czwartek, 10 października 2013

część piętnasta

Po bardzo długim czasie ale jest kolejny rozdział.


Obudziła się w jasnym pokoju, w miękkiej pościeli, w ogromnym łóżku. Zaczynała sobie powoli przypominać wydarzenia poprzedniego dnia. Snape musiał dać jej eliksir nasenny, bo nie pamiętała, żeby wychodził. Przekręciła się i zdziwiła, że plecy prawie nie bolały, ale skóra na nich była tak jakoś dziwnie naprężona. Nie bolała jednak tak, jak przez ostatnie dni. Podniosła się, znowu mile zaskoczona spostrzegła, że ma na sobie bawełnianą koszulę nocną. Chciała położyć stopy na podłodze żeby poszukać łazienki, ale niemal pisnęła ze strachu, kiedy stanęła na czymś walcowatym i skórzastym. Jakież było jej zdziwienie, kiedy z podłogi usłyszała syk.
- Uważaj, gdzie stajesz – to niezaprzeczalnie była Nagini, ale w jaki sposób ją zrozumiała… myślała, że ta umiejętność zniknęła wraz ze zniszczeniem dziennika Riddle’a. Nigdy potem nie próbowała… nawet nie chciała pamiętać o tamtych wydarzeniach. Nie chciała wierzyć, że jest zła, a zawsze tak się czuła, kiedy wracała myślami do swojego pierwszego roku w Hogwarcie. Zawsze zastanawiała się, czemu to właśnie ona została opętana, w końcu była Gryfonką. Teraz miała podejrzenia, że jednak w jakiś sposób Riddle rozpoznał jej ślizgońskie geny. Wzięła kilka głębszych oddechów i odłożyła te rozważania na inny termin, teraz miała pilniejszy problem. Rozejrzała się. W sypialni, w której została umieszczona, było troje drzwi. Jedne to te, którymi weszła wczoraj razem z Voldemortem. Szybko sprawdziła pierwsze z brzegu i – na szczęście – odnalazła łazienkę. Dziękowała Merlinowi za taki luksus. Zrobiła co miała zrobić, a potem długo zastanawiała się czy powinna wziąć prysznic. Obawiała się o swoje rany, ale z drugiej strony miała perspektywę zmycia z siebie całego brudu, zmęczenia i tego ohydnego zapachu, który na sobie czuła. Była to mieszanka jej własnego potu, smrodu celi i zapachów, których nawet nie chciała nazywać. Poddała się w końcu. Chciała poczuć się znowu czysto, przynajmniej fizycznie. Przez te kilka dni ochłonęła trochę po tym, co się stało. Nie chciała już umierać. Chciała żyć i móc się zemścić. Nienawiść do Malfoy’a i Nott’a dała jej siłę, by stanąć przed Voldemortem i nie czuć strachu. Nie obchodziło jej, co się z nią stanie, chciała tylko zobaczyć jak Malfoy zostaje poniżony i upokorzony, tak samo jak ona. Miała na to tylko jedną szansę. Wczoraj otrzymała ją od samego Czarnego Pana, i zamierzała z niej skorzystać.
Woda przyjemnie obmywała jej ciało, ale nadal czuła się zbrukana. Kiedy zamykała oczy, widziała jasnowłosego mężczyznę pochylającego się nad nią, jego szalony wzrok. Czuła obrzydzenie do samej siebie. Gdyby mogła tylko zrobić coś, żeby temu zapobiec. Ale nie mogła. Całe życie czuła się silna, czuła, że może wszystko, bo jest czarownicą, a teraz okazuje się, że bez różdżki, bez tego kawałka drewna jest niczym. Odetchnęła głęboko i znowu odpędziła od siebie natrętne myśli. One tylko pogarszały jej samopoczucie.
