Miał zamiar akurat iść do ojca z rozkazami od
Czarnego Pana, gdy tuż przed nim zmaterializował się jego skrzat domowy.
Wieści, które mu przekazał, były niepokojące. Chciał jak najszybciej sprawdzić,
czy ojciec wie o wszystkim. Poszedł do jego komnat. Drzwi były uchylone.
Zatrzymał się z ręką na klamce i właśnie wtedy usłyszał część planu.
„Dzięki temu uda mi się odzyskać przychylność
Lorda. Zaatakujemy razem ze wszystkimi śmierciożercami, których uda mi się
zebrać. Pozwolę tym durnym dzieciakom wejść za zewnętrzne bariery i kiedy nie
będą mogli uciec, natrzemy na nich. Wiem, że jest tam Potter. Jego musimy
doprowadzić do naszego Pana żywego, ale reszta nie będzie nam potrzebna.
Możecie z nimi zrobić, co wam się podoba…”
Od razu podejrzewał, że w ostatnich ekscesach
ojca musi być jakiś głębszy cel, ale nigdy nie spodziewałby się po nim czegoś
takiego. Wykorzystać niewinną dziewczynę po to, żeby dorwać Pottera... Naraził
się w nadziei, że nagroda będzie przewyższała karę. Nie przewidział tylko, że
ktoś będzie chciał pokrzyżować jego plany. Swoją drogą, ciekawe, w jaki sposób
Zakon dowiedział się, co stało się Weasley’ównie. Ojciec prawdopodobnie nawet
nie spodziewał się większej kary za skrzywdzenie jej, ale nie pomyślał, że ona
może znaczyć coś więcej niż jakaś tam niewolnica. Kiedyś ojciec był zupełnie
inny… Nie, nie warto o tym myśleć. Nie teraz.
Wszedł do komnat ojca jak gdyby nigdy nic i
przekazał mu słowa Pana. Ledwo mógł na niego patrzeć bez nienawiści w oczach.
Za każdym razem stawała mu przed oczami ta sama scena. Zamknął oczy w próbie
powstrzymania mdłości na widok jego kompanów. Ojciec nie zwrócił na niego
większej uwagi. Potraktował go jak zwykłego posłańca. O swoich planach też mu
nie wspomniał. Chłopak wyszedł i jak najszybciej dotarł do komnat Snape’a. W
tej sytuacji tylko on mógł mu pomóc. Trzeba to powstrzymać, inaczej wszystkie
ich starania mogą pójść na marne. Na szczęście, jego ojciec chrzestny był na
tyle inteligentny, żeby jeszcze szybciej dojść do podobnych wniosków. Co
prawda, mężczyzna próbował go przekonać, żeby nie szedł sam, tylko poczekał na
niego kilka minut, ale on nie mógł siedzieć bezczynnie w takiej chwili. Kiedy
szybkim krokiem przemierzał korytarze tymczasowej siedziby Czarnego Pana,
dziękował w duchu Merlinowi, że McNair pomyślał o czymś takim jak punkt
aportacyjny. Żeby deportować się z posiadłości Malfoy, trzeba było wyjść poza
bariery, które obejmowały kilka kilometrów kwadratowych. Oczywiście, Malfoy’om
nigdy nigdzie się nie spieszyło. Wychodzili z założenia, że nic nie zacznie się
bez nich, ale coś takiego mogli sobie stworzyć na wszelki wypadek. Może kiedyś
o to zadba, jeśli dożyje…
Malfoy Manor dawniej było jego ukochanym miejscem
na ziemi. Tutaj spędził szczęśliwe dzieciństwo. Beztroskie lata, kiedy jego
życie nie zależało od kaprysu jakiegoś szalonego czarnoksiężnika. Zabawy z
matką w ogrodzie, nauka latania na miotle z ojcem. Tyle wspomnień… ale ostatnio
trudno mu było nazwać to miejsce domem. Od kiedy matka odeszła… nie potrafił
się tu odnaleźć. Wszystko sprawiało mu ból. Dlatego wolał przebywać tam, gdzie
był jego Pan.
