnicą, jeśli
chcesz, mogę wykonywać najgorszą pracę... Błagam... – rzuciła się na kolana u
jego stóp, ale było już za późno, decyzja została podjęta. –
Nie możesz mi tego zrobić, nie możesz – szeptała wstrząsana szlochem, ale
wiedział, że tak będzie, niezależnie od tego, kogo by dla niej wybrał. Wstał,
zostawiając klęczącą i podszedł do śmierciożercy.
-
Jest twoja. Zdejmij maskę. – Oczom zebranych ukazała się twarz Draco Malfoy'a.
-
Nieee!!! Nie Malfoy! Nie oddawaj mnie Malfoy'owi! – rozległ się rozdzierający
krzyk Rudej. Teraz już zupełnie bez sił, leżała na ziemi. Po jej pobladłej
twarzy spływały łzy. Voldemort zignorował ją i zwrócił się do Draco:
-
Kiedy może odbyć się uroczystość?
-
Już za dziesięć dni.
-
Wspaniale. Możesz rozpocząć ceremonię –
chciał wrócić na swój tron, ale Malfoy się odezwał.
-
Panie, skoro oddałeś mi ją na żonę, chciałbym prosić o odrobinę szacunku dla
mojego nazwiska i dokończenie obrzędu w moich prywatnych kwaterach. – Już miał
się zgodzić, nie chciał na to patrzeć, ale jakiś odważniejszy lub głupszy – jak
kto woli – śmierciożerca zaczął się burzyć.
-
Panie, tradycja nakazuje inaczej. Wszyscy musimy wiedzieć, że ona na pewno
należy do niego i powinno się rzucić na nią odpowiednie zaklęcia.
- O
nie! Tylko te najbardziej podstawowe i niezbędne. Nie chcę, żeby moja żona była
mi tak ślepo posłuszna i uległa jak ta szlama wujowi Severusowi. Ja wolę sam
okiełznać swoja kobietę. Nie jestem takim cherlakiem jak ty, Amycusie. Sam ją
zmuszę do posłuszeństwa. Poza tym, szkoda byłoby przytłumić jej ogień, lubię
jak kobieta ze mną walczy. – Większość mężczyzn zarechotała lubieżnie.
-
Musisz dokonać ceremonii zniewolenia na oczach swoich braci. Ale masz rację,
należy jej się odrobina szacunku i jak sam prosisz, tylko kilka podstawowych
zaklęć, które dziś wyjątkowo sam rzucę. Może też pozostać ubrana od pasa w górę
– Marvolo chciał skończyć to jak najszybciej. Przywołał ceremonialny stół i
umieścił na nim Ginewrę. Reszta miała należeć do chłopaka. Zaklęcia miały
zostać rzucone pod koniec. Do tego czasu wolał zająć swoje myśli czymś innym.
Popatrzył na Severusa. Ten wydawał się popierać jego wybór. Granger zajmowała
się właśnie jego nogą. Rzucała zaklęcia zupełnie sprawnie. Nie było widać
żadnego otępienia czy trudności w bardziej złożonych zaklęciach, jak w
przypadku spojonych eliksirem miłości. W takim razie musiało być w tym coś
innego. Może i Severus sam potrafiłby rozkochać w sobie tę dziewczynę, jednak
nigdy nie ujawniłby jej swoich uwodzicielskich zdolności. Była jego uczennicą.
Widział jednak wyraźnie, że zależało jej na nim. Jednak to, co mówił Lucjusz,
nie dawało mu spokoju. Musi się bliżej przyjrzeć tym klątwom. Dobrze, że
zostawił Malfoy’a seniora przy życiu. Dowie się, co to jest i wtedy dopiero
zastanowi się, czy pozwolić Severusowi zdjąć z niej te zaklęcia. Bo jeśli jest
aż tak posłuszna i zakochana, to może zrobi coś, o co poprosi ją Snape... Kiedy
Draco rozpoczął, Grenger zadrżała ręka. Przestała rzucać zaklęcia i z całej
siły ścisnęła oparcie krzesła swojego pana. Tylko on mógł jednak zauważyć, że
po chwili Snape splótł swoje palce z jej, a drugą ręką oparł jej głowę na swoim
ramieniu i gładził uspokajająco jej kark. Nie przejął się, że jej łzy moczą
jego koszulę. I tak była zniszczona.