Już wczoraj zwróciła uwagę na zupełnie inny fakt. Coś co ją zastanowiło i dało do myślenia. Może nie miała pełnego obrazu sytuacji, ale wydawało jej się, że Voldemort był jakiś dziwny. Zupełnie inaczej się zachowywał na ceremonii Hermiony. Był wtedy władczy, wzbudzał strach. Samym wzrokiem rozstawiał wszystkich śmierciożerców po kątach. Poprzedniego dnia był zupełnie inny. Wydawało jej się nawet, że pobłaża i jej, i Snape’owi, i opiekunowi również. Czuła się dziwnie, kiedy do niej podchodził. Niemal spanikowała, kiedy był tylko kilka centymetrów od niej. Czuła jego moc, ale zupełnie inną niż kiedy stało się blisko Dumbledore’a. Trudno było jej uwierzyć, że jest to ten sam człowiek, którego poznała dzięki jego dziennikowi. Tamten przystojny młodzieniec tak bardzo różnił się wyglądem od Voldemorta, ale kiedy przez chwilę patrzyła mu w oczy, widziała tę samą żądzę władzy, tę samą chęć bycia niepokonanym, nieśmiertelnym. Zastanawiała się czy on zdaje sobie sprawę z ich przyjaźni, jeśli można było to tak nazwać. Czy wie, co się wydarzyło w Komnacie Tajemnic. Czy mogłaby to w jakiś sposób odwrócić na swoją korzyść.
Z takimi myślami wyszła z łazienki, owinięta ręcznikiem. Widok Voldemorta w koszuli i spodniach trochę zbił ją z tropu. Nie chciała patrzeć mu w oczy, ale nie wiedziała, gdzie ma podziać wzrok.
- Dzień dobry, Ginewro. Nagini powiedziała mi, że już nie śpisz. Jak się czujesz? – nie odpowiedziała. Gdyby nie stała przed samym Voldemortem przysięgłaby, że usłyszała, jak cicho westchnął, ale to nie było możliwe. – Tu masz śniadanie – kontynuował, nie zrażony jej milczeniem - Ostrzegam cię, dowiem się, jeśli nie zjesz wszystkiego. Musisz nabrać sił – powiedział, wskazując mały, zastawiony stolik. Słowa układały się w groźbę, ale ton jego głosu wydawał jej się niemal żartobliwy. Stop. Przecież Lord Voldemort nie żartuje. Nigdy. – Nagini narzekała, że na nią stanęłaś. – A może jednak żartuje? Wiedziała, że w ten sposób próbuje ją zmusić do mówienia. Zastanawiała się nad tym, ale nie chciała jeszcze się odzywać. Nie do niego. – Niedługo będzie tu Severus. Sprawdzi jak twoje siniaki i rany. Widzę, że mają się już trochę lepiej – mówił, obchodząc ją dookoła. – Oczekuję od ciebie posłuszeństwa. Do czasu ceremonii zostaniesz tu. Pod moją osobistą opieką.
Rozległo się pukanie do drzwi. Mężczyzna wyszedł, zostawiając otwarte drzwi do swojego saloniku. Ginny stanęła przy nich. Niby nieładnie było podsłuchiwać, ale jeśli od tego miała zależeć jej przyszłość, nie miała najmniejszego zamiaru się tym przejmować.
- Ach, dobrze, Severusie, że ją przyprowadziłeś. Może coś pomoże. Idź do Ginewry, a ja tymczasem zostanę z twoją towarzyszką.
- Tak, panie – usłyszała głos Snape’a i zdążyła odsunąć się od drzwi, zanim mężczyzna wszedł. Przywitał się, ale ona nie chciała na niego patrzeć. Nie wiedzieć czemu czuła się winna, że nie posłuchała jego rady. Gdyby zaufała mu, może nie doszłoby do tego wszystkiego. Szybko się uwinął ze sprawdzeniem jej pleców i siniaków. I wyszedł, a chwilę później wrócił Voldemort.