Teraz biegł przez park otaczający dwór i starał
się znaleźć najmniejszą oznakę, że był tu Potter i jego przyjaciele. Przez
długi czas błądził po krętych alejkach, dopiero szamotanina w ciernistych zaroślach
i stłumione przekleństwa powiedziały mu, że znalazł intruzów. Kilka chwil
później jego oczom ukazała się ruda czupryna Rona Weasley'a. Zaraz za nim szedł
Potter, ale to ten pierwszy wyglądał na bardziej zdenerwowanego. Draco, na
swoje szczęście, ukrył się, zanim zdążyli go zauważyć. Reszta bandy wyłoniła
się kilka metrów dalej. Bliźniacy Weasley, Lee Jordan, Nevil Longbottom, Dean
Thomas, Seamus Finnigan i Anthony Goldstein.
Poczekał chwilę w ukryciu. Tamci kłócili się.
Potter chyba próbował przemówić Weasley’owi do rozumu. Zastanawiał się przez
chwilę, dlaczego dopiero teraz ich znalazł, skoro nie zachowali żadnych środków
ostrożności. Powinien się spieszyć, bo jego ojciec mógł pojawić się w każdej
chwili. Zwlekał z ujawnieniem się, czekając na jakiś odpowiedniejszy moment,
taki jednak nie nadchodził.
W końcu zdecydował się wyjść ze swojego
schronienia. Na widok postaci w płaszczu śmierciożercy intruzi stanęli jak
wryci, choć powinni się spodziewać, że ktoś ich znajdzie. Miał nadzieję, że
zdoła namówić ich do odejścia zanim stanie się najgorsze. Niekoniecznie
wierzył, że mu się uda, ale nadzieja matką głupich. Odrzucił kaptur i zaczął
mówić.
- Radzę wam się stąd wynosić, mój ojciec nie
lubi, kiedy ktoś zwiedza jego własność bez pozwolenia.
- Malfoy! - zbiorowe wymówienie jego nazwiska
niemal przyprawiło go o niekontrolowany chichot, ale dobry humor bardzo szybko
zepsuły mu zaklęcia posłane w jego stronę. Przed kilkoma zdołał się uchylić,
ale napastników było zbyt wielu. Mimo że Potter, Longbottom, Jordan i bliźniacy
nie atakowali, blondyn nie miał szans sam przeciwko czterem Gryfonom. Bronił
się zażarcie, posyłając jedną klątwę za drugą, ale nie wytrzymał długo.
Niestety, nie zdołał powiedzieć niczego więcej, bo po kilku oszałamiaczach i
drętwotach upadł rozbrojony i niezdolny do żadnego ruchu. Leżał na plecach, a
nad sobą widział pałającą gniewem twarz Rona Weasley'a.
- Ty bydlaku, co zrobiłeś mojej siostrze? Gdzie
ona jest? Gdzie jest Hermiona? - darł się, szarpiąc go za płaszcz i
pozostawiając na jego twarzy kropelki śliny.
- Tu ich nie ma. Zaraz będzie tu mój ojciec -
zdołał wyszeptać. Jednak ostrzeżenie wydawało się nie docierać do świadomości
Weasley'a. Wręcz przeciwnie, zamiast uciekać, zaczął jeszcze mocniej szarpać
blondynem, wykrzykując obelgi. Kiedy w końcu odsunął się, Draco miał nadzieję,
że Gryfoni posłuchali go i uciekli, ale właśnie wtedy poczuł na żebrach
straszliwy ból. Ktoś kopnął go kilka razy. Starał się za wszelką cenę nie
stracić świadomości, ale zaczynała ogarniać go ciemność.
Do głosu Rudego dołączyły inne, na początku
Ślizgon nie mógł rozpoznać słów, jednak już po chwili zorientował się, że ktoś
odciąga od niego napastnika. Słyszał odgłosy szamotaniny. W ostatnim przebłysku
świadomości usłyszał jeszcze tylko jedno słowo:
- Sectusempra.
Zapadał się coraz głębiej i głębiej. Nie widział
już najmniejszego promienia światła. Razem z mrokiem przyszedł ból.