Dźwięki
mocnych uderzeń ciała o ciało i wzmożone podniecenie śmierciożerców
podpowiedziało mu, że to już czas na zaklęcia. Rzucił kilka standardowych
klątw. W tym czasie starał się nie patrzeć na Ginewrę, ale i tak dojrzał łzy
spływające jej z oczu. Co z tego, że nie bolało, skoro po raz kolejny została
upokorzona i jeszcze miała zostać żoną śmierciożercy... Kiedyś wyjdzie to jej
na dobre... Nieważne, która strona wygra, ona będzie miała zapewnione
bezpieczeństwo... Draco skończył z cichym warknięciem, a chwilę potem
dziewczyna straciła przytomność. To był znak, że ceremonia przebiegła
pomyślnie. Kilka minut potem było już po wszystkim. Śmierciożercy rozeszli się
ulżyć napięciu wytworzonemu podczas rytuału. Snape zabrał swoją niewolnicę, a
Malfoy swoją... Niewolnicę – przyszłą żonę. Marvolo został sam. Odesłał tron i
stół. Kilkoma zaklęciami zniszczył taflę, na której jeszcze przed chwilą stał,
i powoli opadł na chrzęszczące kamienie wokół fontanny. Ostatni raz spojrzał na
dziedziniec, który niedawno był jego teatrem.
-
Możesz być dumna z syna, Narcyzo – szepnął, patrząc w gwiazdy. – Ale o mężu
lepiej zapomnij – dodał znużony i wrócił do swoich komnat.
Tego się spodziewałam... :) Nie żebym narzekała, broń Cię Merlinie! Ale zwykle, gdy historia oparta jest na Sevmione - pojawia się para Draco/Ginny... co ciekawe chyba nie czytałam nigdy nic o Ginny i Severusie :D A mogłoby być zabawnie. Bracia Weasley i Snape jako ich szwagier? Komedia na 102. Fajny pomysł na napisanie rozdziału z perspektywy Voldemorta. No i Draco... ideał mężczyzny :)
OdpowiedzUsuńSuper!
Fakt coś w tym jest drapieżnie kuszącego.
UsuńOczywiście, Draco, to było oczywiste, to był jej opiekun. Bardzo przyjemnie, ale zaskoczyłaś mnie, gdy zaczęłaś opisywać opis uczuć Riddle'a. Ciekawe doświadczenie, ale uważam, że opisujesz go w nazbyt ludzkiej postaci. Jakby czuł, a on już nie jest człowiekiem. Pamiętam jednak, że Severus mówił o tym, że ceremonia z Tomem nie przebiegła pomyślnie... no cóż, może dowiem się w swoim czasie.
OdpowiedzUsuńI podzielenie na akty mnie rozbawiło, Voldemort zawsze był skory do melodramatu, takie tam tortury dla sługi, żeby każdy, nawet dzieci, pooglądały - zabawnie, naprawdę, nie powiem.
Ginny ma przynajmniej szczęście, że trafiła do Draco i nie została upokorzona aż tak, jak Hermiona. I... nienawidzę szowinistów, te zabawy w niewolnice. Te chore ideologie, że to kobieta ma służyć mężczyźnie, jak była do tego stworzona. Nienawidzę tego i jestem feministką, oczywiście, niektórzy nie rozumieją tego pojęcia, ale trudno.
Salvio
PS Jasne, że przeczytam do końca, nie po to szłam spać o trzeciej w nocy, żeby się teraz obijać i nie czytać! :)
Majstersztyk. Totalnie majstersztyk. Draco pojmujący za żonę Ginny. Żałuję, że Lucjusz nie uczestniczył w tym bezpośrednio, ale nie mogę się doczekać, aż się dowie. Młody Malfoy w tym momencie całkowicie mnie podbił.
OdpowiedzUsuńDłuższy i bardziej sensowny komentarz napiszę, jak doczytam do końca (a idę jak burza!).