- Severus twierdzi, że plecy dobrze się goją. Skrzat zaraz przyniesie ci ubrania. Jak się ubierzesz, daj znać. Masz gościa. Czeka na ciebie – czyżby mówił o Hermionie albo Opiekunie? Miała ogromną nadzieję, że to jednak jej przyjaciółka. – Zjedzcie razem śniadanie – znowu to dziwne zachowanie. Czyżby ten najgroźniejszy czarnoksiężnik pozwolił jej się spotkać z przyjaciółką? A może to jej opiekun na nią czeka? Miała nadzieję, że jednak nie, nie chciała go widzieć. A właściwie chciała, musiała mu coś powiedzieć. Skrzat pojawił się zaraz po zniknięciu Czarnego Pana, przyniósł jej lekkie spodnie i bluzkę bez pleców. Ktoś zadbał, żeby nic nie podrażniało jej ran. Kiedy skończyła, podeszła do drzwi i zajrzała do połączonego z jej pokojami salonu. Voldemort rozmawiał ze Snape’em nad jakimiś papierami leżącymi na stole. Hermiona stała niedaleko, przyglądając się z ciekawością mężczyznom. Nie wyglądała na przestraszoną czy pobitą. A to znaczyło, że Nott nie miał racji. Snape musiał ją dobrze traktować. Miała na sobie ładne ubranie, włosy lśniły, oczy błyszczały, policzki były lekko zarumienione. Nawet w szkole czasem nie wyglądała tak dobrze. Ginny odchrząknęła, by zwrócić na siebie uwagę. Wszystkie oczy zwróciły się w jej kierunku. Hermiona najpierw się uśmiechnęła promiennie, ale po chwili jej uśmiech zgasł. Musiała dojrzeć siniaki. Snape patrzył na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Voldemort wyglądał na zadowolonego z tego, co widzi. Zauważyła też szybką wymianę spojrzeń między Hermioną a Snape’em wydawało jej się, że mężczyzna niemal niedostrzegalnie skinął głową, dopiero wtedy Hermiona podeszła do niej. Kiedy w końcu były same, Ginny rzuciła się w objęcia przyjaciółki i wybuchnęła płaczem. Ta próbowała ją pocieszać, głaskała po gęstych, rudych włosach i płakała razem z nią. Dziewczyna uspokoiła się po kilku minutach. Zaprowadziła przyjaciółkę do zastawionego stołu i obie usiadły. Przez chwilę przyglądały się sobie.
- Wiem, co się stało. Nie mogę w to uwierzyć. Tak mi przykro, Ginny – nie odpowiedziała, ale widać przyjaciółka się tym nie przejęła, bo kontynuowała. – Severus powiedział mi, co się stało, i mówił też, że się nie odzywasz – Ginny zamrugała oczami. Coś bardzo nie pasowało jej w wypowiedzi Hermiony, ale przez chwilę nie mogła zorientować się, co to było. – Ja czułam, że cos się dzieje, Malfoy groził, że coś ci zrobi, ale kiedy Severus poszedł sprawdzić – dopiero teraz zorientowała się, co jej nie pasowało w wypowiedzi przyjaciółki – było już za późno.
- Severus? – zapytała zaskoczona, zanim zdołała się powstrzymać. Miała nic nie mówić, ale teraz już chyba nie było sensu udawać niemowy. Na szczęście powstrzymała się od krzyku. – Nazywasz Snape’a po imieniu?
Jej słowa musiały chyba urazić nieco jej przyjaciółkę. Spojrzała na swoje ręce, a dopiero po chwili odpowiedziała.
- Nie oceniaj mnie, proszę – jej cichy głos był jednocześnie smutny i odrobinę oskarżycielski. – Sam to zaproponował, a poza tym, dużo łatwiej mi myśleć o nim jako o Severusie, w końcu muszę z nim… pomyśl, jakie to by było niewłaściwe, gdybym ciągle zwracała się do niego “profesorze”.
- Rozumiem, ale on cię krzywdzi – o dziwo, Hermiona pokręciła przecząco głową.
- Robi to, co musi, żeby zapewnić nam bezpieczeństwo i uwierz, nie czuję się z tym tak źle, jak myślisz – prawdopodobnie wyglądała bardzo głupio z otwartą buzią, bo Hermiona uśmiechnęła się do niej przebiegle. – Nie robi nic, na co bym się nie zgadzała, a muszę powiedzieć, że wczoraj było całkiem przyjemnie.
- Błagam, bez szczegółów. Snape. Brrrr – Hermiona to wiedziała, jak poprawić jej humor, pomimo tematu ich rozmowy poczuła się dużo lepiej. Ucieszyła się na wieść, że Hermiona czuje się całkiem dobrze w sytuacji, w jakiej się znalazła.