Wszechogarniający i dotkliwy. W takim stanie mógł trwać wieczność albo kilka
minut. Czas się dla niego zatrzymał. Był tylko on i cierpienie. Chciał umrzeć,
zostawić za sobą to wszystko i wszystkich. Ojca, Voldemorta, Crabbe'a i
Goyle'a, Notta. Chciał spotkać się w końcu z matką po tamtej stronie. Chciał
odejść, coś jednak uporczywie ciągnęło go z powrotem. Jak natrętna mucha nie pozwalająca
zaznać odrobiny spokoju. Jakieś nie do końca uformowane wspomnienie. Poczucie
bezpieczeństwa i ciepło były jak zapowiedź czegoś, co myślał, że stracił na
zawsze...
Ciemność co jakiś czas rozstępowała się,
pozwalając mu wyłapać strzępki rzeczywistości. Najpierw był ten dziwny smak w
ustach, jednocześnie słodki i gorzki. Kolejnym razem dotarł do niego głęboki
głos, wypowiadający niemal śpiewnie jakieś słowa. Potem było mu na przemian
zimno i gorąco, aż w końcu zapadł w sen. Wiedział, że śni. To był dziwny sen,
ale nie chciał się budzić.
Był na najwyższej wieży Hogwartu, a nad jeziorem
stała jego matka, poznał ją od razu. Nikt nie miał tak pięknego koloru włosów
jak ona. Zawołał ją i w jednej chwili znalazł się przy niej. Wyglądała
wspaniale. Jak w jego najszczęśliwszych wspomnieniach. Długie włosy rozwiewał
jej wiatr. Miała na sobie jakąś białą szatę, a bose stopy obmywała jej ciepła
woda z jeziora.
- Mamo... - chciał powiedzieć coś więcej, ale
słowa stanęły mu w gardle. Matka uśmiechnęła się do niego i odgarnęła mu włosy
z czoła.
- Draco. Jestem tu. Nie jesteś sam – uśmiechnął
się do niej z wdzięcznością, ale nagle przed oczami stanęła mu scena z lochu.
Rude włosy rozsypane na kamieniach i wypełnione cierpieniem brązowe oczy.
- Mamo, ja nie mogłem nic zrobić. Ojciec, on...
nie pomogłem jej… - gardło mu się ścisnęło, nie potrafił powiedzieć nic
więcej.
- Ciii - przerwała mu ze smutnym uśmiechem na
ustach. - To nie twoja wina.
- Nienawidzę go… Tak bardzo go nienawidzę. Gdyby
nie on, może byłabyś teraz ze mną, mamo
- popatrzyła na niego czule, jak zawsze, gdy przychodził do niej z
jakimś problemem.
- Będę z tobą zawsze... - chciał jej powiedzieć
coś jeszcze, ale wszystko zaczęło się rozmywać, tracić kształty. Matka
pomachała mu jeszcze na pożegnanie i odeszła, pozostawiła jednak spokój...
***
Posłał jej jedno kose spojrzenie i wszedł,
zatrzaskując za sobą drzwi. Bez słowa usiadł na fotelu i nalał szczodrze do
szklaneczki porządną porcję whiskey. Odstawił butelkę na stolik i wypił płyn
kilkoma szybkimi łykami. Hermiona nie miała pojęcia, co myśleć o jego
zachowaniu. Nigdy wcześniej nie pił w jej obecności. Jeszcze większy zamęt w
jej głowie wywołał nagły huk tłuczonego kryształu. Severus z całej siły rzucił
szklankę w puste palenisko. Zaklął szpetnie i napełnił kolejną szklankę
bursztynowym alkoholem. Kolejny huk nawet nie zdziwił Hermiony. Stała
wpatrywała się w niego, dopóki nie wypił i nie rozbił ostatniej z sześciu
szklaneczek. Bała się zapytać, co się stało, bała się, że krew wsiąknięta w
jego szatę należy do niego, ale jeszcze bardziej bała się, że może być to krew
któregoś z jej przyjaciół. Nie miała pojęcia, co tam się stało. Zwykle chciała
jak najszybciej poznać odpowiedź na dręczące ją pytania, ale tym razem wolała
odwlec chwilę prawdy. Dziewczyna odczekała jeszcze kilka minut, zanim do niego
podeszła. Uklękła przed nim i próbowała jakoś zwrócić na siebie uwagę.