- A tak na poważnie, to Snape jest zupełnie inny, niż myśleliśmy w szkole. Traktuje mnie niemal jak równą sobie i bierze na poważnie, rozmawia ze mną. Nigdy nie sądziłam, że z nim da się tak po prostu porozmawiać. A, i mam do ciebie prośbę, bo widzę, że znowu się zaczyna – powiedziała między jednym a drugim kęsem tosta z dżemem. Ona sama jakoś nie mogła jeść, miała przed sobą talerz wypełniony po brzegi jej ulubioną jajecznicą, ale nie mogła nic przełknąć. - Jakbyś usłyszała ode mnie jakiś pochwały na temat Snape’a, nie bierz ich nazbyt poważnie, to przez to zaklęcie Malfoy’a – na dźwięk tego nazwiska Ginny wydała dźwięk, który brzmiał niemal jak warknięcie.
- Co za zaklęcie? Co oni ci zrobili? – nagle ogarnął ją strach, po raz pierwszy zastanowiła się, jakie konsekwencje będzie miała cała ta ich niewola. Ona sama już nigdy nie będzie taka jak kiedyś, a Hermiona zaczyna wychwalać Snape’a
- Nic groźnego – wydawała się tym zupełnie nie przejmować. – Głównie denerwuje mnie klątwa, którą Malfoy niedawno wymyślił i rzucił tylko na mnie. To ma niby być odpowiednik amortencji, ale obawiam się, że ma dużo głębsze działanie. Zresztą, sama nie wiem. Czasami wydaje się, że ta klątwa nie działa wcale, ale czasem mam wrażenie, jakby kierowało mną coś zupełnie niezrozumiałego. Niby jestem sobą, ale zupełnie gubię się w swoich uczuciach – spojrzenie Hermiony było odrobinę smutne i nieobecne, ale na jej ustach błądził delikatny uśmiech. – Obawiam się, że zaczynam się naprawdę zakochiwać w Severusie, i to prawdopodobnie nie jest wynik zaklęcia, a jeśli jest, to wcale mi to nie przeszkadza... – nie przerywała jej, wiedziała, że mimo lekkiego tonu to, co mówi, jest dla niej ważne. – Pamiętasz, jak zawsze się zachowywałam? Zawsze tylko myślałam, a nigdy nie poddawałam się emocjom. Najpierw Krum, potem Kormac, twój brat Ron, Justin… Niby mnie interesowali, ale ja nie potrafiłam się w nich zakochać. Nawet tak szaleńczo i krótko jak Lavender. Nigdy wcześniej nie czułam się tak, jak przy Snape’ie, rozumiesz? Ja nie wiem już, co myśleć o tym wszystkim, ale czasem mam wrażenie, że nigdy się nie zakocham i to, co mnie spotkało, to moja jedyna szansa na miłość…
- Nie mów tak, po prostu nie spotkałaś jeszcze tego jedynego – nie wiedziała, co o tym myśleć. Hermiona mówiła jej kiedyś, że żaden chłopak jej tak naprawdę nie pociągał. Miała ich kilku, ale z żadnym nie była dłużej niż kilka tygodni. Szybko nudziła się nimi. Uważała, że nie mają wspólnych tematów, a ich obchodzą tylko dwie rzeczy: Quiditch i seks, w tej kolejności. Pamiętała, jak kiedyś Hermiona zaczęła spotykać się z jednym Krukonem, miał na imię Bob czy Rob, już nawet nie pamiętała, ale tak denerwowało ją to, że cały czas próbował udowodnić jej, że jest od niej mądrzejszy. To był jedyny facet, z którym według niej Hermiona rozmawiała za dużo. Ale to były beztroskie czasy szkoły, a teraz to jest rzeczywistość. Cichy głos Hermiony po krótkiej ciszy był niemal jak tchnienie wiatru. Musiała się domyślać, co tak naprawdę usłyszała.