- Severusie? - nie odpowiedział. Jego wzrok
utkwiony był w kominku. Czuła jego napięcie, miała wrażenie, że jeśli będzie
siedział tak dłużej, w palenisku zapłonie ogień. Chciała jakoś mu pomóc, zrobić
coś dla niego, ale nie wiedziała jak. Z mocno bijącym sercem dotknęła jego
zakrwawionej ręki. Cały czas miała przed oczami twarze Harry'ego i Rona. Miała
mętlik w głowie. Co powinna zrobić? Zażądać od niego odpowiedzi czy zaufać
uczuciom, jakie wywoływała w niej jego obecność. W końcu szalę przeważył jego
pełen bólu wzrok, kiedy stanął w drzwiach kilkanaście minut wcześniej. Ujęła
jego rękę i pociągnęła. Wstał, ale ciągle patrzył nieobecnym wzrokiem. Nie
wiedziała dokładnie, co chce zrobić. Chciała mu pomóc tak, jak on jej pomagał.
Kto wie, czy jeszcze by żyła, gdyby jej nie uratował. Wspomnienia podsunęły jej
pewien pomysł. Pociągnęła go za sobą przez sypialnię. Nie opierał się, ale też
wydawało jej się że każdy krok wymaga od niego ogromnego wysiłku. Zaprowadziła
go do łazienki i zaczęła powoli ściągać z niego sztywne od krzepnącej krwi
szaty. Po kilku chwilach również jej ręce były zakrwawione. Starała się nie
zwracać na to uwagi i myśleć o czymś innym. Pracowała bez pośpiechu, w
milczeniu. Słowa i tak do niego nie docierały, więc po co miała się odzywać.
Ciągle wracało do niej wspomnienie tego, jak rozbierała go ostatnim razem.
Wtedy też jej nozdrza drażniła woń wypitego przez niego alkoholu. Wtedy też
stał, nie poruszając się. Wolała jednak nie przypominać sobie, co zdarzyło się
potem. Kiedy był już nagi, wepchnęła go bezceremonialnie pod prysznic. Już się
przyzwyczaiła, że pierwszy strumień wody jest lodowaty i nie wchodziła od razu
pod wodę, ale on wydawał się nie zwracać na nic najmniejszej uwagi. Był tak
zamknięty w sobie, że pewnie nawet nie zauważyłby, gdyby tuż przed jego nosem
rozegrała się walka Voldemorta z Harrym.
Rozebrała się szybko i przez chwilę zastanawia
się jeszcze, czy na pewno postępuje słusznie, ale już dawno postanowiła, że
woli martwić się, że coś zrobiła, niż żałować, że nie zrobiła nic.
Weszła pod prysznic i zaczęła myć mu plecy.
Powoli, okrężnymi ruchami, przechodząc coraz niżej na pośladki i nogi. Nie
spodziewała się, że poznawanie jego ciała sprawi jej tyle przyjemności. W
pewnym momencie zorientowała się, że jej ruchy stały się niemal pieszczotliwe.
Skończyłam myć tył jego ciała i chciała zająć się
torsem. Przesunęła się i stanęła z nim twarzą w twarz. Spojrzał jej w oczy.
Tylko przez chwilę mogła podziwiać tę czerń. Złapał ją jedną ręką w
talii a drugą położył jej na karku.
-
Muszę cię mieć. Teraz – zażądał
Nie
zdążyła mu odpowiedzieć, bo zagłębił dłoń w jej włosach, odchylił jej głowę i
dziko pocałował. Była tak zaskoczona, że przez chwilę stała jak sparaliżowana.
Severus całował ją tylko raz, ale wtedy było zupełnie inaczej. Teraz z chęcią
oddawała mu pocałunki, przywarła do niego całym ciałem, a rękami błądziła po
jego plecach. Myślała, że zostaną pod prysznicem, ale po kilku minutach Severus
podniósł ją i założył sobie jej nogi na biodra. Po chwili byli już w gabinecie,
w kominku płonął ogień a ona leżała na plecach na fotelu. Spojrzała na niego,
ale on miał uniesioną głowę i zamknięte oczy, połowę jego twarzy oświetlały
płomienie. Wyglądał na odprężonego, ale dobrze wiedziała, że to tylko pozory,
że bije się z myślami i stara się za wszelką cenę nie okazać emocji. Było już
jednak na to za późno, wiedziała o tym tak samo dobrze jak on. Czuła jego ręce
na swoim ciele. Widziała, jak jego smukłe palce pieszczą jej skórę i wprost nie
mogła się doczekać tego, co miało zaraz nastąpić.
Zaczął
powoli opuszczać głowę, a Hermiona zamknęła oczy. Zauważyła już, że Severus nie
lubi, kiedy na niego patrzy w sytuacjach intymnych. Nie rozumiała jeszcze,
dlaczego, ale nie chciała, żeby sam jej nakazał zamknąć oczy albo żeby
zmieniali pozycję. Chciała móc go dotykać. Chciała, żeby on dotykał jej tak,
jak w tej chwili. Jego palce błądziły po jej piersiach, zatrzymując się co
chwilę na sutkach. Pochylił się nad nią i zaczął ssać miejsca, gdzie chwilę
wcześniej były jego palce. Nie mogła wprost uwierzyć, jak wielką rozkosz jej to
sprawia. Zaczęła się pod nim wić i wydawać dźwięki zachwytu. Nie chciała myśleć
o tym, że pewnie gdyby nie alkohol, mężczyzna nie pozwoliłby sobie na coś
takiego. Pamiętałby, że nie wolno mu dopuścić, by Gryfonka się w nim zakochała,
a tym, co właśnie wyrabiały jego palce w jej wnętrzu, na pewno jej do tego nie
zniechęcał. Nie chciała w ogóle myśleć, nie chciała martwić się tym, co będzie
potem, chciała tylko czuć jego usta, spotykające się z jej własnymi. Jego ręce
powoli unoszące jej nogi, aż znajdą się na jego ramionach. Jego naprężoną
męskość, bez trudu wsuwającą się do jej wnętrza, i tę nieopisaną radość z bliskości.
Nie chciała pamiętać o rzuconych na nią zaklęciach ani o tym, gdzie się
znajduje, chciała tylko słuchać tych cichych pomruków zadowolenia, które
podniecały ją jeszcze bardziej, i szeptów, każących jej wierzyć, że jest
piękna. Nie chciała, by ta chwila się kończyła, a jednocześnie chciała dotrzeć
na szczyt rozkoszy. Ich oddechy mieszały się ze sobą, dłonie splatały, a ciała
łączyły w tańcu zmysłów. Hermiona pierwszy raz poddała się całkowicie emocjom,
pierwszy raz poczuła się całkowicie wolna. Severus jeszcze długo nie pozwolił
jej wrócić do rzeczywistości.
Zaniósł ją później do łóżka. Leżeli w ciszy kilka minut. Było jej tak dobrze i błogo, w jego ramionach czuła się bezpieczna. Hermiona już myślała, że zasnął, i sama miała zrobić to samo, kiedy dobiegł ją jego głos.
Zaniósł ją później do łóżka. Leżeli w ciszy kilka minut. Było jej tak dobrze i błogo, w jego ramionach czuła się bezpieczna. Hermiona już myślała, że zasnął, i sama miała zrobić to samo, kiedy dobiegł ją jego głos.
-Kogo
sobie wyobrażałaś, Weasley’a? - nie od razu dotarł do niej sens tych słów. Nie
mogła uwierzyć, że miał o sobie aż tak złe zdanie albo tak mało w siebie
wierzył. Ale on w końcu zawsze widział w sobie to, co najgorsze. Postanowiła nie
mówić mu prawdy, bała się, że jeśli mu powie, że nikogo, że to on sam tak na
nią działa, Sevsrus się wścieknie i już jej więcej nie dotknie, a dopiero
zaczęła odkrywać jego talent w tej dziedzinie.
-
Dla naszego i tej osoby bezpieczeństwa lepiej, żebyś nie wiedział.
-
Masz rację, w sumie to mnie nie obchodzi – znowu zamilkł na dłuższą chwilę. -
Od jutra zamieszka z nami Draco…
Tajemniczo, mrocznie, rozumiem. Ale po co wciskać Dracona do ich łóżka? Rapsodio, zabiję Cię.
OdpowiedzUsuń