- A jeśli spotkałam tego jedynego i jest nim właśnie Severus?... – przez chwilę nie mogła uwierzyć w to, co słyszała, a głupio jej było prosić przyjaciółkę o to, by powtórzyła. Hermiona wydawała się pogodzić już z tym, co przed chwilą powiedziała, a nawet być z tego zadowolona. I jeśli jej przyjaciółka miałaby być szczęśliwa, to kim była, żeby jej to szczęście burzyć? Pytanie tylko, co na to wszystko Snape. Czy pokocha Hermionę? Czy on w ogóle jest zdolny do uczuć? Jakoś nie potrafiła sobie wyobrazić Mistrza Eliksirów jako kochającego męża… ale kto tu mówi o małżeństwie, jeśli ich przyszłość była tak niepewna? 
- Wiesz co? Moim zdaniem, powinnaś korzystać z tego, co zesłał ci Merlin i nie przejmować się tym, co powiedzą inni, w końcu nie wiadomo, ile jeszcze pożyjemy.
- Nie mów tak – zaperzyła się Hermiona. – Wszystko będzie dobrze, zakon nas uwolni, Harry pokona Czarnego Pana i będziecie żyli długo i szczęśliwie.
Przez chwilę zastanawiała się czy obciążać Hermionę swoimi problemami, ale musiała się tym z kimś podzielić. Na Hermionę zawsze mogła liczyć, dlaczego nie teraz?
- Boję się, Herm. Ta cała ceremonia. Pan, do którego mam należeć… Co się dzieje z moją rodziną? Z Harrym, z Zakonem? Oni nic nie robią, żeby nas uwolnić. A co, jeśli mój Pan będzie jakiś okrutnikiem albo jeśli nie przeżyję tego wszystkiego?
- Nie możesz się poddawać. Rób wszystko, by jak najmniej odczuć to, co się dzieje, i jeśli możesz zrobić coś, na czym mogłabyś skorzystać, nie zastanawiaj się. Zakon na pewno wkrótce nas uwolni, może już jutro…
- Tego bym się nie spodziewał – usłyszały cichy głos Snape’a. Ginny zauważyła na twarzy Hermiony panikę i dobrze ją rozumiała, żadna z nich nie zauważyła czarnowłosego mężczyzny stojącego w drzwiach. Żadna nie wiedziała, jak długo tam był i jak wiele z ich rozmowy usłyszał. – Idziemy, Granger, panna Weasley musi odpocząć i w końcu coś zjeść – dodał, gdy jego wzrok padł na stół.
Hermiona bez słowa podniosła się z miejsca, Ginny zrobiła to samo i uścisnęły się krótko. – Trzymaj się, Ginny, i nie załamuj, będzie dobrze – szepnęła jej do ucha i ruszyła za Snape’em, wychodzącym z jej pokojów. Obejrzała się jeszcze przy drzwiach i posłała pokrzepiający uśmiech.
No tak, Hermiona potrafiła znaleźć dobrą stronę nawet w najgorszym zdarzeniu. Niepoprawna optymistka... ale może dzięki temu było jej łatwiej. Zastanowiła się przez chwilę i sama uznała, że sytuacja, w jakiej się znalazła, wcale nie była tak beznadziejna jak myślała. W końcu miała asa w rękawie, którego zamierzała wyciągnąć, nawet jeśli miałoby to być niebezpieczne, w końcu nie wiadomo, jak na jej rewelacje zareaguje najbardziej zainteresowany. Była ciekawa, ile wiedział z tego, co się wtedy wydarzyło, w końcu nikomu nie mówiła o ich przyjaźni. Bo niezależnie od tego, co później się wydarzyło, nadal uważała go za przyjaciela…

3 komentarze:

  1. Przeczytałam wszystkie Twoje rozdziały :3 piszesz wspaniale! Czekam na next ;) /Roxen Malfoy

    OdpowiedzUsuń
  2. Mogę się tylko domyślać, o czym piszę Ginny w ostatnim akapicie. A nie chodzą mi po głowie zwykłe osoby. Czasami mam ochotę przekląć swoją wyobraźnię i przywołać ją do porządku, bo zachowuje się jak Hermiona po tych zaklęciach Lucjusza... romantyczka jedna, no.
    Salvio
    http://powojenna-historia.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń